3 października 2018

Triskel. Gwardia, Krystyna Chodorowska

Wiedźmowa głowologia, recenzje książek, fantastyka, wydawnictwo Uroboros

Muszę przyznać, że mam słabość do superbohaterów (o ile nie noszą gaci na rajstopach). Mogę oglądać największe gnioty, o ile dotyczą ludzi ze szczególnymi mocami, z książkami mam podobnie. Aż dziw bierze, że nigdy nie zaczęłam czytać komiksów, ale mam wrażenie, że za czasów mojego dzieciństwa najbardziej szalonym ogólnodostępnym (w kioskach) komiksem był Gigant, czyli historie z Kaczorem Donaldem. W każdym razie moja odwieczna miłość do superbohaterów sprawiła, że nie mogłam przejść obojętnie obok książki Krystyny Chodorowskiej – Triskel. Gwardia

Całość składa się z trzech części stanowiących niejako samodzielne opowiadania, w których poznajemy Sinead – na co dzień studentkę wspierającą działania niepodległościowe swojego kraju, a po godzinach superbohaterkę Mayday dysponującą mocą skupiającą się wokół dźwięku. Niby nic spektakularnego, ale kiedy zaczyna wykorzystywać moc jako sonar, kanał bezpośredniej łączności, pole siłowe albo... do latania (jak Banshee z X-Menów!), to robi się hardkorowo. Nie ma co ukrywać – Mayday jest typową Mary Sue, która wszystko potrafi. Jest przesadzona na zbyt wielu płaszczyznach, żeby pozostać wiarygodną postacią.

Burza wypada na tym tle dużo lepiej, ale nagrodę za „tajemniczość” otrzymuje Kret. No ten to potrafi utrzymać życie w tajemnicy i jest genialny w swojej kreacji weterana-menela z marginesu społecznego. Za to moje serce bezwarunkowo skradł Duncan, który jest taką postacią tragiczną, że aż było mi go żal, gdy czytałam pierwsze opowiadanie. A jeszcze bardziej żałuję, że to nie on okazał się głównym bohaterem powieści, bo miał tak przerąbane w życiu, że jego historię poznawałoby się dużo ciekawiej niż to, co zaoferowała nam Mayday.

I tu dochodzę do sedna sprawy – jedynie pierwsze opowiadanie miało sens i naprawdę angażowało czytelnika. Co prawda początek był tak dziki i źle napisany, że gubiłam się w tym kto, co, jak, po co i dlaczego. Kto umarł, kto dostał wyrok, jaki, na jak długo, kto jest kim, co to za dziwne nazwy, komu powinnam kibicować i w ogóle, jakim cudem koleś turlał się jak jaszczurka?! Ale poza tym opowiadanie było inteligentne, poruszało ważne tematy, a do tego wzbudzało emocje i było przeraźliwie smutne – w takim stylu, który bardzo, bardzo lubię. Więc koniec końców przeżyłam nawet nadużywanie słowa „herbata” oraz ten kosmiczny początek.

Pozostałe opowiadania sprawiały wrażenie, jakby autorka próbowała umieścić w nich zbyt wiele wszystkiego. Zbyt wiele dziwnych pomysłów, zbyt wiele mocy, zbyt wiele abstrakcyjnej magii i nie wiadomo czego jeszcze. Poza tym taki miszmasz w ogóle nie angażował, bo od razu można było założyć, że panna idealna i tak da sobie z nim radę. Szkoda, bo gdyby problemy były bardziej racjonalne i faktycznie sprawiały bohaterom problemy, to można by się zaangażować. A tak? Mimo że chwilami całość przyjmowała formę kryminału, wyszła lekka kicha.

Za to bardzo doceniam motyw walki o niepodległość i dyskryminacji na tle narodowościowym. Cieszę się, że w polskiej urban fantasy znalazło się miejsce na poważne zagadnienia, które w dodatku stanowiły najmocniejszy i najbardziej wartościowy aspekt książki. Podoba mi się dążenie do zyskania szacunku i usunięcia łatki terrorysty przypiętej całemu narodowi, a także takie „drobne rzeczy”, jak odnalezienie się na emigracji czy funkcjonowanie w zgodzie ze swoimi zasadami. No i fakt, że jedna decyzja może nieodwracalnie zmienić całe życie człowieka... To właśnie dzięki temu mimo licznych niedociągnięć Triskel można uznać za dobrą książkę i poświęcić jej kilka godzin. Nie polecam ani nie odradzam – sami musicie zdecydować, czy te plusy są warte Waszego czasu, czy też nie. Ja nie żałuję.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Uroboros
i Grupie Wydawniczej Foksal.

11 komentarzy:

  1. Na mnie jeszcze ta książka czeka na półce, ale jestem jej bardzo ciekawa, bo sporo różnych opinii się naczytałam w internetach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ta książka jest bardzo specyficzna. Obiektywnie nie ma zbyt dobrej fabuły, świat jest przegięty i chaotyczny, a więc trudny do zrozumienia, a główna bohaterka jest taką Mary Sue, że ciężko nawet ją polubić. No ale jest to pierwsze opowiadanie, które jest bardzo, bardzo fajne, zwłaszcza w kontekście podejmowania trudnych decyzji i działania w zgodzie ze swoim sumieniem. A całe tło dotyczące działań "bojówkarskich" w Sidheanii, skąd pochodzi Sinead, traktowanie tamtejszej ludności jak terrorystów, bo nie zgadzają się na sprawowanie rządów przez Imperium, jest bardzo mocnym i wartościowym elementem, który sprawia, że całą książkę ocenia się lepiej.

      Usuń
  2. Widzę, że Duncan też na Tobie wywarł wrażenie. ;)
    A nie przeszkadzały Ci niezbyt realne podejście do walki i zabijania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpiałam, kiedy okazało się, że nie będzie "współbohaterem" Sinead. Naprawdę bardzo go polubiłam i było mi go tak przeraźliwie żal, że nawet nie miałam później ochoty na kolejne części książki.
      O rany, bardzo! Ale to już było dla mnie to "za dużo wszystkiego we wszystkim", dlatego pisałam, że skoro ze wszystkim sobie poradzą, to po co w ogóle się angażować?

      Usuń
  3. Kurdę, już czytając twoją recenzję trochę się zakręciłam. Zdaje się, że w książce naprawdę dzieje się dużo. Opinie są różne to fakt i na pewno kiedyś po nią sięgnę, żeby się przekonać, bo nie odstrasza :)

    mrs-cholera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam (koleżanka, która czytała recenzję przed publikacją, też uznała, że jest zagmatwana, ale nie wiedziałam, jak to poprawić, więc ostatecznie zostawiłam). Raz, że w książce sporo się dzieje, a dwa, że jest to trochę chaotyczne, bo autorka uznała, że wrzuci do jednego worka wszystko, o czym tylko sobie pomyśli. Wyszłoby tak sobie, gdyby nie tło świata/historii w postaci walki o niepodległość kraju, z którego pochodzi Sinead, bo to naprawdę dobry i mądry motyw.

      Usuń
  4. Czytając, również miałam to poczucie, że jednak autorka chciała za dużo wrzucić na raz. Chciała zasygnalizować masę wątków, które będą miały znaczenie w kontynuacji, doprowadzając do niemałego chaosu :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewna, czy to kwestia przygotowania gruntu do kolejnego tomu, czy po prostu miała zbyt wiele pomysłów, z których ciężko jej było zrezygnować. Tak czy siak, szkoda, że tak przesadziła, bo po pierwszej części zapowiadało się bardzo dobrze.

      Usuń
  5. Wszyscy są zgodni co do tego, że Duncan rządzi :) A ja się nie zgadzam, że Mayday to Mary Sue - wszystko wcale nie przychodzi jej tak znowu łatwo, ma sporo dylematów (np. ten z Duncanem). Cała opowieść jest widziana z jej perspektywy i poznajemy emocje, które nią targają, co przecież znacznie pogłębia postać. Choć ja też wolę Burzę ;) I uważam, że ta książka ma ogromny potencjał, czekam więc na kontynuację i wyjaśnienie wielu pomysłów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to, że ma dylematy moralne, nie zmienia faktu, że jest zbyt idealna - jej moc nie ma praktycznie żadnych ograniczeń, więc może zrobić wszystko, co sobie ubzdura, a to sprawia, że trudno się przejąć, kiedy np. walczy na takim absolutnie abstrakcyjnym poziomie, bo przecież i tak wiadomo, że jej się uda. Że już nie wspomnę o tym, że jest tak prawa i uczynna, że aż zęby od tego bolą. Przecież Mary Sue nie musi być "pusta", wystarczy, że jest zbyt idealna, mocna, sprytna, zarąbista, żeby istnieć naprawdę.
      Burzy tak naprawdę też nie lubię, ale chociaż nie jest tak "boska" jak Mayday ;)
      Lubię Duncana i Kreta.

      Usuń
  6. Dla mnie w sumie to również była dobra książka, ale byłaby jeszcze lepsza, gdyby autorka nie chciałam tam upchnąć wszystkiego.

    OdpowiedzUsuń