11 lipca 2016

Tutaj każdy może zdradzić każdego, czyli co myślę o Czerwonej królowej

Tutaj każdy może zdradzić każdego, czyli co myślę o Czerwonej królowej
Szukałam czegoś nowego do przeczytania i w końcu zdecydowałam się na książkę, o której ostatnimi czasy stało się bardzo głośno i która na pewnym znanym portalu została okrzyknięta książką roku w kategorii fantastyki. A do tego ma bardzo ładną okładkę, co może nie determinuje wyboru, ale z pewnością go ułatwia. Czego by nie mówić, przyjemnie czyta się książki, o które ktoś zadbał. Oczywiście mam na myśli Czerwoną królową - debiutancką powieść Victorii Aveyard.

Autorka przedstawia historię Mare Molly Barrow, która nagle, z dnia na dzień, ze zwykłej, biednej dziewczyny bez perspektyw (tudzież z perspektywą przymusowego wcielenia do wojska), zmienia się w jedną z najważniejszych osób w państwie i zamieszkuje w królewskim pałacu. Niektórzy mogą stwierdzić, że ma niesamowite szczęście i los się do niej uśmiechnął. Inni, nieco bardziej wnikliwi, zastanowią się, czy złota klatka jest lepsza od brudnej gałęzi...

To na czym polega fenomen Czerwonej królowej? Co niezwykłego ma w sobie ta opowieść, że zyskała taki rozgłos i już planują film na jej podstawie? No cóż... Odpowiedź raczej nie będzie zadowalająca. Nie wiem. Po prostu nie wiem. Ot, fantasy młodzieżowe w popularnym w ostatnich latach klimacie dystopii (zastanawialiście się kiedyś, co się stało z antyutopią i dlaczego ta nazwa odeszła do lamusa?).

Idąc po kolei: Mare wbrew swojej woli ląduje w pałacu, zostaje wplątana w sieć dworskich i państwowych intryg, z czasem myśli, że jest wystarczająco cwana, żeby samodzielnie splatać nici losu innych ludzi, a potem... Nie będę wdawać się w szczegóły fabularne, ponieważ prawie wszystko można by potraktować jako spoiler. Wielu rzeczy można się domyślić, lecz jeśli ktoś lubi zatracić się w historii, to niektóre informacje tylko by przeszkadzały. Mogę jednak zapewnić, że fabuła, chociaż przyjemna w odbiorze i dość żwawa, nie jest niczym niezwykłym.

O ile fabuła nie zachwyca, to świat wykreowany przez Victorię Aveyard jest zdecydowanie lepiej obmyślony. Tutaj też nie ma wielkiego zaskoczenia i nowości, ale podstawy są wystarczająco mocne, by zbudować na nich całą historię. Należy więc wspomnieć o kluczowej kwestii związanej między innymi z tytułem powieści. Ludzie dzielą się na dwie kasty: Czerwonych (robotników, służących i ludzi o zdecydowanie gorszej pozycji społecznej) oraz Srebrnych (arystokratów, panów i osoby z grubsza niepracujące). Oprócz wyraźnego rozróżnienia w statusie społecznym, te grupy dzielą jeszcze tylko dwie rzeczy: kolor krwi oraz posiadanie magicznych zdolności. Niektórzy Srebrni są bardzo silni, inni "znikają" w cieniu, a jeszcze inni posiadają moce żywiołów lub zdolności telepatyczne. Czyli... W sumie nic odkrywczego. Motyw powielany po wielokroć, a jednak jest w nim coś, co nigdy się nie nudzi.

Na plus należy zaliczyć autorce przekazywanie rodzaju magii w genach. W sytuacji łączenia rodów, a więc ludzi o różnych umiejętnościach, czasami może się okazać, że dziecko będzie przejawiać nowy rodzaj magii powstały z połączenia mocy rodziców. Uważam, że jest to ciekawy pomysł (chociaż i to już było) i żałuję, że pisarka nie rozwinęła tej myśli. W pokręconym, dystopijnym świecie tworzenie mieszanek genetycznych w celu stworzenia SuperSrebrnego nie powinno nikogo zadziwić ani zszokować.

