Lutowe wydanie Nowej Fantastyki jest dość swobodnie powiązane z hasłem "Ekran pełen baśni". Z tego też powodu zaczęłam się zastanawiać w jakim stopniu bajki poznane przeze mnie w dzieciństwie ewoluowały przez te wszystkie lata (zaleciało grozą i jakąś absurdalną starością) i czy zachowały swój pierwotny sens mimo licznych przemian. Podczas tych rozpaczliwych rozmyślań, na ratunek przybył... (nie, nie książę na białym koniu ani nie ogr, który jest jak cebula - o nich będzie później) Jerzy Rzymkowski z tematem z okładki. Dzięki artykułowi "Ekran pełen baśni" przybliżył mi metamorfozę niektórych baśni, w tym Królewny Śnieżki czy Pięknej i Bestii. Muszę też przyznać, że nie znałam niektórych spośród wymienionych przez niego ekranizacji, co niewątpliwie powinnam nadrobić jako entuzjastka tego gatunku. Niestety uzmysłowił mi również, że wszystkie te "prawdziwe historie" ostatnio tak wielbione przez Fabrykę Snów (i nie tylko) sprawiają, że piękne baśnie stają się coraz bardziej wydumane i groteskowe. Jasne, też zawsze lubiłam się zastanawiać "co by było gdyby..?", ale tego robi się już za wiele. W tym roku czekają nas chociażby dwie nowe ekranizacje Królewny Śnieżki i to już zwyczajne zakrawa o wyciskanie ostatnich dolarów z czego tylko się da.
Należy jednak pamiętać, że dla odmiany część artystów wraca do korzeni. Dla większości osób pierwszym wyobrażeniem postaci z bajek są bohaterowie wykreowani przez Walt Disney. Annie Leibovitz wykorzystała ten fakt tworząc serię zdjęć ze znanymi aktorami przebranymi w charakterystyczne stroje poszczególnych postaci i muszę przyznać, że Rachel Weisz jako Królewna Śnieżka wygląda zjawiskowo.
http://webdesignermagazine.pl/inspiracje/annie-leibovitz-ozywia-bajki-po-raz-kolejny/ |
Na "drugi ogień" idzie artykuł poniekąd związany z baśniami, czyli "Smoki niebanalne" autorstwa Artura Szrejtera. Zwraca on szczególną uwagę na fakt ujednolicenia wyglądu smoków po słynnym tolkienowskim Smaugu. O stworzeniach sprzed "Hobbita" można było powiedzieć wiele - niektóre przypominały węże, inne pluły toksycznymi gazami, posiadały różną ilość kończyn - ale z pewnością nie to, że wszystkie były do siebie podobne. Obecnie zaś, większość smoków ma skrzydła, łuski, zionie ogniem i ma fioła na punkcie skarbów. Gdy tylko ktoś próbuje pokazać coś innego, wiele osób krzywi się twierdząc, że przecież smoki tak nie wyglądają. Ciekawe skąd o tym wiedzą? Widzieli na własne oczy? Jeśli tak, to zazdroszczę.
Następny tekst zwyczajnie mnie rozbroił, opisuje bowiem fenomen wytwórni filmowej Asylum (nazwa wydaje mi się tutaj dość znacząca, można ją bowiem przetłumaczyć jako "przytułek") łączącej niski budżet z całkowitym brakiem pomysłów. Więc w jaki sposób jest w stanie zarobić na własne utrzymanie? Należy zacząć od pojęcia "mockbuster", które znaczy tyle, co żerowanie na popularności filmów wysokobudżetowych. Mateusz Albin w "Azylu dla kiepskich filmów" pokazuje jakie zabiegi stosuje wytwórnia, by promować swój chłam. Zaliczają się do nich chociażby nazwy niezwykle podobne do kasowych produkcji z Hollywood, np. "Transmorphers" (a teraz przyznać się, kto przeczytał Transformers?), co powoduje liczne pomyłki, chociażby w wypożyczalniach. David Latt, założyciel studia, nie wymaga od widza, by zachwycił się jego dziełem, tylko żeby je obejrzał. No cóż... Co kto lubi.
Wcześniej była mowa o baśniach, które zyskują coraz to kolejne wersje filmowe, nie zapominajmy jednak o deskach teatrów. Ostatnio niezwykłą popularnością cieszą się szeroko pojęte monstra, zaczynając od słynnego Jekylla, poprzez potwora Frankensteina, a na sławnym ogrze Shreku kończąc. Co ciekawe, Michał Hernes pokazał w swoim artykule "Doktor Jekyll i mister Joker", że twórcy nie boją się w tym aspekcie również sceny musicalowej. Jak zaznaczył Krzysztof Globisz: "potwory nieustannie wracają i będą powracać". Pozostaje więc pytanie, co jeszcze może na nas wyskoczyć? Odpowiedź pozostawiam wam, ja tymczasem zaczynam się zastanawiać, czy nie wybrać się do Teatru Muzycznego w Gdyni na musicalowego Shreka, o którym wiele dobrego przeczytałam w artykule.
