Stary Rok zawinął już swą długą, siwą brodę i oddał pole Nowemu Rokowi. A skoro obecnie rządy sprawuje dzieciak, do dlaczego by nie pokusić się o przegląd młodzieżowych książek? Bardzo pomogło mi w tym najnowsze wydanie Nowej Fantastyki (1/2012) z jej hasłem przewodnim "Fantastyka młodnieje". Przyznam, że dość sceptycznie podchodziłam do tego zagadnienia, gdyż moje pierwsze skojarzenia nieodwołalnie wiążą się z Harrym Potterem, Eragonem i Zmierzchem. Postanowiłam jednak poszerzyć horyzonty, przeczytałam więc Percy'ego Jacksona, Igrzyska Śmierci oraz... Nową Fantastykę. I jestem w szoku.
Omijając wszystkie sensowne treści, które powinny być zawarte w tym miejscu, przejdę od razu do fragmentu, który najmocniej mną wstrząsnął. Mam tu na myśli opowiadanie Rafała Kosika "Felix, Net i Nika oraz Wędrujące Samogłoski". Zawsze uważałam tę serię za opowiastki na poziomie Mikołajka, Hani Humorek czy Pollyanny (nie to, żebym wzgardziła Mikołajkiem, co to, to nie! - chodzi mi o prosty i dziecięcy styl), a znalazłam kawał naprawdę niezłej fantastyki. Mea culpa. Świat wykreowany przez autora może zainteresować nie tylko młodzież, do której w sposób oczywisty jest kierowany, ale też starszego czytelnika. Jest bowiem niesamowicie rozbudowany, ale co najważniejsze - ciekawy. Wizja komplantów, dzięki którym można sobie wgrać dowolne programy, ekrany widoczne tylko dla niektórych osób, sztuczna inteligentna przeciążająca procesy w mózgu ze względu na chęć układania osiemnastowymiarowych puzzli... Nie wiem, jak z Wami, ale czytając o takich gadżetach budzi we mnie się dziecko i krzyczy: "Ja tak chcę!". Ewentualnie idąc za ciosem nowoczesności unoszę kciuk do góry w popularnym ostatnio haśle "Lubię to!". Tak czy siak wniosek nasuwa się samoistnie - seria o Felixie, Necie i Nice naprawdę ma potencjał i dobrze, że jest wykorzystywany.
Wracając teraz do nieco porządniejszej kolejności należy wspomnieć o artykule otwierającym motyw przewodni najnowszego wydania Nowej Fantastyki. Marcin Zwierzchowski prowadzi czytelnika za rękę i niczym dziecku podczas jego pierwszej wycieczki do zoo, pokazuje różne serie młodzieżowe - zarówno te warte uwagi, jak i te, u których ciężko doszukać się jakiegokolwiek fenomenu. Zwraca również uwagę na to, że pisarze do tej pory kojarzeni głównie z fantastyką dla dorosłych, zaczynają próbować swoich sił w rozwijającym się nurcie young adultów. Z tego też powodu granica pomiędzy fantastyką dla dorosłych oraz literaturą młodzieżową zaczyna się zacierać, a książki zdają się czasami lądować na losowych półkach. Według mnie główną wadą takiego miszmaszu jest to, że nie każdy dorosły ma ochotę na historie z nieletnimi bohaterami, a z drugiej strony niektóre pozycje mogą być zbyt męczące dla młodszych odbiorców. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo wszystko zgadzam się z opinią pana Marcina - młodzież przyciągnięta przez young adulty może w końcu sięgnąć po bardziej wymagającą literaturę. Po chwili zastanowienia stwierdzam jednak, że brakowało mi tu jeszcze wspomnienia o Terrym Pratchettcie, ponieważ wykreowany przez niego Świat Dysku oferuje rozrywkę każdej grupie wiekowej - trzeba tylko wiedzieć, po którą część sięgnąć.