Poza tym podoba mi się wrzucenie fantasy do "nowoczesnego świata", w którym są dziennikarze, kamery itd. Magia i fantasy jakoś odruchowo kojarzą się ze średniowiecznymi zamkami, rozległymi puszczami, rycerzami zakutymi w zbroje i ratującymi księżniczki przed wstrętnymi smokami lub ubijającymi hordy orków. A tutaj mamy pałac, w którym kamery śledzą każdy ruch, księcia jeżdżącego na motocyklu i konferencje prasowe.

Oprócz tego jest jeszcze wojna wraz ze wszystkimi jej następstwami, zmieniająca się sytuacja geopolityczna, banda buntowników i Mare, jako przedstawicielka Nowego Porządku. W istocie jest to świat, gdzie "każdy może zdradzić każdego", a życie rodziny i przyjaciół jest równie niepewne w domu, co na froncie.

Jeśli zaś mowa o bohaterach, to niektórzy są napisani lepiej, inni gorzej, ale w sumie nie ma jakichś rażących błędów. Bardziej jest to kwestia tego, że nie wszystkie postaci mi odpowiadają, bo np. nie lubię ideałów, idiotów czy naiwniaków. Mare należy do ostatniej kategorii, więc bardzo mnie irytuje, tak samo jak idealny Cal czy "słodziak" Maven, ale każda z tych cech jest w jakiś sposób uzasadniona (choćby przez przeszłość bohaterów lub sytuację, w której się znaleźli). A to rzadkość, dlatego należy docenić staranność autorki w kreacji bohaterów.

Na bardzo duże uznanie zasługuje Julian oraz ewentualnie Elara i Lucas. I znów problem polega na tym, że lubię postaci tragiczne i mądre, a Julian łączy w sobie obie te cechy. Pozostali wyróżnieni bohaterowie mają w sobie to "coś" lub są po prostu dobrze napisani. Nawet jeśli nie pochwala się ich działań...

Problem polega na tym, że wszystko, co napisałam nie ułatwia odpowiedzi na pytanie: co mam począć z tą książką? Z jednej strony nie znalazłam w niej nic odkrywczego, ale z drugiej faktycznie wywołuje emocje, a przecież o to w tym chodzi, prawda? Postaci trafiają z jednego problemu w drugi, a autorka nie boi się zabijać bohaterów, więc nikt nie jest bezpieczny. Poza tym fabuła jest wartka, świat dobrze zarysowany, a intrygi i zdrady są na porządku dziennym, więc Czerwoną królową czytało się szybko i przyjemnie. Uznałam więc, że jest to dobra książka w swojej kategorii wiekowej, a więc fantasy young adult. Stanowiła bardzo przyjemną odskocznię od Simmonsa, którego męczę od kilku miesięcy i dopiero ostatnio ruszyłam naprzód. Sprawiła, że znów weszłam w tryby czytelnicze i w pewnym momencie zastanawiałam się nawet, czy nie jest najlepszą książką, jaką przeczytałam w tym roku (tak, do tamtego momentu miałam pecha i trafiałam na same słabe lub przeciętne pozycje).

Podsumowując, nie jest to dzieło, które powaliło mnie na kolana, ale historia jest na tyle lekka i składna, że z pewnością sięgnę po kolejne tomy. Bez wielkich wypieków na twarzy, ale ze sporą dozą przyjemności.

12 komentarzy:

  1. Mam również tę książkę w planach, ale cały czas zastanawiam się czy będzie warto. Jakoś te cuda okrzyknięte książkami roku mnie od siebie odpychają, a Twoja opinia nie poprawia tego odczucia.

