20 lipca 2015

#33 Trylogia Skrytobójcy

Aż dziw bierze, że minęło ponad 2,5 roku odkąd ostatnio umieściłam tu jakąś recenzję. Jak ten czas leci... Nie wiem na ile jest to powrót, a na ile nagła chęć podzielenia się własną refleksją lub po prostu napisania czegoś (około)twórczego. Wszystko, co ostatnio robię jest tak przeraźliwie odtwórcze, że nie jestem w stanie odczuwać z tego żadnej przyjemności.

To, co znajduje się poniżej nie jest typową recenzją, raczej zlepkiem kilku przemyśleń, nawet nieszczególnie ładnie opakowanych. No cóż... Mój warsztat pisarski dawno temu został zakopany w szufladzie i teraz powoli próbuję go odkopać, odkurzyć i przypomnieć sobie jak to w ogóle szło. Inna sprawa, że w pewnym momencie recenzje, które pisałam przychodziły mi z coraz większym trudem, a na pewnym etapie musiałam się już zmuszać do ich pisania. Nie chciałabym wracać do tamtego stanu. Tego typu rzeczy nie powinny męczyć, prawda?

----

Jakiś czas temu przeglądałam wyzwania czytelnicze w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby mi znaleźć odpowiednią lekturę - autora, którego nie znam, coś spoza rejonu fantastyki - po prostu coś nowego. W sumie udało mi się zrealizować wyłącznie pierwszy zamysł, jako że ani nie wykroczyłam poza obręb książek fantastycznych, ani sama lektura nie była najbardziej odkrywczym cudem tego świata. Mimo to nigdy nie czytałam żadnej książki Robin Hobb, więc uznałam, że warto sprawdzić, co ma do zaoferowania (wybrałam ją na podstawie punktu "książka, której autor używa pseudonimu"). Zdecydowałam się na trylogię Skrytobójcy. Składają się na nią: Uczeń skrytobójcy, Królewski skrytobójca oraz Wyprawa skrytobójcy - każda dłuższa od poprzedniej. Po zakończeniu lektury jestem pewna, że zapoznam się również z pozostałymi pozycjami autorki, ponieważ stanowią bardzo miłą odskocznię od codziennego życia i żmudnych obowiązków.

Historia rozpoczyna się w chwili, gdy starszy człowiek odprowadza swojego sześcioletniego wnuka do warowni celem przekazania dziecka jego ojcu - następcy tronu. Chłopiec do złudzenia przypomina członków rodziny królewskiej, więc nikt nie wątpi, że faktycznie jest bękartem księcia Rycerskiego. Na początku zostaje oddany pod opiekę Brusa - koniuszego, surowego mężczyzny, który zadbał nie tylko o wykształcenie chłopca w fachu stajennego, ale również o jego maniery. Następnie król przekazuje dziecko Cierniowi. Ten ma zadanie o wiele trudniejsze: ma zrobić z niego skrytobójcę. Dlaczego? Sprawa jest stosunkowo prosta: chłopiec jest bękartem, w związku z tym nie ma praw do tronu, ale należy pozyskać jego bezwzględną lojalność, gdyż w przyszłości może być mocną kartą przetargową we wszelkiego rodzaju pertraktacjach politycznych. Dobrze mieć asa w rękawie, prawda? 

Gdyby w skrócie opisać całą fabułę można by powiedzieć, że tytuły kolejnych części doskonale odzwierciedlają treść: w pierwszym tomie Bastard jest niewinnym dzieckiem, które uczy się swojego fachu i życia z piętnem bękarta, w drugim staje przed koniecznością podjęcia kilku życiowych wyborów i "pracy na pełen etat" w zawodzie skrytobójcy, natomiast trzeci tom to opowieść drogi - należy odnaleźć króla i pomóc mu w odzyskaniu władzy w kraju (takie typowe od questa do questa).