Na następnej stronie znajduje się wywiad z Josephem Delaney'em, autorem "Kronik Wardstone". Jeśli jednak ktokolwiek liczy na to, że dowie się czegoś o samym cyklu, jest w błędzie - no chyba, że wystarczy mu informacja o tym, do której z postaci pisarz jest podobny. Mimo wszystko wywiad można przeczytać jako ciekawostkę, a o treści dowiedzieć się z dwóch opowiadań w dalszej części czasopisma. Niestety na osoby zaznajomione z Kronikami może czekać niemiła niespodzianka. Ben Barnes (odtwórca roli Toma Warda) wyznał, że w znaczącym stopniu zmieniono fabułę pierwszej części, co widać już chociażby po samym wieku aktora. Pozostaje więc pytanie, czego możemy się spodziewać po filmowej adaptacji "Zemsty czarownicy"?
Wspomniane powyżej opowiadania charakteryzują się odmiennym stylem, dzięki czemu mogą zaciekawić szersze grono odbiorców. "Opowieść stracharza" jest idealnym przykładem niewymagającej literatury młodzieżowej. Nie powala na kolana - napisana prostym językiem, przesiąknięta rozmyślaniami głównego bohatera oraz przewidywalnymi wątkami. Za to "Wiedźma zabójczyni", mimo pozornie podobnej konstrukcji, jest dużo poważniejsza i porusza kwestie trudne ze względu na ich moralny wydźwięk. Nie poczułam się szczególnie zafascynowana, ale i tak bardziej przypadła mi do gustu.
Za to spodobało mi się opowiadanie Roberta Reeda, pt. "Eliminacja". Pokazuje prawdziwie antyutopijną wizję świata, gdzie radość staje się przymusem, a ludźmi rządzi wykwalifikowany robot, którego zadaniem jest utrzymanie stanu powszechnego szczęścia. Jak to mawiają niektórzy nastolatkowie - "creepy idea" lub "ale masakra!". W pewnym sensie jestem w stanie się z tym zgodzić. Ciężko znaleźć bardziej niepokojący sposób na zabranie ludzkiej wolności niż kazać im się cieszyć bez względu na sytuację...
W dziale prozy polskiej zamieszczono jeszcze jedno opowiadanie, a właściwie "dramat encyklopedyczny". Krypta Dnia Sądu Ostatecznego (cztery hasła ze słownika postaci literatury nieznanej) autorstwa Filipa Haka faktycznie zostaje przedstawiona w formie czterech haseł, w których dialogi przyjęły formę dramatu. Muszę przyznać, że jest to niecodzienna i zaskakująca forma. Jest to również jedyne zawarte w tym numerze opowiadanie, w którym głównym bohaterem nie jest dziecko lub nastolatek. Można by rzec - powiew starości.
W czasopiśmie znalazł się również artykuł o steampunku - ostatnio nadzwyczaj popularnym gatunku. Tekst Bartosza Czartoryskiego "Para buch, koła w ruch" otworzył mi oczy, uświadamiając od jak dawna stykałam się ze steampunkiem nawet nie do końca zauważając, że w istocie mam z nim do czynienia. Tak było chociażby z "Prestiżem", jednym z moich ulubionych filmów. W oczywisty sposób wykorzystuje steampunkową konwencję, jednak do tej pory nie myślałam tak o tej produkcji.
Bardzo spodobało mi się również jedno ze zdań napisanych przez pana Bartka: "Steampunk to udawanie, a nie przewidywanie, a więc profetyczny aspekt SF jest tutaj praktycznie nieobecny, bo zbędny.". Uważam, że idealnie oddaje sens tego gatunku i jest jego kwintesencją.
Wracając teraz do nieco porządniejszej kolejności należy wspomnieć o artykule otwierającym motyw przewodni najnowszego wydania Nowej Fantastyki. Marcin Zwierzchowski prowadzi czytelnika za rękę i niczym dziecku podczas jego pierwszej wycieczki do zoo, pokazuje różne serie młodzieżowe - zarówno te warte uwagi, jak i te, u których ciężko doszukać się jakiegokolwiek fenomenu. Zwraca również uwagę na to, że pisarze do tej pory kojarzeni głównie z fantastyką dla dorosłych, zaczynają próbować swoich sił w rozwijającym się nurcie young adultów. Z tego też powodu granica pomiędzy fantastyką dla dorosłych oraz literaturą młodzieżową zaczyna się zacierać, a książki zdają się czasami lądować na losowych półkach. Według mnie główną wadą takiego miszmaszu jest to, że nie każdy dorosły ma ochotę na historie z nieletnimi bohaterami, a z drugiej strony niektóre pozycje mogą być zbyt męczące dla młodszych odbiorców. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo wszystko zgadzam się z opinią pana Marcina - młodzież przyciągnięta przez young adulty może w końcu sięgnąć po bardziej wymagającą literaturę. Po chwili zastanowienia stwierdzam jednak, że brakowało mi tu jeszcze wspomnienia o Terrym Pratchettcie, ponieważ wykreowany przez niego Świat Dysku oferuje rozrywkę każdej grupie wiekowej - trzeba tylko wiedzieć, po którą część sięgnąć.