Następny w kolejce jest bardzo ciekawy tekst Jakuba Winiarskiego, który zwraca uwagę na rosnące problemy z określaniem gatunków literackich oraz fakt, że większość pisarzy wciąż broni się rękami, nogami oraz własnymi piórami (lub klawiaturami) przed przyznaniem, że zaczyna uprawiać fantastykę. W związku z tym czas na brutalny "Głównonurtowy Coming out", w którym autor wskazał palcem kilku twórców wykorzystujących w swoich książkach wątki wykraczające poza ramy rzeczywistości. No i kto teraz zaprzeczy, że Haruki Murakami jest fantastą?
A teraz niektórzy mogą odetchnąć z ulgą. W końcu nadszedł czas na kwintesencję Nowej Fantastyki, czyli opowiadania. W tym numerze znalazły się aż trzy odkrycia ze strony www.fantastyka.pl, co jest jawnym dowodem na to, że NF promuje nowych/mało znanych twórców.
"Konfrontacja Elaine Housemann" autorstwa Istvana Vizvary'ego jest opowiadaniem, którego fabułę na pierwszy rzut oka należałoby umieścić w okolicach lat 50. XX wieku. Prywatny detektyw planuje zakończyć pracę, gdy przychodzi do niego kobieta - Elaine, poszukująca swoich dzieci. Podejrzewa, że zostały porwane, chociaż w gruncie rzeczy niewiele pamięta. A zakończenie jest... ciekawe.
Następne opowiadanie diametralnie różni się od wszystkich, które można przeczytać w najnowszym wydaniu Nowej Fantastyki. Karol Mitka sam o sobie pisze: "Zwykle śmieję się z tego, z czego nie powinienem, co zresztą widać po moich opowiadaniach zamieszczonych na stronie fantastyka.pl."* Nie da się ukryć, że tekst jest bardzo kontrowersyjny i niektórym może się nie podobać, zwłaszcza że pojawia się w nim dość specyficzny obraz Jezusa, ja jednak chwilami dostawałam niekontrolowanych napadów śmiechu. "Eustachy Soplica kontra półdemon" jest karykaturalnym przedstawieniem losów potomka słynnego rodu Sopliców, który dostaje zadanie od samego Zbawiciela. Dialogi zakonnika i Jezusa są przesiąknięte ironią i wulgaryzmami, a sama fabuła nie jest zbyt ambitna, ale muszę przyznać, że to opowiadanie chyba najbardziej zapadło mi się w pamięci.
Ostatnim wspominanym odkryciem jest tekst "Zapisane w snach" Jarosława Sopińskiego. Wykorzystując formę dziennika, opisuje on losy bohatera znajdującego się na jednej z nowo odkrytych planet. Podczas prób zdobycia jak największej liczby informacji na temat cywilizacji, która ją zamieszkiwała, grupa badaczy natrafia na Kryptę. Jest to miejsce, w którym obcy śnią wspólny sen, a ludzie jak to ludzie, istoty z natury ciekawskie, próbują się do tego snu dostać.
W dziale prozy zagranicznej można znaleźć antyutopijne opowiadanie Sarah Langan o konieczności bycia szczęśliwym. "Dzień Niepodległości" to historia Triny, dziewczynki, która mimo licznych zabiegów, wciąż pamięta wszystkie złe chwile. Nieważne jak często umawiałaby się na wizytę u lekarza, by wymazać nieodpowiednie wspomnienia, nadal martwi się o przyjaciółkę oraz zdaje sobie sprawę, że ojciec nadużywa alkoholu i czasami ją bije, a matka jest uzależniona od leków. Rząd oczywiście prowadzi pełną inwigilację, ich mieszkanie zostało podłączone do publicznego podglądu, ale to dopiero początek. Tym bardziej, że Trina nie wytrzymuje i wyznaje lekarzowi-maszynie wszystko, co ją męczy.
Na łamach najnowszego wydania Nowej Fantastyki znajduje się również opowiadanie Petera Wattsa, pt. "Ambasador". Aż wstyd przyznać, ale to pierwszy przykład twórczości tego pisarza, z którym się zetknęłam (nie licząc felietonu z poprzedniego numeru) i prawdę powiedziawszy nie powalił mnie na kolana. Pomysł był fantastyczny, ale sposób przeprowadzenia akcji nie porwał mnie tak, jak oczekiwałabym tego po Wattsie.
