27 maja 2016

Xanth, czyli moralizatorstwo z dżinsowymi polami w tle

Recenzja Xanth, Zaklęcie dla Cameleon
Na pierwszy ogień pójdzie mój pierwszy odsłuchany audiobook: Zaklęcie dla Cameleon Piersa Anthony'ego. Przede wszystkim muszę się przyznać, że ta forma książek w ogóle mnie nie przekonuje, chociaż wina leży głównie po mojej stronie. Nie jestem typem, który chodzi po ulicach ze słuchawkami w uszach, nie mam tendencji do słuchania muzyki jako takiej, a jeśli już gdzieś się pojawia, to raczej w tle i bardzo szybko zaczynam ją ignorować. Prawdopodobnie z tego powodu momentalnie wyłączam się przy audiobookach. Odbiegam myślami, wyłączam się i przeanalizuję pięćdziesiąt różnych kwestii zanim dojdę do wniosku, że nie pamiętam, co się ostatnio działo. Potem ze zdumieniem spojrzę na czas i cofnę 33 minutę z powrotem na 3. No zdarza się. Widać nie jestem stworzona do takiej rozrywki. Mimo to w końcu udało mi się odsłuchać całość, pilnując przy tym, by nie wypadły mi fragmenty dłuższe niż 30 sekund. Uznaję to za sukces, który odniosłam nad samą sobą i swoją rozbieganą myślowo osobowością.

Zacznę od pierwszego, najbardziej widocznego zgrzytu, który pojawia się już podczas patrzenia na tytuł. Czym ma być ten nieszczęsny "Cameleon"?! W oryginale jest Chameleon, więc nie ma tu miejsca na jakieś wysublimowane i nieprzetłumaczalne gry słowne (aż się upewniałam czy w tytule nie ma "r", żeby stworzyć angielski urok - charm, co swoją drogą byłoby całkiem ciekawym zabiegiem). Dlaczego więc uznano, że lepiej będzie wyglądać Cameleon, zamiast normalnego Kameleon? Moje oczy krwawią, więc dobrze, że miałam do czynienia z audiobookiem i nie musiałam więcej oglądać tego potworka.

Za to głos Waldemara Barwińskiego był całkiem przyjemny. Chwilami może nieco przesadzony, ale wyjątkowo dobrze wpasował się w klimat Xanthu i dostosował sposób mówienia do poszczególnych postaci, co niesamowicie ułatwiało rozróżnianie wypowiedzi poszczególnych bohaterów w grupowych dialogach.

Do zalet należy również zaliczyć sam Xanth - magiczny świat, w którym rozgrywa się fabuła. Bogata flora i fauna prezentowała się nadzwyczaj interesująco i podejrzewam, że wiele osób chciałoby uprawiać dżinsowe pola lub mieć pod domem butowe drzewo. Oczywiście pojawiały się też "normalne" stworzenia mityczne, np. smoki czy centaury, które również miały swój urok. Generalnie magiczna kraina stanowiła przyjemny świat, w którym pewnie miło spędziłabym czas, gdyby nie postaci i historia wymyślona przez autora.

To była tragedia. Postaci były płaskie i jednowymiarowe (powiedzmy, że poza czarodziejami, którzy prezentowali się całkiem sensownie), a ich pobudki oczywiste. Jedyna rzecz, którą główny bohater robił dobrze, to oglądał się za dziewczynami i wyobrażał sobie niestworzone historie. Ja rozumiem, że 25-latek ma rozdmuchane hormony i pewnie chciałby przespać się ze wszystkim, co ma piersi, ale... No bez przesady. Chwilami miałam wrażenie, że ta książka nie zmierza w żadnym konkretnym kierunku, bo jej ideą jest kuszenie "biednego" Binka, który jest tak honorowy, dobry i uczciwy, że oczywiście żadnej nie chce wykorzystać, mimo że (prawie) wszystkie go podniecają. Wyglądało to trochę tak, jakby autor nie za bardzo miał pomysł, co można właściwie zrobić z fantastyką, więc uznał, że podteksty seksualne dobrze wypełnią fabułę. Fabułę, która też nie powala na kolana. Ot, taka historia drogi, gdzie dobry bohater spotyka złe istoty i pokonuje je siłą swojej uczciwości.

Książka jest okropnie moralizatorska, co sprawia, że chwilami staje się bardzo infantylna. W zestawieniu z wcześniejszymi wnioskami wypada to blado. Wynika z tego, że to książka dla... nikogo. Starsi znudzą się gadkami o prawości, a młodsi niekoniecznie powinni mieć styczność z nagimi piersiami centaurzycy czy syren.

Na korzyść książki przemawia jednak fakt, że to była jedna z pierwszych historii fantastycznych, więc ciężko tu mówić o jakiejkolwiek powtarzalności czy poszukiwaniu nowości na rynku wydawniczym. Gatunek fantasy dopiero powstawał, a Piers Anthony był pionierem, więc można oddać Xanthowi i jego twórcy lekki ukłon, bo niewykluczone, że to dzięki tej pozycji świat literacki wygląda obecnie tak, jak wygląda. 

Co nie zmienia faktu, że nie mam zamiaru sięgać po kolejne części.

2 komentarze:

  1. Jestem typowym wzrokowcem i nie lubię słuchać audiobooków. Zresztą piszesz, że książka jest okropnie moralizatorska, a mnie takie coś drażni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jak widać też nie lubię, ale czasem zwykła książka nie wchodzi w grę, więc uznałam, że spróbuję się przemóc. Odsłuchałam jeszcze Chłopców Ćwieka i jak na razie trafiam na same buble. Nie zachęca mnie to do szukania kolejnych audiobooków...

      Cieszę się, że zajrzałaś po tylu latach :)

      Usuń