Na następnej stronie znajduje się wywiad z Josephem Delaney'em, autorem "Kronik Wardstone". Jeśli jednak ktokolwiek liczy na to, że dowie się czegoś o samym cyklu, jest w błędzie - no chyba, że wystarczy mu informacja o tym, do której z postaci pisarz jest podobny. Mimo wszystko wywiad można przeczytać jako ciekawostkę, a o treści dowiedzieć się z dwóch opowiadań w dalszej części czasopisma. Niestety na osoby zaznajomione z Kronikami może czekać niemiła niespodzianka. Ben Barnes (odtwórca roli Toma Warda) wyznał, że w znaczącym stopniu zmieniono fabułę pierwszej części, co widać już chociażby po samym wieku aktora. Pozostaje więc pytanie, czego możemy się spodziewać po filmowej adaptacji "Zemsty czarownicy"?
Wspomniane powyżej opowiadania charakteryzują się odmiennym stylem, dzięki czemu mogą zaciekawić szersze grono odbiorców. "Opowieść stracharza" jest idealnym przykładem niewymagającej literatury młodzieżowej. Nie powala na kolana - napisana prostym językiem, przesiąknięta rozmyślaniami głównego bohatera oraz przewidywalnymi wątkami. Za to "Wiedźma zabójczyni", mimo pozornie podobnej konstrukcji, jest dużo poważniejsza i porusza kwestie trudne ze względu na ich moralny wydźwięk. Nie poczułam się szczególnie zafascynowana, ale i tak bardziej przypadła mi do gustu.
Za to spodobało mi się opowiadanie Roberta Reeda, pt. "Eliminacja". Pokazuje prawdziwie antyutopijną wizję świata, gdzie radość staje się przymusem, a ludźmi rządzi wykwalifikowany robot, którego zadaniem jest utrzymanie stanu powszechnego szczęścia. Jak to mawiają niektórzy nastolatkowie - "creepy idea" lub "ale masakra!". W pewnym sensie jestem w stanie się z tym zgodzić. Ciężko znaleźć bardziej niepokojący sposób na zabranie ludzkiej wolności niż kazać im się cieszyć bez względu na sytuację...
W dziale prozy polskiej zamieszczono jeszcze jedno opowiadanie, a właściwie "dramat encyklopedyczny". Krypta Dnia Sądu Ostatecznego (cztery hasła ze słownika postaci literatury nieznanej) autorstwa Filipa Haka faktycznie zostaje przedstawiona w formie czterech haseł, w których dialogi przyjęły formę dramatu. Muszę przyznać, że jest to niecodzienna i zaskakująca forma. Jest to również jedyne zawarte w tym numerze opowiadanie, w którym głównym bohaterem nie jest dziecko lub nastolatek. Można by rzec - powiew starości.
W czasopiśmie znalazł się również artykuł o steampunku - ostatnio nadzwyczaj popularnym gatunku. Tekst Bartosza Czartoryskiego "Para buch, koła w ruch" otworzył mi oczy, uświadamiając od jak dawna stykałam się ze steampunkiem nawet nie do końca zauważając, że w istocie mam z nim do czynienia. Tak było chociażby z "Prestiżem", jednym z moich ulubionych filmów. W oczywisty sposób wykorzystuje steampunkową konwencję, jednak do tej pory nie myślałam tak o tej produkcji.
Bardzo spodobało mi się również jedno ze zdań napisanych przez pana Bartka: "Steampunk to udawanie, a nie przewidywanie, a więc profetyczny aspekt SF jest tutaj praktycznie nieobecny, bo zbędny.". Uważam, że idealnie oddaje sens tego gatunku i jest jego kwintesencją.
