27 stycznia 2017

Rój, czyli utopia w pszczelim wydaniu

Rój autorstwa Laline Paull jest kolejną książką wybraną w ciemno. Czytałam kilka pochlebnych recenzji, opinie na Lubimy Czytać też wzbudzały zainteresowanie i intrygowały. No więc nie było sensu dalej zwlekać. Dorobiłam się swojej wersji i zabrałam za czytanie.

Historia zaczyna się od narodzin pszczoły - Flory 717. Z pozoru zwykła pszczoła sprzątająca okazuje się dziwnie duża i w dodatku potrafi mówić. Zostaje więc wysłana do Wylęgarni, gdzie zajmuje się karmieniem larw złożonych przez Królową. Z czasem traci umiejętność produkowania mleczka, więc wraca do pracy sprzątaczki, jednak i tutaj nie zagrzewa zbyt długo miejsca...

W ten lub inny sposób Flora dostaje kolejne obowiązki i zmienia prace, pokazując tym samym przekrój życia w ulu. A jest to najzwyklejsza w świecie antyutopia. Państwo policyjne, oligarchia pod przykrywką monarchii, zabójcza hierarchia i poświęcanie jednostek ku chwale "większego dobra". Pod tym względem książka jest bardzo ciekawie skonstruowana, a sądząc po podziękowaniach, poparta również solidną wiedzą naukową na temat pszczół. Pokazanie schematu i praw rządzących ulem było bardzo sprytnym rozwiązaniem, pozwalającym w nowy, nietuzinkowy sposób zaprezentować kolejne utopijne społeczeństwo. Tylko czy to wystarczy, żeby ogłosić sukces Roju? Według mnie nie.

Książka nie jest szczególnie długa, ale od pewnego momentu czytanie niesamowicie mi się dłużyło i tylko sprawdzałam, jak dużo zostało jeszcze do końca. Nie wiem dokładnie czym to jest spowodowane, ale chyba tą obcością pszczół, które przy okazji wydawały się jednak na tyle ludzkie, że niektóre zachowania i działania wydawały mi się odrażające. Wiele scen okazało się zbyt naturalistycznych jak na mój gust, a moja wyobraźnia nie umiała sobie z nimi poradzić lub radziła sobie zbyt dobrze. Jakoś nie mogłam przejść do porządku dziennego nad braniem martwych pszczół do pyska i przenoszeniem ich do kostnicy. Wszystkie fragmenty związane z wylęgiem mnie odrzucały, a trutnie chwalące się swoimi konarami... I w tym momencie przypomina mi się durna reklama, i robi mi się niedobrze. 

Może po prostu chodziło o styl i język, w jakim książka została napisana (lub przetłumaczona), bo w gruncie rzeczy w pewnym momencie odpychało mnie w niej dosłownie wszystko. Cała ta sytuacja, życie w ulu, konieczność ukrywania własnych myśli w społeczeństwie, w którym nikt niczego nie może ukryć... I ta mantra: Podporządkowanie. Posłuszeństwo. Służba. Życie Flory 717 przytłoczyło mnie i... znudziło. Jakoś nie umiałam przeżywać jej uniesień i zachwytów, nie potrafiłam cierpieć, kiedy ona cierpiała... Po prostu w żaden sposób nie wczułam się w tę historię i jej postaci, nie polubiłam ich ani ich nie żałowałam. Jedyne o czym myślałam, to: "kiedy to się wreszcie skończy". Książki nie uratował nawet fakt mocnego przesłania dotyczącego masowego wymierania pszczół, które mają coraz mniej jedzenia i coraz częściej zatruwają się pestycydami osadzającymi się na roślinach, oblepiają spalinami z samochodów czy ulegają hipnotycznemu wpływowi sygnału emitowanego przez anteny.

Nie umiem powiedzieć dlaczego reagowałam aż tak dosadnie, bo przecież wielokrotnie czytałam książki utopijne. Antyutopie (lub dystopie, jak kto woli) nie są mi obce, ba, to jeden z ciekawszych współcześnie gatunków literackich. A jednak Rój skutecznie mnie odpychał, mimo że wizja tak skonstruowanego społeczeństwa jest bardzo pociągająca. Oczywiście jedynie w kontekście analizy zachowań, źródeł takiego stanu rzeczy, powodów, dla których ten system działał i funkcjonował przez tyle czasu itp. Łapię się na tym, że nawet teraz, gdy piszę tę recenzję, mam na twarzy grymas obrzydzenia, mimo że książka ma naprawdę dużo do zaoferowania. A mimo to zawiodłam się i gdy tylko o niej myślę, to mnie odrzuca. Dlatego w tym miejscu skończę recenzję. Nie chcę męczyć ani siebie, ani Was.

Nie mogę polecić Roju, chociaż oceniłam go lepiej niż mogłoby się wydawać po tej recenzji.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Czytam Fantastykę.

4 komentarze:

  1. "Jakoś nie mogłam przejść do porządku dziennego nad braniem martwych pszczół do pyska i przenoszeniem ich do kostnicy. Wszystkie fragmenty związane z wylęgiem mnie odrzucały, a trutnie chwalące się swoimi konarami..."

    No cóż.. samo życie. Autorka po prostu pokazała funkcjonowanie pszczelego społeczeństwa, radzenie sobie w najróżniejszych sytuacjach i jakby nie patrzeć - przecież tak jest w naturze. Dla zwierząt/owadów to nic zdrożnego, codzienność po prostu.
    A książka, bo czytałam, bardzo mi się podobała. Historia Flory niesamowicie wzruszyła - może dlatego, że sama będąc matką mogłam bardziej wczuć się w jej sytuację i pragnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaję sobie sprawę, że to samo życie, a jednak sposób w jaki zostało to przedstawione, zwyczajnie mnie odrzucał.

      Historia Flory mnie znudziła, ale niewykluczone, że masz rację w kwestii lepszego zrozumienia, gdy jest się matką, ponieważ najprawdopodobniej nie posiadam instynktu macierzyńskiego (ludzkie dzieci też mnie odrzucają).

      Tak czy siak, nasuwa się wniosek: dobrze, że jest tyle różnorodnych książek, dzięki czemu każdy może znaleźć coś dla siebie :)

      Usuń
  2. Czytałam o tej książce na kilku blogach i mnie ona nie przekonuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No po mojej recenzji raczej nie spodziewałabym się zmiany zdania :D

      Usuń