10 marca 2021

Pierwszy rok, Rachel E. Carter

Wiedźmowa głowologia, fantastyka, Czarny Mag, wydawnictwo Uroboros

Ostatnio mam duży problem z zaangażowaniem się w czytaną historię. Większość książek mnie nudzi, a fabuła jest albo zbyt przytłaczająca, albo zbyt przewidywalna. A jak to wyglądało w przypadku Pierwszego roku autorstwa Rachel E. Carter?

Ryiah marzy o tym, żeby zostać magiem bojowym. Jedyną możliwością, aby zrealizować to pragnienie, jest wstąpienie do Akademii Magii. Problem polega na tym, że zarówno jej, jak i jej bratu bliźniakowi Alexowi brakuje wiedzy, umiejętności i odpowiedniego przeszkolenia, które mają szlachetnie urodzeni uczniowie. Nie pomaga też fakt, że na każdą ze specjalizacji jest wielu chętnych, a miejsc niewiele. Czy Ry uda się przegonić konkurentów? I skąd to nagłe zainteresowanie samego księcia Darrena?

Fabuła, jak zresztą wskazuje tytuł książki, skupia się na pierwszym roku Ry w Akademii Magii. Mamy więc trochę lekcji, kilka zadań, dużo nauki i nawiązywanie relacji między postaciami. No i próbę zrozumienia magii. Mimo że nie jest to jakaś spektakularna wizja, to stanowi najciekawszy element książki. Podoba mi się powiązanie magii z emocjami, bo to całkiem ładnie tłumaczy, dlaczego do szkoły przyjmują nastolatków. Niewątpliwym plusem jest też fizyczne wyczerpanie wynikające z nadużywania mocy. To wszystko sprawia, że magowie nie są wszechmocni, jak bywa w niektórych książkach, i chociaż Ry ma tendencję do marysuizmu, to może dzięki tym rozwiązaniom uda jej się go uniknąć w kolejnych częściach (chyba sama w to nie wierzę). 

Szkoda, że autorka zapomniała o przedstawieniu świata, bo mimo wszystko jest to świat fantastyczny, który ma prawo rządzić się własnymi prawami. Carter próbowała wprowadzić wątek polityczny i społeczny, ale sama sobie zaprzeczyła, wysyłając księcia do Akademii Magii. Próbowała bronić tego rozwiązania, jednak nie miało ono najmniejszego sensu. Podobnie sytuacja wyglądała w przypadku podziału na kasty i "doboru magicznego". Były potrzebne, aby wykreować fabułę, ale tak naprawdę nic z tego nie wynikało. Jest tyle osób uzdolnionych magicznie, ale większość z nich zostawiono samopas. Dlaczego? Takich pytań bez odpowiedzi jest zdecydowanie więcej.

Tak naprawdę nie wiem, co więcej mogę napisać. Postaci są bardzo standardowe i od samego początku wiadomo, czego się po nich spodziewać. Najbardziej irytująca (oczywiście) jest Ry, która jest tak w gorącej wodzie kąpana i tak zaślepiona w niektórych kwestiach, że aż miałam ochotę zgrzytać zębami. Naprawdę nie lubię, gdy głupota bohaterów napędza fabułę, a tutaj był to dość częsty zabieg. Słabo prezentuje się też Ella, która zupełnie nie pasuje do szlachcianki i córki rycerza. Niby autorka próbowała jakoś uzasadnić jej sympatię do Ry i niechęć do wysoko urodzonych, ale prawdę powiedziawszy, zupełnie mnie to nie przekonało, bo dziewczyny polubiły się w tak absurdalny sposób, że do końca nie mogłam uwierzyć w tę przyjaźń. Wbrew pozorom, najciekawiej wypada Darren, bo chociaż jego motywy są z grubsza oczywiste, to jednak czasami rzucał okruszki dotyczące swojej przeszłości, która być może wcale nie była taka sielska, a niektóre jego działania dawały chociaż cień nadziei na ciekawe rozwiązania.

I tak, cóż... Jeśli czytacie fantastykę młodzieżową, to doskonale znacie ten schemat: młoda, pyskata, ognistoruda bohaterka, która zdaje się nie mieć szans na sukces. W kontrze mroczny, przystojny książę, który jest zły i sarkastyczny, ale nie może oderwać wzroku od dziewczyny. Są problemy, dręczący protagonistkę nauczyciele, wredna, bogata małpa, czyli główna rywalka naszej bohaterki, a do tego zwroty akcji, których oczywiście nikt się nie spodziewa. Tak samo jak nikt nie spodziewał się finałowej sceny. O rany, ale to była niespodzianka... O rany, rany... Taka niespodziewana niespodzianka... 

Mimo to jeśli ktoś nie analizuje tego typu historii i po prostu daje im się porwać, to z pewnością spędzi kilka miłych godzin na lekturze. Czy polecam? Nie wiem. Jest wiele lepszych książek o szkołach magii (np. Harry Potter), a sama powieść nie ma w sobie niczego wyjątkowego. Ale czasami przecież potrzeba czegoś prostego i lekkiego, prawda?


Za książkę do recenzji dziękuję grupie wydawniczej Foksal i wydawnictwu Uroboros.

4 komentarze:

  1. >młoda, pyskata, ognistoruda bohaterka, która zdaje się nie mieć szans na sukces. W kontrze mroczny, przystojny książę, który jest zły i sarkastyczny, ale nie może oderwać wzroku od dziewczyny<.

    Cóż, komentarz: rzyg, rzyg :D Jakoś to zalatuje paranormal romance.

    Na insta zadałaś pytanie: " Czy zdarza wam się jednak, że trafiacie na jakiś motyw tak często, że macie go już dość?". To ja mam dość genialnej gimbazy - Mary Sue (płci dowolnej) w przedziale wiekowym 15-19 lat. Dlatego traumatyczna była dla mnie lektura np. trylogii Siri Pettersen "Krucze pierścienie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany, co najmniej od kilku lat nie słyszałam określenia paranormal romance, a przecież z dziesięć lat temu był na nie straszny bum i co druga książka się tak reklamowała. To ciekawe, bo właściwie spora część współczesnych młodzieżówek pasuje do tej kategorii (chociaż ta konkretna akurat nie :D).

      Fakt, Mary Sue jest jednym z większych problemów w literaturze, a przy młodych bohaterach wybitnie denerwuje. Czasami mam wrażenie, że autorzy boją się dać swoim postaciom wady, aby przypadkiem nie zniechęcić czytelników, jakby nie widzieli, że właśnie to sprawia, że postaci są nierealne i nieciekawe. Dla mnie kwintesencją Mary Sue z ostatnich lat jest Celaena (jakkolwiek poprawnie zapisuje się to imię) ze Szklanego tronu.

      Usuń
  2. Bardzo lubię książki o szkołach magii, ale do tej mnie nie ciągnie. Historia wydaje się niesamowicie oklepana i nic się w niej nie wyróżnia. Pewnie cała magia mogłaby nawet nie istnieć, a fabuła dalej toczyłaby się tym samym torem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że to byłoby możliwe ;) Niestety książka nie powaliła mnie na kolana.

      Usuń