3 sierpnia 2017

Ballada o przestępcach, Marcin Hybel

Po Balladę o przestępcach sięgnęłam spontanicznie. Przeczytałam kilka pozytywnych recenzji i jedną bardzo negatywną i uznałam, że mam ochotę na coś, co wzbudza kontrowersje. Temat wydawał się ciekawy, w końcu łotry zawsze są w cenie, a klimat XIV-wiecznego Londynu ma w sobie swoisty urok. Niestety Marcin Hybel nie mógł się zdecydować, o czym powinna być ta powieść, dla kogo ją napisać ani w jaki sposób to zrobić. Wyszło więc przeciętnie, żeby nie powiedzieć, że słabo. Zresztą - oceńcie sami.

Will i Gilbert pochodzą z rodziny cyrkowców. Niestety w trakcie podróży padają ofiarą rozbójników i wszyscy poza chłopcami giną. Herszt zabiera dzieci do miasta, gdzie dobrze prosperująca gildia rzezimieszków decyduje o ich przyszłości. 12-letni Will ma smykałkę do akrobatyki i zadatki na świetnego złodzieja, a 8-letni Gilbert o anielskiej buźce i blond loczkach zwraca uwagę przywódcy kasty morderców. Chłopcy rozpoczynają od najniższego szczebla kariery, czyli żebractwa, aby stopniowo zdobywać kolejne umiejętności w zbójnickim fachu.

Zapowiada się całkiem nieźle, prawda? Ja też tak myślałam. Niestety najciekawszym elementem powieści jest szkolenie związane ze skutecznym żebraniem. Niektóre pomysły autora są tak kreatywne, że podczas czytania uśmiech samoistnie pojawiał się na twarzy. Okazuje się, że żebranie jest sztuką i wymaga nie byle jakich umiejętności!

„Alard przez długi czas wprowadzał uczniów w tajniki jałmużnictwa. Opowiadał o wyglądzie żebraka, pokazywał, jak targać spodnie i niedbale łatać dziury. Sugerował, by nie chodzić w butach oraz pozbyć się wszelkich ozdób czy kolorowych wstawek [...].”
„Tłumaczył, w jaki sposób preparować na swym ciele otwarte i jątrzące się rany oraz sztuczne owrzodzenia, za pomocą jakich maści i wywarów pokrywać kończyny fałszywymi liszajami, jak imitować drgawki, duszności, drętwotę, trąd, potnicę, rozdęcia i obrzęki, jak kuleć i trząść się z zimna.”

Niestety ten fragment książki zajmował raptem kilka stron. A to o tyle smutne, że cała nauka chłopców stanowi przeważającą część fabuły. Dokładniej rzecz ujmując, nauka Willa, ponieważ od momentu rozdzielenia braci, Gilbert pojawia się raptem kilka razy, a jego wątek jest tak dziwny, że w sumie cieszę się, że nie było go więcej. 

Generalnie jednym z większych problemów Ballady o przestępcach są zaburzone proporcje. Powieść składa się ze scenek rodzajowych, a sensowna akcja zaczyna się właściwie pod koniec książki i jest osadzona na tak słabych przesłankach, że aż się wierzyć nie chce, że coś takiego mogło mieć miejsce. Niby finał jest w moim stylu, ale zupełnie mnie nie przekonał i po skończeniu lektury odczuwałam jedynie rozczarowanie. 

Problem stanowią też bohaterowie, którzy są niespójni, nielogiczni i mało prawdopodobni. Najjaśniejszą gwiazdą jest Alard, jednak cała reszta wypada nieprzekonująco. Will, któremu zabito rodzinę i odebrano brata, jakoś bardzo szybko przyjął do wiadomości fakt, że zostanie złodziejem i jedyne, na co miał ochotę, oprócz osiągnięcia wysokiego statusu w gildii, to córka karczmarza - Agnes. A ta to w ogóle działała mi na nerwy. Była tak samodzielna i niezależna, że jakakolwiek próba interakcji kończyła się fiaskiem. Jej potrzeba rządzenia i decydowania o wszystkim była tak przerysowana, że aż wkurzająca. 

„– Wiesz, że tej nocy spałaś mi na ramieniu? – wytknął jej w końcu. 
Zwolniła do truchtu. Jej policzki oblał pąs, ale William na szczęście tego nie widział. 
– Jużci.
– A tak. Do tego wszystkiego darłaś się: »Kochanie! Kochanie!«. Do mnie tak wołałaś? 
– Nie bądź głupi! 
– Kiedy tak było! 
– Bzdura, o której nie chce mi się gadać. 
– I dobrze. 
– Ażebyś wiedział. 
– Zawsze do ciebie musi ostatnie słowo należeć? 
– Musi. 
– I dobrze. 
– Ażebyś wiedział. 
Sam koń, jakby zmieszany, łeb spuścił, uszy po sobie położył i mając w zadzie kłótnie dwóch jeźdźców, jął szparko caplować przez las Dorstera.”

Autorowi nie wyszła też za dobrze próba stylizowania języka. Gdyby zastosował ją do całej powieści, może efekt byłby lepszy. Niestety przez większość czasu styl jest bardzo lekki i prosty, a tylko raz na jakiś czas pojawiało się archaiczne słówko, które w tym wypadku zupełnie się nie sprawdzało i wybijało z czytelniczego rytmu (no bo serio? "szparko caplować"?). Z kolei prostackie wulgaryzmy i brutalne opisy przemocy może i pasują do bandy przestępców, jednak sprawiają, że książka nie nadaje się dla młodszych czytelników, którzy mogliby zwrócić uwagę na powieść przez sam fakt, że głównymi bohaterami są dzieci.

Jest jednak jedna rzecz, która ratuje Balladę o przestępcach przed totalną katastrofą i jest to opis średniowiecznego Londynu. Klimat książki jest dokładnie taki, jakiego oczekiwałabym po powieści umiejscowionej w XIV wieku, a pojedyncze przypisy sprawiają, że wierzę autorowi. Mam poczucie, że przygotował się do pisania i mimo że po drodze sporo rzeczy mu nie wyszło, to dysponował odpowiednią wiedzą historyczną, by uprawdopodobnić świat, w którym ożywił bohaterów.

Widać, że Marcin Hybel ma predyspozycje do pisania i potrafi stworzyć wiarygodny świat, jednak powinien popracować nad warsztatem z kreowania postaci i fabuły. Jeśli wymyśli bardziej prawdopodobnych bohaterów i zrównoważy poszczególne elementy fabuły, a także popracuje nad ujednoliceniem stylu i lepiej określi grupę docelową, to ma szansę napisać dobrą powieść. Niestety w tej chwili Ballada o przestępcach wypada bardzo słabo i jest jedną z gorszych książek, jakie przeczytałam w tym roku.


* Wszystkie cytaty pochodzą z książki Ballada o przestępcach.

---
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Łów Słów.

8 komentarzy:

  1. Brzmi dość ciekawie i bardzo pociąga mnie klimat XIV-wiecznego Londynu. To jednak trochę za mało, bo odstrasza mnie ten cytowany fragment dialogu... Jeżeli w książce znajduje się więcej takich to obecnie nie miałabym do nich cierpliwości :P

    Ze stylizacją języka jest tak, że czasami lepiej odpuścić i pozostawić współczesny język, lekki i przyjemny. Dokładnie tak, jak napisałaś, archaizmy, które są wyłącznie wtrętem, mogą wybijać z rytmu, denerwować. No i brak konsekwencji w tak wyraźnym aspekcie, wskazuje na to jakby zastosowanie tego było niezbyt przemyślanym zabiegiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie wszystkie rozmowy z Agnes tak wyglądały. Reszta wypadała lepiej :)

      Mam wrażenie, że stylizowany język spokojnie mógłby zostać w wypowiedziach bohaterów, bo tam jakoś nigdy mnie nie drażnił. Ale kiedy czytam sobie normalne zdanie, napisane w normalny sposób normalnym stylem i nagle atakuje mnie jakieś "azaliż", to czuję się, jakbym dostała książką przez łeb.

      Usuń
  2. Ja sobie odpuściłam tą książkę po kilkudziesięciu chyba stronach. Nie potrafiłam się wciągnąć. Czytając Twoją opinię, dochodzę do wniosku, że postąpiłam słusznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początek w sumie był najlepszy :D Było morderstwo, był strach, nauka żebrania i generalnie całość była spójna i miała sens. To potem wszystko się jakoś rozlazło. Więc jeśli książka nie przypadła Ci do gustu po kilkudziesięciu stronach, to tylko coraz bardziej byś się męczyła.

      Usuń
  3. >>Sam koń, jakby zmieszany, łeb spuścił, uszy po sobie położył i mając w zadzie kłótnie dwóch jeźdźców, jął szparko caplować przez las Dorstera.<<

    To zdanie przaśne i niby archaizowane w zupełności mi wystarczy, żeby skreślić książkę i autora :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co Ty? A jest takie humorystyczne :D (jedno z najbardziej humorystycznych zdań w książce!) Żeby ten koń jeszcze nie "jął szparko caplować", tylko chociażby "ruszył kłusem", to byłoby mi znacznie lżej "na duszy".

      A tak serio, to jedno z najbardziej przekombinowanych zdań w Balladzie. W połączeniu z tym kiepskim dialogiem, o ile można go tak nazwać, pokazuje najgorszy fragment z całej książki. Taka bezczelna ze mnie istota, że pokazuję to, co najgorsze ;)

      Usuń
  4. Taaak, na tą stylizacje też zwróciłam uwagę ;/ Okropnie mu to wyszło, zdecydowanie.
    Poza tym do dziś pamiętam fragment w którym to zaatakowany koń dumnie podniósł głowę z bólu. Ach... zdecydowanie, wtedy zwierzaki robią to w taki sposób <3 Gdyby to było tłumaczenie: miałabym to gdzieś. Ale to oryginał!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była niespójna - gdyby cała książka była stylizowana od początku do końca, to nie byłoby takiego problemu. A tu tylko raz na jakiś czas - bach! - jakieś słówko z kosmosu (czy raczej ze średniowiecza).

      Tak, też to pamiętam! Myślę, że pierwotnie był tam zupełnie inny zamysł. Wiadomo, że tekst zmienia się pięćdziesiąt razy przed publikacją i niejednokrotnie zdarzyły mi się potem piękne kwiatki, ale w książce taki błąd powinni wychwycić podczas redakcji i korekty.

      Usuń