Skoro już i tak chaos zagościł w tym tekście, to bynajmniej nie po kolei, za to w skrócie, omówię felietony, których nie mogło zabraknąć na łamach Nowej Fantastyki. Wszystko zaczyna się od rozważań Jakuba Ćwieka nad tym, jak stworzyć prawdziwego, kultowego bohatera z krwi i kości. Czy istnieje jakiś przepis na sukces i stanie się legendą? Co zaważyło na tym, że Indiana Jones, Rambo czy kapitan Jack Sparrow zyskali taką popularność, podczas gdy inni, niejednokrotnie ciekawsi bohaterowie, na zawsze pozostają w cieniu? Odpowiedź pada. Może nie zachwyci ona wydawców i potencjalnych autorów, ale jest.
Kolejny felieton skierowany jest do osób piszących - Michael J. Sullivan próbuje wyjaśnić w jaki sposób można wytworzyć własny styl i w jakich proporcjach korzystać z poszczególnych składowych, by tekst miał przysłowiowe "ręce i nogi". Całość czyta się bardzo przyjemnie, a przy okazji można się zapoznać z kilkoma przydatnymi uwagami. W każdym bądź razie, ja jestem na tak.
Następny w kolejce jest Rafał Kosik ze swoją poobiednią rozmową o światach alternatywnych. Stawia hipotezy, podaje przypuszczalne rozwiązania rodem z "Raportu mniejszości" i pozostawia czytelnika z myślą, co by było gdyby faktycznie miał rację.
Jest też felieton Łukasza Orbitowskiego związany z filmem "Druga Ziemia". O ile sama produkcja wydała mi się warta uwagi, o tyle początek tekstu odrzucił na jakieś kilka metrów. Mówiąc wprost - takie "podwórkowe słownictwo". Określenia wykorzystane przez Orbitowskiego mogłabym usłyszeć w rozmowie znajomych, a nie w czasopiśmie.
Na zakończenie felieton Petera Wattsa... I tu mam ciężki orzech do zgryzienia. O ile początek mnie znokautował i podziwiam pomysłowość w rozmowie z przedstawicielami pewnej grupy, ponadto całkowicie zgadzam się z przeświadczeniem, że z niektórymi ludźmi po prostu nie należy dyskutować, bo nie przyniesie to nic, poza ewentualną frustracją, o tyle zakończenie mnie zniesmaczyło. Można powiedzieć, że w pewnym sensie poczułam się nawet urażona słowami napisanymi przez autora, uważam bowiem, że szacunek należy się każdemu, bez względu na poglądy i umiejętność prowadzenia dyskusji.
Oprócz tego w Nowej Fantastyce tradycyjnie można znaleźć recenzje filmów, książek i gier oraz, z rzeczy nietypowych, zdjęcie chłopca, który wcieli się w rolę Endera.
Uważam noworoczne wydanie za jak najbardziej udane. Doskonale otwiera dwa tysiące dwunasty rok nową wizją, w której wciąż pozostaje miejsce dla książek, co jest naprawdę cudowną prognozą w świetle wszystkich rzekomych końców świata. Jeśli ktoś nie jest przekonany do literatury młodzieżowej, to jest to odpowiedni moment, by sprawdzić, czy nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Widzę, że i teksty, i felietony odebrałyśmy niemal identycznie. A FNiN po tym opowiadaniu zdecydowanie planuję przeczytać, choć jeszcze nie wiem kiedy. Może jeśli wcześniej drastycznie nie przybędzie mi czasu, jakąś listę zrobię i jak dzieci nieco podrosną będę miała pretekst, żeby kupować im i czytać sobie dobra fantastykę dziecięcą i młodzieżową :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Rzeczywiście brzmi ciekawie.
OdpowiedzUsuń"Starą" Fantastykę czytałem odkąd nauczyłem się czytać i ciągle mam jej cały stos począwszy od pierwszego numeru, ale z Nową Fantastyką to żeśmy się nie polubili.
Może wreszcie czas to zmienić? : )
Mi także wielce się podobało :D
OdpowiedzUsuńMnie się podobało - oby kolejne numery utrzymały poziom ;)
OdpowiedzUsuń