6 marca 2017

Prawdodziejka, Susan Dennard

Prawdodziejka, Susan Dennard | Wiedźmowa głowologia

Czytałam wiele recenzji na temat Prawdodziejki autorstwa Susan Dennard. Niektóre były pozytywne i pełne zachwytów, inne wręcz przeciwnie. Sama też miałam nieco mieszane uczucia, chociaż ostatecznie zwyciężyła ciekawość. Opis z tyłu okładki sugerował, że nie będzie to typowa pozycja z gatunku young adult, ponieważ przyjaźń wychodziła na pierwszy plan i nie było mowy o jakimś "czarującym mężczyźnie, z którym główna bohaterka nie powinna być, a jednak...". Pojawiła się sugestia przygody, niebezpieczeństwa, nieznanych mocy i intryg, czyli to, co lubię i generalnie odbieram pozytywnie. A jak to wyglądało naprawdę?

Główne bohaterki, Safiya i Iseult, to młode czarodziejki, próbujące żyć na własny rachunek. Nieszczególnie im to wychodzi, ponieważ wiecznie wpadają w tarapaty. I tym razem nie jest inaczej, chociaż rozmiar kłopotów, jakie na siebie zrzuciły znacznie przekracza wszystko, co do tej pory udało im się zepsuć. Muszą uciekać z miasta, nie mając żadnych środków do życia, a jakby tego było mało, obie muszą się mocno pilnować. Safiya jest prawdodziejką, jedyną czarodziejką potrafiącą rozpoznać kłamstwo, więc nikogo nie powinno dziwić, że władcy ostrzą sobie na zęby na jej umiejętności, a Iseult pochodzi z nieszczególnie lubianego ludu.

Safi i Iseult są przyjaciółkami i więziosiostrami, chociaż dzieli je właściwie wszystko: pochodzenie, charakter, rodzaj magii. I niestety przez te różnice obie postaci są bardzo naciągane. OK, rozumiem, że taka była idea: wzajemne uzupełnianie się, wypełnianie braków itp., ale to się nie sprawdziło. Prawdodziejka jest żywiołowa, najpierw działa, a dopiero potem myśli (chociaż co do tego drugiego nie mam całkowitej pewności), nie potrafi się na niczym skupić i... przerasta ją podstawowa tabliczka mnożenia. Z kolei Iseult jest ostoją spokoju i rozsądku. Zawsze ma plan jak wyciągnąć je z kabały, w którą wplątały się dzięki Safi. Podstawowe pytanie: dlaczego w ogóle pozwala na podejmowanie takich głupich akcji, skoro wie, że skończą się porażką?

Takich bzdur jest niestety bardzo dużo. Mam wrażenie, że wynikają z tego, że autorka na siłę chciała rozbudować fabułę i przez to stworzyła kilka absolutnie bezsensownych potworków. Bo gdyby jedna z dziewczyn zabiła prawie nieśmiertelnego przeciwnika, kiedy miała ku temu okazję, to w sumie nie miałyby już przed kim uciekać. W związku z tym lepiej było stwierdzić: "Eee, nie... Jednak cię nie zabiję, chociaż wiem, że będziesz nas ścigał...". Gdyby Safi chociaż raz posłuchała wtedy, gdy to było rozsądne nawet w jej mniemaniu, to nie doszłoby do większości wydarzeń z jej udziałem. No i czy naprawdę tak ciężko jest zostać w płaszczu, w którym jest się niewyczuwalnym dla bardzo potężnego wroga? To byłoby zbyt proste i oczywiste, prawda? Lepiej zrzucić osłonę przy najbliższej okazji, żeby dać się wyczuć. Naprawdę rozumiem potrzebę tworzenia zwrotów akcji budujących dynamiczną fabułę, ale nie zgadzam się na opieranie ich na głupocie i absurdzie.

