Zacznę trochę od czapy, bo od informacji o autorce. Hania Czaban jest nastolatką. Jeśli w gimnazjum czy liceum pisaliście coś do szuflady, to przypomnijcie sobie, jaki to miało poziom (tylko tak obiektywnie!) i odpowiedzcie sobie na pytanie, czy cokolwiek dokończyliście. A teraz zestawcie to z faktem, że młoda dziewczyna nie tylko napisała całą powieść, ale w dodatku zdecydowała się na science fiction. Młodzieżowe, ale jednak. I weźcie pod uwagę, że ktoś tę jej książkę postanowił wydać! Już samo to zasługuje na ogromne brawa. Ale żeby nie było, że chwalę autorkę, a nie jej powieść, to przejdźmy do konkretów.
„Cały ten czas” zainteresował mnie już na etapie opisu: „Wejdź do świata, w którym od pięciu tysięcy czterystu sześćdziesięciu dziewięciu dni jest 21 czerwca 2106 roku. Każdego wieczoru podczas gwałtownej Burzy czas cofa się o dobę”. Czy to nie brzmi fascynująco? Wystarczyły dwa zdania, żeby w głowie zaroiło mi się od pytań i spekulacji. A to prosta droga do tego, żeby przeczytać całą książkę.