Prawda jest taka, że dzieje się dużo więcej, chociaż niestety autorka ma problemy z zachowaniem równowagi pomiędzy okresami stagnacji i akcji. Najlepiej wyważony jest drugi tom, chociaż może to w dużej mierze wynikać z dynamiki całej części. W końcu na początku trzeba dodać trochę opisów: wprowadzić chłopca (i czytelnika) w tajniki skrytobójczego fachu, wypada opisać kilka lekcji, wizyty u króla, stosunek różnych ludzi do bękarta następcy tronu (warto nadmienić, że z powodu Bastarda książę Rycerski abdykował na rzecz młodszego brata). Z kolei w trzecim tomie zdecydowanie zbyt duży odsetek książki stanowi wędrówka, a później szczegółowe poznawanie tajników obu rodzajów magii (wraz z ciągłym powtarzaniem tych samych elementów). Pierwszą z nich jest Moc i nieodłącznie wiąże się z panującym rodem Przezornych, dlatego też jest nazywana królewską magią. Druga to Rozumienie, uznawana za niebezpieczną, ponieważ oznacza połączenie człowieka i zwierzęcia. Ludzie obdarzeni tym rodzajem magii czują inne stworzenia, z wybranymi mogą zadzierzgnąć szczególną więź i porozumiewać się z nimi mentalnie. Społeczeństwo wierzy, że oprócz tego "skażeniu Rozumieniem" stają się zwierzętami, dziczeją i są niebezpieczni, dlatego należy ich jak najszybciej zabijać. Bastard ma dar to obu tych magii, chociaż w żadnej nie osiąga szczególnej biegłości, za to obie bardzo często sprowadzają na niego liczne problemy, a nawet groźbę śmierci.

Świat przedstawiony przez Robin Hobb jest dość typowy dla realiów fantasy, co samo w sobie nie jest zarzutem, chociaż nie jest też jakoś szczególnie imponujące. Magia jest opisana w zawiły sposób, czytelnik ciągle dowiaduje się o nowych możliwościach jej zastosowania, ale często jest to wiedza chaotyczna lub powtórzona po raz n-ty, a przy tym wszystkim ostatecznie nieszczególnie odkrywcza (w gruncie rzeczy i jedna, i druga sprowadza się do telepatii). Owszem, dobrze dopasowana do świata, ale to wszystko. Za to nazwy krain, a co ważniejsze imiona postaci są dość prymitywne i na początku trudno się do nich przyzwyczaić. Żeby pokazać na czym polega problem warto zapoznać się z najważniejszymi imionami członków rodu Przezornych: król Roztropny, książęta Rycerski, Szczery i Władczy oraz nasz nieszczęsny Bastard*. Imiona nadawane od cech pojawiały się głównie u wysoko urodzonych. Prości ludzie dawali swoim dzieciom prostsze imiona: Sikorka, Pomocnik, Brzeszczot, Lamówka. O ile w końcu udało mi się przywyknąć do imion, o tyle Księstwo Trzody uważam za żenujące.

Z bohaterami mam jeszcze większy problem. Tak naprawdę wszyscy byli biali lub czarni - jak u Tolkiena. Bardzo mocno brakowało mi postaci niejednoznacznych, których działania mogłyby mnie czymś zaskoczyć. Oczywiście autorka starała się ukryć część informacji i zdarzało się, że przez dłuższy czas ciężko było stwierdzić czy postać jest dobra czy zła, ale gdy już jej pobudki wychodziły na światło dzienne, nie pozostawiały żadnych wątpliwości, co do dalszych poczynań. Czasami już same imiona sugerowały, że ktoś będzie bezwzględnie dobry i oddany lub zły czy przebiegły.

Ciężko mi również stwierdzić kogo lubiłam najbardziej, ale mimo wszystko chyba Szczerego. Był tak naiwny w tej swojej imiennej cesze, obdarzony tak prostą (i szczerą) naturą, a jednocześnie tak skomplikowany i rozdarty w swych pragnieniach i powinnościach, że byłam w stanie naprawdę wiele mu darować, a przy okazji bardzo mu współczułam. Poza tym lubię postaci tragiczne... No nic nie poradzę... Po prostu najwięcej emocji wzbudza we mnie czytanie o tym jak komuś życie się wali. Może dlatego lubiłam jeszcze Ciernia i Brusa, a nawet Ketriken i, o dziwo, Bastarda. Ich życie też nie było usłane różami, a jednak każde z nich poddało się swojemu przeznaczeniu i było Poświęceniem. Żeby nie było - Bastard niepomiernie mnie irytował, jego zachowanie porażało głupotą na każdym kroku, ale był takim połączeniem Szczerego, Ciernia i Brusa - trochę szczerości (chociaż wiecznie kłamał), oddania sprawie (mimo że niekoniecznie chciał się podporządkować wiążącemu się z nią przymusowi), wierności (do króla i kilku zasad). A wszystko po to, żeby poukładany świat walił się dookoła niego, a ludzie mogli zrzucać winę na bękarta. Bo na kogo jak nie na nieprawego syna byłego następcy tronu?