Z powodu bardzo kiepsko napisanych głównych bohaterek oraz tych potworków fabularnych początek historii czytało się tragicznie. Nie pomagał tu również styl Dennard, która postawiła sobie za sprawę honoru wrzucanie tekstów i opisów rodem z fanficków gimnazjalistek. Książę z truskawkowymi lokami, który był zbyt przystojny, żeby go poważnie traktować, "malownicze opady szczęki" (dosłowny cytat dotyczący kobiet na uroczystym balu), infantylne przepychanki słowne zakończone wytykaniem języka lub niechęć Safi do mew, które zawsze załatwią się akurat na nią (i potem chodzi z "ptasim gówienkiem" na ramieniu)... Bardzo, ale to bardzo psuło mi to odbiór książki.

Poza tym na przestrzeni pierwszych 70 czy 80 stron autorka próbowała wyjaśnić tyle rzeczy dotyczących świata, że w pewnym momencie nie miałam już pojęcia, o co jej chodzi. Poza tym dodawała informacje niby przy okazji czegoś innego, przez co wypadało to w sposób wymuszony i nienaturalny.

Ale trzeba przyznać, że książka nie jest pozbawiona solidnych zalet. Niestety problem polega na tym, że pojawiły się mniej więcej dopiero w połowie książki, przez co wiele osób mogłoby nie dojść do tego momentu. Przede wszystkim uwielbiam kilku bohaterów pobocznych, a szczególnie wuja Safi, Leopolda (to ten książę z truskawkowymi włosami) i Evrane. Są to doskonałe, nieoczywiste postaci z ogromnym potencjałem i mogą jeszcze bardzo mocno namieszać w historii. Mam nadzieję, że Dennard wykorzysta ich możliwości. A gdybym miała wybrać wyłącznie jedną postać, którą chciałabym lepiej poznać, to bez chwili wahania wybrałabym wuja Safi.

Podoba mi się, że najważniejszym elementem spajającym ze sobą postaci jest przyjaźń. Owszem, pojawia się wątek romansowy (dość irytujący), jednak nie przyćmiewa najważniejszych więzi. Szkoda tylko, że dużo bardziej przypadła mi do gustu para Merik-Kullen niż Safi-Iseult. Może dlatego, że przyjaźń obu panów jest bardziej dojrzała i stabilna, podczas gdy dziewczyny wpadają w kolejne problemy, ponieważ nie potrafią/nie chcą się rozstać nawet na kilka godzin. Zupełnie jakby cały świat chciał je rozdzielić, więc nie mogą stracić kontaktu wzrokowego.

Poza tym w pewnym momencie fabuła nabiera bardzo ładnego i (prawie) niewymuszonego tempa, więc całość zmienia się w prawdziwą powieść przygodową. Dużo się dzieje, akcja rozgrywa się na kilku płaszczyznach i jest wystarczająco spójna, żeby sprawiała przyjemność. Nawet jeśli nie rozumiem, dlaczego Merik nie mógł przenieść Safi do wyznaczonego miejsca albo przynajmniej przyspieszyć tej podróży, to i tak było miło.

Wygląda na to, że wraz z rozwojem fabuły Dennard trochę uspokoiła swoje fanfickowe zapędy i skupiła się na stworzeniu czegoś ciekawego. Rzuciła kilka uwag, zostawiła parę sugestii i niedopowiedzeń, zaintrygowała wątkami pobocznymi... Mam nadzieję, że w kolejnej części skupi się na rozbudowaniu i wyjaśnieniu tych fragmentów, ponieważ to one stanowią najmocniejszy element książki i sprawiają, że mimo wielu wad, ostateczny wydźwięk Prawdodziejki jest pozytywny.

W ramach podsumowania napiszę jedynie, że spodziewałam się czegoś lepszego. Owszem, znalazłam przyjaźń, wątki przygodowe, niebezpieczeństwo, nieznane moce i intrygi, ale większość była mocno naciągana. Tylko intrygi w pełni spełniły moje oczekiwania, co jest o tyle ciekawe, że spodziewałabym się czegoś wręcz odwrotnego. Wydawać by się mogło, że napisanie przygodówki jest prostsze niż porządne uknucie sieci spisków, a tu proszę, takie zaskoczenie! To świadczy o potencjale Dennard i daje nadzieję na niezłą kontynuację. Na plus wychodzą też nieznane moce, a nawet przyjaźń (tyle że nie w wykonaniu głównych bohaterek). Niestety bardzo dużo zepsuł kiepski, fanfickowy styl autorki oraz fatalne kreacje Safi i Iseult. Niewykluczone, że ta druga jeszcze mnie czymś zaskoczy, ale na razie nie popisała się niczym szczególnym.

Nie mogę z czystym sumieniem polecić Prawdodziejki, ponieważ początek jest bardzo toporny, chaotyczny i infantylny. Mimo to, gdy książka się skończyła, poczułam nutkę żalu, bo w pewnym momencie nawet udało mi się wciągnąć w fabułę i chętnie poznałabym tajemnice stworzone przez Dennard. Ostatecznie oceniam Prawdodziejkę dość dobrze, chociaż przestrzegam przed stylem i brakiem spójności, szczególnie w pierwszej połowie książki.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu SQN.

---
Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: 

7 komentarzy:

  1. O książce czytałam dużo, ale samej książki jeszcze nie. Większość opinii mocno pozytywnych, w zachwytach itd. Dobrze jest przeczytać nieco odmienną opinię, dzięki temu jeszcze się zastanowię czy ją czytać, w każdym razie teraz chyba mam lepsze pozycje pod ręką.

    OdpowiedzUsuń
  2. No nareszcie ktoś, kto nie rozpływa się nad tą mocno nijaką książką. Napisana tak sobie, ogrom niedomówień itp. Bohaterowie? Beznadziejni. Zwłaszcza Merik. Jak tylko autorka o nim pisała, to mi się ciut odbijało.
    Nie rozumiem skąd tyle zachwytów nad tą pozycją, jeżeli Szklany tron też jest podobnym paździerzem, to chyba umrę. Jednym z niewielu jasnych punktów był Leopold i... kurde, za cholerę nie pamietam jak nazywał się ten "zły".
    Pozdrawiam!
    Kasia z Kasi recenzje książek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio wypożyczyłam tę książkę z biblioteki, ale koniec końców ją oddałam, gdyż jej początek niezbyt przypadł mi do gustu. Podzielam twoje zdanie na jego temat, tak samo jęk na temat bohaterek. Nie mam zamiaru wracać do tej książki , gdyż czekają na mnie setki innych , lepszych powieści, które mogę przeczytać.

    Pozdrawiam :)
    http://podrozemiedzyksiazkowe.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Wreszcie znalazłam kogoś, czyje zdanie na temat Prawdodziejki jest takie samo, jak moje! Z tym wyjątkiem, że ja nie przetrwałam tego topornego początku. W życiu nie spodziewałam się takiego chaosu po książkę, którą tak wszyscy chwalili. I cóż, mimo że dalej jest trochę lepiej, ale ja nie żałuję, że nie skończyłam. Znam wiele lepszych powieści. Co nie zmienia faktu, że tak jak Ty, spodziewałam się czegoś dużo lepszego ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja książkę starannie wciąż odkładam "na koniec kolejki", właśnie przez to, że już w kilku miejscach czytałam o tym topornym początku. No ale pewnie nadejdzie ta godzina kiedy dam jej szansę zaistnieć. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow, długa recenzja :) Ja nie czytałam, ale Kam już tak i raczej mnie nie zachęcała do lektury. Teraz tylko się utwierdzam, że lepiej czytać co innego :)

    OdpowiedzUsuń
  7. w takim razie, to nie do końca lektura dla mnie...

    OdpowiedzUsuń