5 stycznia 2017

Dezerterka z kasą... i tytułem księżniczki

Dezerterka z kasą... i tytułem księżniczki | Wiedźmowa głowologia
Jakiś czas temu przybliżyłam Wam Buntowniczkę, teraz przyszła kolej na Dezerterkę - drugi tom serii o Kris Longknife autorstwa Mike'a Shepherda. Minęło raptem kilka tygodni od czasu wydarzeń z pierwszej części, jednak zmieniło się dosłownie wszystko. Sytuacja polityczna jest niestabilna, a Wspólnota właściwie przestała istnieć, chociaż wciąż są ludzie, którzy próbują ratować sytuację. Już wcześniej Kris miała problemy, żeby przekonać do siebie przełożonych, a po ostatniej akcji nikt nie chce z nią pracować, uznając za buntowniczkę i żołnierza niezdolnego do wykonywania rozkazów. I jeszcze ten nieszczęsny tytuł księżniczki! Jej przeciwnicy dostali doskonałą broń, mogąc ją tak prześmiewczo nazywać. A jakby tego było mało, już nie służy wspólnie z Tomem na jednym okręcie, więc straciła oparcie w przyjacielu.

Z każdą chwilą okazuje się, że jest jeszcze gorzej. Podczas przepustki Kris dowiaduje się, że Tom został porwany, a jej matka zatrudniła służącą o szczególnych umiejętnościach, której za nic nie można się pozbyć. W związku z tym Kris zbiera swój niewielki zespół do przysłowiowej kupy i udaje się na "wakacje" na planetę, która bynajmniej nie ma najlepszych stosunków politycznych z Wardhaven. Na miejscu Kris jest zmuszona zmienić swoje nastawienie i odłożyć na bok stopień wojskowy, przyjmując rolę księżniczki. A wszystko po to, by odnaleźć Toma.

No i właśnie tu leży kwintesencja tragedii związanej z Dezerterką. W Buntowniczce Kris była żołnierzem, trochę niesubordynowanym, ale jednak żołnierzem i to zdecydowanym osiągnąć sukces za wszelką cenę. Natomiast w tej części Kris biega w kieckach, godzinami siedzi w wannie i daje się stroić swojej nowej służącej. Gdzieś zapodział się militarny charakter serii, który spodobał mi się w pierwszej części. Intryga niby dalej jest poplątana, a akcji nie brakuje, jednak styl i sposób rozwiązywania problemów nie przypadły mi do gustu. Żeby jeszcze te opisy strojów Kris nie zajmowały aż tyle miejsca...

Właściwie wszystko, co można było zepsuć w Dezerterce, zostało zepsute. Najgorzej na tym wyszedł Tom. Wydaje się być zupełnie inną postacią niż w poprzedniej części. Jego marudzenie przybrało porażający wydźwięk, a przez teksty skierowane do Kris przesącza się tyle jadu, że to aż niepojęte. Czy to ten sam facet, który w Buntowniczce w ciemno wykonywał polecenia Kris i mimo wszystko zawsze był dla niej oparciem? Jego postać bardzo mocno straciła na wiarygodności i spójności.

Nie podobała mi się też służąca Abigail, która była zbyt dziwna i zupełnie do mnie nie przemawiała. Tak naprawdę nie podobało mi się wszystko, co było z nią związane. Na szczęście jasną gwiazdą był Jack - ochroniarz Kris. Stanął na wysokości zadania i zespalał postaci, wnosił trochę zamieszania oraz nietypowego humoru (często czarnego).

Z drugiej strony warto odnotować, że Kris jako postać dojrzała i przejrzała na oczy. Nie robiła tego w zbyt wdzięczny sposób, jednak koniec końców sporo rzeczy zmieniło jej podejście do życia i ogólne nastawienie. Dalej jest Panną Idealną, ale tym razem przynajmniej zaczyna dostrzegać ludzi i sytuacje wokół niej. Nie podoba mi się jej przemiana w księżniczkę, ale jest nadzieja, że jeśli kiedyś Fabryka Słów przetłumaczy trzeci tom, to ten wątek odejdzie na boczny tor. Skąd te przypuszczenia? Mam wrażenie, że Mike Shepherd chciał wykorzystać motyw z księżniczką, dopóki był świeży, więc wycisnął z niego wszystko, co się da, a teraz wróci do kwestii bardziej militarnych. Oby, bo w sumie chciałabym jeszcze spotkać się z Kris, mimo że drugi tom okazał się lekkim niewypałem i prezentuje dużo niższy poziom niż poprzednia część.

Chociaż gdyby wziąć pod uwagę samą fabułę, jej spójność oraz równowagę pomiędzy scenami akcji a rozplątywaniem supłów intrygi, to muszę przyznać, że Dezerterka wypada lepiej od Buntowniczki. Tam akcja była podzielona na kilka wyraźnych części, a tu w większości dzieje się w jednym miejscu, co stanowi zaletę.

Mam też pewną rozterkę i nie bardzo wiem, co z nią zrobić. W książce pojawił się dość mocno zarysowany wątek religijny. Z jednej strony mam wrażenie, że to sztuczne rozdmuchiwanie wagi książki, która nie jest i nie ma być niczym wybitnym, ale z drugiej... Cóż... To był jeden z najlepszych fragmentów, więc chyba sama sobie odpowiedziałam ;)

Podsumowując, mimo że Dezerterka ma wiele wad, to nie zmarnowałam czasu na jej przeczytanie. Książka jest słabsza niż jej poprzedniczka, jednak istotna w kontekście kolejnych części, które, mam nadzieję, Fabryka Słów postanowi przetłumaczyć. Najlepiej będzie, jeśli po pierwszym tomie sami zdecydujecie, czy chcecie zaryzykować ten jednotomowy spadek formy, żeby przekonać się, co Shepherd wymyślił w kolejnych częściach.

5 komentarzy:

  1. Stoi na półce, ale po pierwszym tomie jakoś nie mogę się za nią zabrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na razie lepiej nie ruszaj. W każdym razie ja uważam, że druga część jest słabsza.

      Usuń
    2. Wróciłam do tej recenzji, bo jakiś czas temu próbowałam przeczytać Dezerterkę, ale poddałam się po jakiś 120-130 stronach i sprzedałam oba tomy do antykwariatu. SF w takim wydaniu jednak nie jest dla mnie, wolę coś bardziej w stylu cyklu Głębia Marcina Podlewskiego.

      Usuń
  2. To jakaś klątwa drugiego tomu ostatnio panuje... Ja nie wiem czy skuszę się na tom 1... Mnie militarny klimat nie pociąga, księżniczkowaty też nie :D Wolę samotne wilki lub grupkę przyjaciół :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znów wychodzi, że mamy różne gusta i znów odpowiem: to dobrze :) Ja z kolei lubię militarne klimaty, zawsze pociągały mnie tego typu książki. Szczególnie, gdy akcja rozgrywała się w kosmosie :)

      Usuń