Na uwagę zasługuje jeszcze postać Błazna. W innych recenzjach widziałam, że ludzie zachwycają się jego postacią. Ja nie mogę powiedzieć, żebym jakoś szczególnie go polubiła, ale nie odmówię mu tajemniczości i ogólnie ciekawej kreacji, jak również bardzo ważnego miejsca w historii. Dzięki temu, że jedne rzeczy wyjaśniał, innych nie, a do tego popychał akcję naprzód, fabuła toczyła się stosunkowo sprawnie (przynajmniej wtedy, kiedy był na scenie).

Całość została napisana w narracji pierwszoosobowej, sugerującej, że Bastard po wielu latach opowiada lub spisuje swoje przeżycia. Jest to specyficzna forma i nie do końca do mnie przemawia tym bardziej, że w języku polskim wydaje się być dość pretensjonalna, podczas gdy w języku angielskim wypada dużo naturalniej i swobodniej. Z czasem prawie przywykłam, chociaż prywatne rozważania niezmiennie mnie drażniły. Może z powodu naiwności i braku błyskotliwości głównego bohatera, czytelnik czuł się czasami przytłoczony koniecznością czytania o rzeczach oczywistych, których w przeciwieństwie do głównego bohatera domyślił się samodzielnie.

Jednak pojawiały się jeszcze bardziej irytujące fragmenty. Czego bym nie robiła, zawsze wybijały mnie z czytelniczego rytmu i nie mogłam przejść nad nimi do porządku dziennego - ciągłe powtarzanie, a wręcz kopiowanie, tych samych fragmentów opisów. Gdy po raz trzeci czy czwarty słyszałam tę samą historię, podobny opis jakiegoś miejsca, wyjaśnienie czynu czy poglądów, to zwyczajnie szlag mnie trafiał. Nie wiem skąd się wzięła ta maniera. Czy autorka podejrzewała odbiorców o nieuważne czytanie i dlatego chciała im wciąż od nowa wyłuszczać te same sprawy? A może sama już nie pamiętała, który opis pojawił się wcześniej w książce? Tylko dlaczego były do siebie tak łudząco podobne? A może po prostu chciała dorzucić kilka dodatkowych stron do i tak słusznych rozmiarów książek?

Czepiam się tej długości jakby za duża liczba kartek mi przeszkadzała. Nieprawda. Lubię gdy historia nie kończy się zbyt szybko, o ile autor ma mi coś do zaoferowania. W trzecim tomie były rozdziały, podczas których pojawiało się jedynie znużenie. Na szczęście końcówka książki zrekompensowała mi wszystko. Podobają mi się niejednoznaczne zakończenia (nie wyjaśnię, co mam na myśli używając słowa "niejednoznaczny", ponieważ nie chcę psuć przyjemności z czytania), w których pojawiają się różne emocje, wynikające bezpośrednio z lepszych lub gorszych decyzji bohaterów. Ostatnia ćwiartka trzeciego tomu zadośćuczyniła mi w pełni poprzednich kilkaset stron lekkiego powiewu nudy.

Może się wydawać, że więcej tu negatywów i narzekania, ale naprawdę miło spędziłam czas podczas tej serii i nie wątpię, że jeszcze sięgnę po twórczość Robin Hobb. Trylogia Skrytobójcy zrobiła na mnie pozytywne wrażenie - bohaterom można kibicować, a za fabułą podążać z przyjemnością, nawet jeśli niekoniecznie chce się zanurzać w świecie przedstawionym. Nie chciałabym mieć tak przerąbane jak ludzie w Królestwie Sześciu Księstw, ot co. Polecam każdemu, kto szuka stosunkowo lekkiego, ale nie infantylnego fantasy, w którym można się zagłębić na długie godziny. Uważam, że warto. Tylko uważajcie, bo wciąga jak głód Mocy!

----
* W pewnym momencie nawet w samej historii pada fragment w stylu: - Stanowczy. // - Kto jest stanowczy? // - Tak ma na imię. 

1 komentarz: