Szklany tron autorstwa Sarah J. Maas był bardzo mocno reklamowany na całym świecie. Jako że nie pominięto Polski, środowisko wydawnicze aż huczało od peanów na jego cześć. Mam wrażenie, że ludzie przebywający w kręgach fantastyki nie mogli nie słyszeć o tym tytule lub przynajmniej nie kojarzyć okładki. W pewnym momencie wszędzie było pełno informacji na ten temat, a pochlebne recenzje mnożyły się jak grzyby po deszczu. Zaciekawiona i zaintrygowana dobrymi opiniami oraz bardzo wysoką oceną na Lubimy Czytać, postanowiłam w końcu przekonać się, na czym polega fenomen debiutanckiej powieści Maas. No i cóż... Po raz kolejny: nie mam pojęcia.
Książka jest co najwyżej przeciętna. Kiepsko napisana, chaotyczna, z fatalnie zarysowanymi postaciami i jedynie całkiem niezłym pomysłem fabularnym, mimo że nieszczególnie odkrywczym. Warsztat Maas pozostawia sporo do życzenia, a jej priorytety są dla mnie absolutnie niezrozumiałe. Od czasu Zmierzchu nie czytałam tylu opisów ubrań... Dawno też żadna bohaterka nie denerwowała mnie aż tak bardzo jak Calaena.