19 stycznia 2017

Cisza, Stefan Czerniecki

Cisza, Stefan Czerniecki | Wiedźmowa głowologia
Lubię książki podróżnicze. Sama raczej nie jestem typem podróżnika, który biegałby z plecakiem po dżunglach Amazonki lub usychał z pragnienia na środku Sahary, ale lubię czytać o przeżyciach innych ludzi. Szczególnie cenię sobie aspekty międzykulturowe, próbę przybliżenia innego spojrzenia na świat i pokazanie, że inne nie znaczy gorsze. Inne po prostu jest inne. 

Mam swoich ulubieńców wśród pisarzy-podróżników (lub podróżników-pisarzy, bo to w sumie nie jest to samo), a jeśli ich nie znacie, to koniecznie przeczytajcie post o książkach podróżniczych, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Wtedy to, co tutaj napiszę, może nabrać więcej sensu. Dlaczego? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Postanowiłam przeczytać książkę autora, z którym nie miałam wcześniej styczności. Koleżanka wspominała o doskonałym Czekając na Duida Stefana Czernieckiego, ale akurat wpadła mi w ręce Cisza, więc uznałam, że to początek równie dobry jak każdy inny. W tej chwili już nie jestem tego taka pewna...

Stefan Czerniecki jest specyficznym pisarzem i specyficznym podróżnikiem. Pisze tak, że nie mam wątpliwości, że... no właśnie... PISZE. Gdy czytam książki moich ulubieńców mam wrażenie, że są tuż obok i opowiadają mi swoje historie i przygody. W przypadku Cejrowskiego i Wojciechowskiej można uznać, że to wynik ich medialności. Znam ich głosy z telewizji, a Kobieta na krańcu świata przedstawia historie, które zostały nakręcone i pokazane w postaci odcinków. Jasne, pewnie to też ma znaczenie, ale Michniewicza nigdy nie słyszałam, a i tak uwielbiam to jak pisze i co pisze. Zwraca się do swoich czytelników, nie boi się kontaktu. A Czerniecki? Snuje opowieść o sobie, swoich przygodach i swoich odczuciach, ale to wszystko jest napisane w taki sposób, że mistrzem pióra bym go nie nazwała. Gawędziarzem (jak Cejrowski) też nie jest. 

Cisza po prostu nie jest porywająca. I wcale nie chodzi o wartkość akcji, tylko o... No właśnie, o co? Może to kwestia bardzo krótkich zdań? Wiem, że teoretycznie budują dynamizm i że lepiej pisać krótkie zdania, gdy nie jest się zaprzyjaźnionym z przecinkami, ale nie przesadzajmy... 

"W centrum majestatyczna fontanna. W narożnikach gigantyczne palmy. Wzdłuż alejek fantazyjnie powycinane krzewy. Zielone grzybki, walce, prostopadłościany. Ma inwencję ten tutejszy ogrodnik, trzeba przyznać. Pośrodku umiejętnie wkomponowane latarenki. To one nadają w tej chwili najwięcej uroku Plaza de Armas. Jest już wieczór. Poza placem jest naprawdę ciemno. Zaś tu... Klimat letniego wieczoru. Oświetlonego nieśmiałym blaskiem."* 

Rozumiecie o co mi chodzi? Bardzo ciężko było mi się przebić przez ten styl. Czerniecki pisze, a nie "buduje". Nie wiem jak to wyjaśnić... Moi ulubieni pisarze-podróżnicy tworzą wręcz poetyckie opisy, które sprawiają, że oczyma wyobraźni widzę to, co próbują mi pokazać, zanim jeszcze zobaczę zdjęcia. A tutaj mam wyliczankę. Entliczek-pętliczek. Czerwony. Stoliczek.

Czerniecki znalazł swoje miejsce na Ziemi w Ameryce Południowej, a podróż opisana w Ciszy nie była pierwszą na tym kontynencie. A mimo to czasami miałam wrażenie, że tak właśnie jest. Że był jakimś pracownikiem biurowym, który nagle zerwał krawat, zrzucił garniak, spakował plecak i poleciał na drugi koniec świata. Tego nie wie, tego nie rozumie, tego nie umie, tamto mu nie pasuje. Nie chce tyle wydawać. Nie chce dać się oszukać. Nie ma wyboru. Nie, nie, nie. Bardzo dużo niedbalstwa w tej całej podróży. No bo kto planuje wyprawę w góry i nie sprawdzi wcześniej, że w tym czasie zaczyna się już pora deszczowa? 

Tak naprawdę niewiele tu przygód. To znaczy są... Ale ukryte gdzieś pomiędzy przygotowaniami, kwestiami finansowymi, które stanowią bardzo ważny element książki, rozważaniami i rozmyślaniami. 

Chociaż jedno Czernieckiemu trzeba oddać. Mało kto potrafi się tak zachwycać jak on. Kiedy już coś mu się udawało, w tekście pojawiała się pasja i lekko natchniony entuzjazm, jakby zapominał, że pisze "poważną książkę podróżniczą", a nie pamiętnik z podróży. W takich momentach Ciszę czytało się doskonale. Szkoda, że książka nie składała się głównie z takich fragmentów. Wtedy byłaby wyśmienita!

A skąd się wzięła tytułowa cisza? Przewijała się przez całą książkę i pojawiała w najmniej spodziewanych momentach. W górach, w dżungli, nad oceanem. Czasami dojmująca, irytująca, innym razem kojąca lub pełna refleksji. Cisza jawiła mi się jako odrobina spokoju i wytchnienia od pędzącego świata. Cisza, która przydałaby się każdemu człowiekowi Zachodu. Ładny, metaforyczny tytuł.

No i wyszło, że książka jest tragiczna. Nie jest. Po prostu Czernieckiemu brakuje lekkości, dowcipu i umiejętności nawiązania więzi z czytelnikiem, do których przywykłam przy innych książkach podróżniczych, ale jego historia ma sens i może poruszyć delikatne struny. Pokazuje wielkie zróżnicowanie na podstawie dwóch południowoamerykańskich państw i dwóch zupełnie różnych obrazów Latynosów i ich krajów. Peru kojarzy się z naciągaczami, mafią i brzydotą, natomiast Ekwador to miejsce pełne radości i miłości. Oczywiście to może być kwestia przeżyć i napotkanych ludzi, ale tak różne obrazy przypominają, że to wielki kontynent i nie ma co liczyć, że wszyscy będą się uśmiechać na widok gringo

Nie żałuję czasu, który poświęciłam na tę książkę, ale nie poczułam się oczarowana. Taka prawda...

*Cytat pochodzi z książki Cisza autorstwa Stefana Czernieckiego.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Łów słów.

12 komentarzy:

  1. A ja właśnie po podróżnicze rzadko sięgam. Muszę to zmienić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest wiele rodzajów książek podróżniczych, więc może znajdziesz coś dla siebie :)

      Usuń
  2. Okładka rzuciła mi się w oczy w księgarni, ale ostatecznie nie zdecydowałam się na zakup książki. Z litetarurą podróżniczą nigdy jakoś nie było mi za specjlanie po drodze, aczkolwiek chętnie wyrobię sobie zdanie na temat tej pozycji. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi się właśnie jakoś nigdy wcześniej nie rzuciła w oczy. Zaczęłam zwracać uwagę no to nazwisko dopiero po tym, jak koleżanka mi go poleciła.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Rzadko sięgam po książki podróżnicze. Bardzo rzadko. Jakoś mnie nie pociągają. A styl, o którym piszesz jest taki bardzo dynamiczny, buduje napięcie (trochę niepasujące do ksiażek podróżniczych). Jest jak seria z karabinu maszynowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie nawet nie jestem pewna, czy buduje napięcie. Poza tym książki podróżnicze raczej kojarzą mi się z pięknymi opisami, a nie serią z karabinu maszynowego :)

      Usuń
  4. Za książkami podróżniczymi raczej nie przepadam, acz może kiedyś się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie osobiście książki podróżnicze kojarzą się z dzieciństwem, gdyż moja nieżyjąca już ciocia je uwielbiała i zawsze przeglądała ze mną różne niesamowite zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dzieciństwie to ja czytałam Tony'ego Halika, więc owszem, z dzieciństwem też trochę mi się kojarzą :)

      Usuń
  6. Rzadko sięgam po tego typu książki, ale bardzo mnie irytują wyliczanki i brak budowania napięcia przez autora tylko takie nudne ciągnięcie treści by tylko było, więc pewnie dwa razy się zastanowię zanim sięgnę po tego autora. Częściej chyba jednak u mnie będzie Wojciechowska :) Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze Tomek Michniewicz! Pisze bardzo fajne książki, które dają dużo do myślenia i pokazują, że nie można patrzeć na świat przez pryzmat "Zachodu".

      A styl Czernieckiego męczący, to fakt.

      Usuń