    Pozdrawiam
    unserious.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca rozumiem, dlaczego książkę young adult okrzyknięto mianem najlepszej książki fantastycznej, bo wiadomo, że one same z siebie nie są złe, ba, bardzo często jest to kawał przyjemnej i lekkiej fantastyki, ale żeby od razu książka roku? Tym bardziej, że naprawdę nie ma w tym żadnego supernowego i odkrywczego szaleństwa. Fabuła jest dobrze skonstruowana, postaci w miarę dobrze napisane, świat spójny, ale pod względem twórczym czysta przeciętność. Ale powiem tak: czyta się szybko, więc nawet jeśli Ci się nie spodoba, to nie zmarnujesz dużo czasu :)

      Usuń
    2. Ostatnio mam wrażenie, że książkami roku zostają nie dobre czy wybitne książki, a tylko te medialne - niestety. Tak samo jest, czy może już było z "Dziewczyną z pociągu". Wielki szał, medialny szum i rekomendacja samego Kinga. Sama zaś książka powiedziałabym, że raczej taka średnia z tych gorszych. ;)

      Wracając do "Czerwonej korony" jest w planach czytelniczych, ale na razie nie spieszno mi w jej kierunku. Są ciekawsze pozycje po drodze. :)

      Pozdrawiam

      unserious.pl

      Usuń
  2. Mam wrażenie, że nic nie wiem o tej książce, czytając recenzję. :) Ale jakoś mnie mimo wszystko do siebie ciągnie, więc przeczytam na pewno. Ciekawa jestem tego fenomenu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o aspekty fabularno-postaciowe, to efekt zamierzony :) A jeśli masz na myśli moje odczucia, to może dlatego, że są bardzo ambiwalentne. Z jednej strony lekka i przyjemna lektura, ale gdy z tyłu głowy pojawia się informacja, że to książka roku w kategorii fantastyka, to mam zdecydowane "nie". Nie zasługuje na ten tytuł, ale w gruncie rzeczy to niezła powieść w swojej klasie.
      (Nawet ta odpowiedź wyszła nielogiczna i niewiele wyjaśniła :D)

      Usuń
    2. Miałam właśnie na myśli opis fabuły. :) Rozumiem, co chcesz przekazać, i mam zamiar przeczytać książkę (niestety nie wiem kiedy, ale postaram się w najbliższym czasie) nie biorąc pod uwagę tego, że została książką roku. Sama jestem ciekawa swych odczuć. :)

      Usuń
  3. po twojej recenzji mam ochocte jej nie czytac xD ale moze sie skusze jak ja gdzies dopadne bo poki co cienko z tym :P pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie to naprawdę nie jest zła książka. Gdyby porównać ją do takiego Zmierzchu, to zmiażdżyłaby go jak karalucha, no ale książka roku to to nie jest. Jak będziesz miała okazję, to przeczytaj. Jestem ciekawa, co Ty o niej napiszesz :)

      Usuń
  4. Dokładnie, w ,,Czerwonej królowej" nie ma niczego odkrywczego, a jednak wciąga i miło się ją czyta. :) Drugi tom niestety już tak mnie nie zainteresował.
    Pozdrawiam,
    GeekBooks

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, to szkoda, że nie udało się jej utrzymać poziomu. Ale mniej więcej czegoś takiego się spodziewałam... Co nie zmienia faktu, że kiedyś przeczytam :)

      Usuń
  5. Już nie raz złapałam się na tym, że książka jest medialnie tak rozreklamowana, że kładzie na kolana. Później, gdy stracę pieniądze na zakup książki jestem na siebie zła, ponieważ są publikacje, które zasługują na promocję, a zostają z tyłu:) Wiem, że nie sięgnę po tę książkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety w tych reklamowanych książkach dużo częściej zdarzają się gnioty niż sensowne pozycje. Ale gdy użytkownicy wybierają książki roku w różnych kategoriach i decydują się właśnie na Czerwoną królową, to można mieć nadzieję, że jednak zasłużyła na swoją opinię...

      Usuń