31 października 2015

#35 Niebezpieczne kobiety

Niebezpieczne kobiety to antologia wydana pod redakcją George’a R.R. Martina i Gardnera Dozois, chociaż trzeba przyznać, że większość zapewne zauważy tylko i wyłącznie pierwsze nazwisko, zwłaszcza jeśli zestawi je z okładką. W końcu Żelazny tron tworzy pewne skojarzenia, prawda? Mimo to należy od razu zaznaczyć, że w książce znajdują się nie tylko opowiadania fantastyczne, co może niektórych zniechęcić, a innych zdziwić. Przecież okładka i nazwisko... A tu taki psikus! Tylko jedno opowiadanie Martina i to na samym końcu (to wspomniana na okładce Księżniczka i królowa ze świata Gry o tron).

We wszystkich historiach pojawiają się kobiety. Kobiety, które biorą życie w swoje ręce, są uwodzicielskie, zabójcze, zabawne, poważne, ale nigdy bierne. Mieszkają w różnych miejscach, czasach, parają się różnych zawodów i starają funkcjonować najlepiej jak się da. Tak przynajmniej twierdził Gardner Dozois we wstępie. Ja niestety mam wrażenie, że te kobiety nie były szczególnie niebezpieczne (a przynajmniej niektóre z nich), a część stanowiła co najwyżej tło dla głównych bohaterów płci męskiej. 

Już zrobiło się nieco zgryźliwie i przyznaję, że dalej nie będzie lepiej. Chyba po prostu nie jestem fanką antologii i opowiadań. Przeczytałam całość i nie odpuściłam żadnemu autorowi, chociaż przyznaję, że czasami mnie kusiło. Większość historii jest po prostu nudna, brak im jakiejś zwartej, ciekawej fabuły. I nie miało znaczenia, czy opowiadania są z "mojego" gatunku, a więc fantastyki, czy z jakiegokolwiek innego. A te, które nawet zapowiadały się całkiem fajnie, kończyły się nagle, zupełnie bez ładu i składu. Zupełnie jakby autor machnął ręką i stwierdził, że koniec tego dobrego, rozpisał się, a i tak nic z tego nie wynika, więc równie dobrze może skończyć już teraz. Zawsze uczono mnie, że opowiadanie powinno mieć jakąś puentę, dobrze, jeśli skłoni czytelnika do zastanowienia lub go zaskoczy. A tutaj? NIC. Co jeszcze gorsze, historie w ogóle nie zapadały w pamięć. Przypominam sobie raptem kilka i to niekoniecznie dlatego, że było warto.

Było opowiadanie o rodzicach, którym porwano dziecko. Zdaje się, że w zamyśle miało należeć do gatunku noir. Nie było najgorsze, ale nie było też powalające. Joe Abercrombie napisał opowiastkę bez fabuły i zakończenia o złodziejce ściganej przez swoją byłą ekipę. Jim Butcher wykorzystał świat, który stworzył dla Harry'ego Dresdena - nie znam tego cyklu, więc pewnie nie doceniłam smaczków. Podobnie sytuacja wyglądała przy opowiadaniu Diany Gabaldon, gdzie głównym bohaterem był Jamie Fraser, pojawiający się w jej cyklu Obca. Z kolei Caroline Spector wymyśliła bardzo ciekawy świat, stworzyła nietuzinkowych bohaterów i poprowadziła fabułę dobrze do tego stopnia, że aż czekałam na puentę, a tu zonk. Tak zmarnowany potencjał, że boli mnie nawet teraz, kiedy to piszę. Było też opowiadanie o klątwie Indianki i medium, które próbuje zniechęcić przyjaciół do przebywania na przeklętym terenie oraz postapo o pielęgniarce i ludziach wychowanych w trudnych warunkach, którzy po prostu chcieli spełnić swoje marzenie i tańczyć balet.

No i to nieszczęsne opowiadanie Martina. Przykro mi, ale zupełnie nie warto czekać na koniec, licząc że chociaż tutaj spotka czytelnika coś dobrego. Autor uznał, że ciekawym pomysłem będzie zrelacjonowanie wszystkich wydarzeń przez maestra. Zainteresowani znają ideę maestrów i trzeba przyznać, że raczej nie należą do zbyt pasjonujących ludzi, a ich zapiski są rzeczowe i pozbawione jakichkolwiek walorów poza merytorycznymi. Całość jest więc przydługa i nie wciąga. Po prostu. Brakuje dynamizmu, czegoś, co by sprawiło, że historia zainteresuje tak jak powinna, bo przecież dzieje się bardzo dużo! Tylko co z tego, skoro jest to opis w stylu: "Smoki zaatakowały. Po długiej walce, jeden spadł i umarł. Przy cielsku smoka znaleziono też zwęglone ciało jeźdźca. I tak zginął smok o takim imieniu oraz taki a taki człowiek." Obawiam się, że nawet fani Gry o tron nie będą w pełni usatysfakcjonowani tym opowiadaniem. W każdym razie ja nie byłam.

Jedynie Brandon Sanderson stanął na wysokości zadania i stworzył opowiadanie, które mnie zaciekawiło. Nie rozumiem tylko tego fatalnego tytułu: Cienie dla ciszy w lasach piekła. Mimo że znam historię, to ciężko mi znaleźć tutaj jakąkolwiek logikę, więc może po prostu złe tłumaczenie? Tak czy siak Sanderson stworzył świat, który wciąga czytelnika od pierwszej strony. Wprowadza go w sam środek wydarzeń, okraszając wszystko niewielką dawką informacji, by nie czuł się zbyt zagubiony. W dalszej części subtelnie wplata kolejne elementy świata przedstawionego, co bynajmniej nie powstrzymuje akcji ani nie umniejsza napięcia, które pojawia się w kilku miejscach. Do tego kończy się w sensowny sposób, więc opowiadanie tworzy spójną całość. Może nie jest to wybitne dzieło, ale niewątpliwie prezentuje się najlepiej z całej antologii, co jedynie świadczy o niskim poziomie pozostałych.

Podsumowanie będzie krótkie: raczej nie polecam. Ciężko mi znaleźć wystarczająco dużo argumentów za poświęceniem czasu na przeczytanie ponad 900 stron, z których większość jest mocno przeciętna lub wręcz słaba. Chyba że ktoś potrafi (i lubi) czytać antologie wybiórczo i z miejsca odrzucać to, co mu się nie podoba. Wtedy można zaryzykować, chociaż to już na własne ryzyko. Ja ostrzegam - zieje nudą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz