14 lipca 2020

Do gwiazd, Brandon Sanderson

Wiedźmowa głowologia, fantastyka, Zysk i S-ka

Nie ukrywam, że lubię twórczość Brandona Sandersona i kupuję wszystkie jego książki, chociaż nie wszystkie jeszcze przeczytałam. Zaczęło się zupełnym przypadkiem, ponad osiem lat temu, gdy w jakiejś promocji kupiłam Siewcę Wojny (obecnie Rozjemca), a potem zaczęłam kupować kolejne pozycje. Sanderson jawi mi się jako autor „od systemów magicznych”, więc byłam nieco zdziwiona, kiedy okazało się, że tym razem jego powieść, Do gwiazd, jest bliższa science fiction niż fantasy. Nie powiem, żebym była zawiedziona, bo uwielbiam ten gatunek, obiektywnie daje mi większą satysfakcję niż fantasy, ale zastanawiałam się, czy powieść bez genialnego systemu magicznego również mi się spodoba, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystkie inne mankamenty twórczości Sandersona. Trzeba było się przekonać, prawda?

Spensa chce pójść w ślady ojca i zostać pilotem myśliwca. Jest tylko jeden problem – jej ojciec był zdrajcą. Dziewczyna przez większość życia musi zmagać się z tym piętnem, a kiedy przychodzi czas egzaminów, okazuje się, że to dopiero początek jej problemów i prywatnej walki. Na szczęście Spensa ma grubą skórę i niezłomny charakter, więc nie planuje odpuścić w przedbiegach, tym bardziej że wojna z obcą cywilizacją wchodzi w zupełnie nową fazę.

Przyznam, że na początku miałam problem, żeby wdrożyć się w tę historię. Wydawała mi się nudna i długo się rozkręcała. Za to jak już się wciągnęłam, to skończyłam książkę w dwóch podejściach. Uwielbiam militarne motywy w powieściach i cenię sobie, gdy autor zdaje sobie sprawę, że każda wojna niesie ze sobą ofiary. Bo czego jak czego, ale śmierci to akurat w Do gwiazd nie brakuje. I chyba właśnie dzięki temu powieść angażuje czytelnika i sprawia, że naprawdę może przeżywać wydarzenia razem z bohaterami.

Ci, co prawda, są dość typowi dla Sandersona i składają się z kilku cech, ale (o dziwo) nie są aż tak jednowymiarowi, jak to zwykle ma miejsce. Większość postaci ma swoje własne pobudki lub ukryte cele, które wychodzą na jaw wraz z rozwojem powieści, dzięki czemu trudno jednoznacznie uznać je za dobre lub złe. No i jest jeszcze Ślimak... Co tu dużo gadać, urocze stworzenie ;)

Do gwiazd jest promowane jako młodzieżówka, ale uważam, że w tym wypadku jest to określenie stosowane nieco na wyrost. To tak, jakby stwierdzić, że Gra Endera jest książką młodzieżową, bo głównymi bohaterami są dzieci. Zarówno sam temat, jak i sposób jego przedstawienia, choćby za sprawą technicznej terminologii, nie do końca pasuje mi do tego gatunku. Osobiście określiłabym tę powieść po prostu mianem space opery, czyli lekkiej odmiany science fiction rozgrywającej się w kosmosie.

Jeśli ktokolwiek obawia się, że Sanderson nie poradził sobie z nowym gatunkiem, to jest w błędzie. Świat jest równie ciekawy i dobrze przemyślany, jak wszystkie inne stworzone przez autora. Cywilizacja ludzi rozwijająca się pod ziemią, będąca w stanie ciągłej wojny z obcą, nieznaną rasą, której mimo tylu lat nadal nie udało się lepiej poznać, nadaje powieści klimatu i tajemniczości. A jakby tego było mało, wraz z rozwojem fabuły czytelnik dostaje kolejne okruszki na temat przeszłości ludzkości, sprawiające, że z prostej historii z militarnym sznytem, zmienia się ona w rasową powieść z twistem.

Nie jestem maniakalną fanką twórczości Brandona Sandersona i widzę braki w jego warsztacie, ale Do gwiazd nie tylko mnie nie zawiodło, a wręcz uplasowało się w czołówce ulubionych powieści tego autora. Nie wykluczam, że to dlatego, że uwielbiam space operę, więc książka dobrze wpisała się w moje upodobania. A gdyby ktoś zapytał: czym tak właściwie jest ta książka, odpowiedziałabym, że powieścią o niezłomności, wierze i dążeniu do prawdy. Historią o przyjaźni i dojrzewaniu, a także o poświęceniu i radzeniu sobie ze stratą. Czy to wystarczający powód, żeby przeczytać tę powieść? Dla mnie tak.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz