Debiutancką powieść Johna Gwynne’a, można by zareklamować słowami: Jeśli szukasz klasycznego fantasy w nowej odsłonie, to Zawiść jest dla ciebie! Kilka razy już przejechałam się na takim stwierdzeniu, ale tym razem, o dziwo, nie. Dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam, czyli bardzo rozbudowany świat, mrowie bohaterów z kosmicznymi powiązaniami, walkę dobra ze złem i zbliżającą się Wojnę (tak, przez „W”). Jest też krztyna magii, chociaż na razie raczej wybudza się z długiego zimowego snu.
Świat ma w sobie znajome elementy i motywy znane z literatury fantastycznej, a także z różnych legend i podań, co potęguje uczucie „klasyki”. Mamy więc boga stwórcę i jego mrocznego przeciwnika, którzy dawno temu starli się w walce, a teraz wszystkie znaki na ziemi i niebie świadczą o tym, że ludzkość czeka powtórka. Są tajemnicze artefakty, a wśród nich kocioł o leczniczych właściwościach (brakuje tylko Dagdy), potężne sojusznicze rasy stojące u boku swoich bogów, a także wybrańcy, którzy mają pomóc zagwarantować sukces jednej ze stron. No i jak przystało na „klasyczne” fantasy, jest też przepowiednia, która stopniowo zaczyna się wypełniać, wprawiając ludzi w przerażenie i zmuszając ich do działania, czym niejednokrotnie przypieczętowują los zapisany na kartach historii.
Aby pokazać ogrom tego przedsięwzięcia, akcja rozgrywa się wielotorowo i jest opisywana z perspektywy kilku bohaterów, więc czytelnik ma wgląd w wydarzenia rozgrywające się w tym samym czasie na dwóch krańcach świata. Początkowo może się wydawać, że postaci jest za dużo i trudno się w tym wszystkim połapać, tym bardziej, że wczucie się w historię zajmuje sporo czasu, bo w pierwszych rozdziałach nie dzieje się nic konkretnego. Jednak im dalej, tym bardziej wszystko zaczyna nabierać sensu i rozwijać się w całkiem sensowną fabułę o dobrym tempie akcji i kilku solidnych motywach.
Najbardziej podoba mi się fakt, że do końca nie wiadomo, który z bohaterów będzie po stronie Elyona – Stwórcy, a który stanie się czempionem Asrotha. W tej kwestii przepowiednia przez długi czas jest dość zagmatwana i sprawia, że mimo pewnych podejrzeń, czytelnik co jakiś czas zaczyna mieć wątpliwości, czy „postawił na dobrego konia”. Nie wiem, czy w podobny sposób wyglądało to u innych osób, ale we mnie ta niepewność wywołała syndrom kolejnego rozdziału. I jak już nabrałam tempa, to okazało się, że przeczytałam blisko 800 stron w kilka dni i to z poczuciem: a gdzie reszta?
Doceniam też różnorodność bohaterów zarówno w kwestii charakterów, jak i pochodzenia. Na przykład Corban jest synem kowala i uważa samego siebie za tchórza, chociaż prawdopodobnie potrzebuje jedynie dobrej motywacji do działania. Z kolei Nathair jest księciem i zbiera własną drużynę, którą uczy innowacyjnego stylu walki. Jego pierwszy miecz, Veradis, jest jego zaufanym człowiekiem i przyjacielem, a przy tym doskonałym szermierzem i dowódcą, któremu można powierzyć ludzkie życie. Do tego dochodzi jeszcze wiecznie skłócony ze swoim kuzynem Kastell, Evnis, który pragnie zemsty, a także Cywen – siostra Corbana o niewyparzonym języku i dobrym podejściu do koni. A mimo to najbardziej polubiłam Gara – kulawego stajennego. To bohater, który skrywa sporo tajemnic i jest tak rozsądny, że od razu mnie do siebie przekonał.
Podsumowując, początkowo trudno wczuć się w fabułę, ale z każdym kolejnym rozdziałem jest lepiej, do tego bohaterowie są ciekawi i mimo młodego wieku większości z nich, książka nie jest infantylna i skierowana wyłącznie do młodszego odbiorcy. Zawiść odwołuje się do klasycznych motywów w literaturze fantasy, co wcale nie umniejsza faktu, że to bardzo dobra powieść i doskonały debiut. Od jakiegoś czasu dokładnie takiej powieści szukałam, więc nie powinno nikogo dziwić, że Męstwo już czeka na swoją kolej.
Za książkę do recenzji dziękuję księgarni internetowej Gandalf.com.pl
Jak dla mnie brzmi świetnie! Na pewno będę chciała sięgnąć. Bardzo lubię klasyczne fantasy i odwołania do rzeczy typu legenda. Mam nadzieję, że mi również się spodoba ;)
OdpowiedzUsuń