Podobnie zresztą było z opowiadaniem S. L. Farrella "Bogowie co drugiej środowej nocy". Idea genialna, autor ożywił bowiem bohaterów z RPGów, a z graczy zrobił bogów, którzy co drugą środową noc przejmują kontrolę nad istotami, które ponoć wymyślili. Wyobraźcie sobie, co muszą przeżywać krasnoludy przyjaźniące się z orkami, gdy rano budzą się z toporem wbitym w pierś kumpla (a jak wiadomo w D&D nie skąpi się na liczebności orków). Problem polegał jednak na tym, że autor co chwilę wtrącał swoje dygresje i komentarze, które w założeniu prawdopodobnie miały być dowcipne, mnie natomiast skutecznie zniechęcały i irytowały. Mimo to polecam to opowiadanie rpgowcom. Myślę, że może się Wam spodobać...
Jak zwykle na łamach Nowej Fantastyki nie może zabraknąć felietonów. Jakub Ćwiek napisał polską odpowiedź na "Atak klonów" zalewający nasz rynek. Jak często na odwrocie książki widzicie teksty pokroju: "Polski King!" lub "Książka na miarę Tolkiena!"? Autor zwraca uwagę, że tak naprawdę wiele powieści ma podobny, powielony pomysł, ale każdy pisarz ma własny pomysł na jego spisanie, więc nie warto porównywać do siebie wszystkich wchodzących na rynek twórców.
Michael J. Sullivan znów podsuwa piszącym kilka rad i muszę przyznać, że jest to chyba najbardziej wartościowy tekst zawarty w tym numerze. Otworzył mi oczy i uzmysłowił kilka podstawowych zasad, które sprawiają, że książka staje się ciekawa. "Pokazuj i opowiadaj. Minihistorie" to felieton pokazujący różnice pomiędzy zwykłym opisem, a rzucaniem czytelnikowi obrazów, które sam powinien rozszyfrować. Jak słusznie zauważył Sullivan - nikt nie lubi, gdy mu się wszystko tłumaczy, więc pozwólmy innym dochodzić do własnych wniosków podczas lektury.
Z kolei Rafał Kosik zastanawia się, co będzie gdy ludzie doszczętnie zniszczą Ziemię, a w dodatku będzie ich zbyt wiele. W felietonie "Siedem miliardów i rośnie" można przeczytać kilka bardzo ciekawych propozycji na nowe miejsca zamieszkania. Gdyby nie mój lęk wysokości zapewne najbardziej spodobałyby mi się miasta podwieszone nad ziemią - to byłoby coś. Oczywiście pojawiają się też pomysły zasiedlenia innych planet, ale skoro mogłabym zostać "w domu", to skorzystałabym właśnie z tej opcji.
Przy okazji poprzedniego numeru wspominałam, że mam problem z Peterem Wattsem i teraz wcale nie jest dużo lepiej. Pisarz ma tak kontrowersyjne poglądy, styl i język, że z coraz większą obawą czytam jego felietony. Tym razem pod ostrzałem znaleźli się psychopaci. Już sam tytuł felietonu "Podbici przez Obcych" w pewien sposób razi moje poczucie tolerancji. Watts próbuje udowodnić, że psychopaci są lepiej przystosowani do życia na Ziemi i to oni zdobywają najwyższe stanowiska w firmach, a więc rządzą zwykłymi ludźmi. Brak zahamowań sprawia, że pną się po drabinie kariery i w razie potrzeby są w stanie zrzucić z niej każdego, kto tylko im przeszkodzi. Może i ma rację, ale czy naprawdę trzeba było pisać w tak nieprzyjemny sposób?
Łukasz Orbitowski ma zaś niewątpliwy talent do wynajdywania ciekawych, niejednoznacznych filmów, w których bohaterowie muszą się zmagać z niecodziennymi, ale za to niezwykle trudnymi problemami. I tym razem nie było inaczej - felieton "Drzwi do krainy dzieciośmierci" skupia się wokół niemieckiego filmu "Drzwi", w którym odbiorca dostanie odpowiedź na pytanie, co by było, gdyby można było zmienić straszne wydarzenie z przeszłości. Pamiętajmy jednak, ze wszystko ma swoją cenę...
Całokształt lutowego wydania Nowej Fantastyki dopełniają liczne recenzje, które mogą pomóc w wyborze potencjalnych lektur lub filmów godnych obejrzenia. Ja mam wystarczająco wysokie stosy i bez tego, chociaż muszę przyznać, że kilka pozycji mnie zainteresowało.
Podsumowanie będzie nadzwyczaj krótkie - warto sięgnąć po Nową Fantastykę, gdyż najnowszy numer jest niezwykle różnorodny i każdy powinien znaleźć coś dla siebie.
*Nota biograficzna, Nowa Fantastyka 2/2012, str. 30
Nie mogę się nie zgodzić, numer wart jest uwagi!
OdpowiedzUsuń