To recenzja drugiego tomu, więc mogą się w niej pojawić informacje zdradzające fabułę pierwszej części. Jeśli jeszcze jej nie znasz, to polecam najpierw zapoznać się z recenzją Zawiści.
Jeśli lubicie „klasyczne fantasy”, to może słyszeliście o nowości na rynku wydawniczym, czyli o cyklu Wierni i upadli autorstwa Johna Gwynne’a. I jakkolwiek dziwnie brzmi takie określenie w odniesieniu do stosunkowo nowej serii, to jest to pozycja naprawdę godna uwagi. O pierwszym tomie już pisałam, więc teraz kilka słów o drugiej części.
Wydarzenia w Męstwie rozpoczynają się bezpośrednio po wydarzeniach z Zawiści, więc warto czytać książki w niedługim odstępie czasu, ponieważ nie ma tu miejsca na ponowne wdrażanie się w fabułę. Bohaterowie kontynuują swoje przygody (choć pewnie większość wcale nie ma na to ochoty) i próbują odnaleźć swoje miejsce na świecie. Stają się też dojrzalsi i bardziej świadomie podejmują kolejne decyzje. Jednak Gwynne na tym nie poprzestał i wprowadził kilka nowych postaci, które dodatkowo poszerzyły perspektywę i skierowały fabułę na nowe tory. Szczególnie spodobał mi się pomysł oddania jednej części narracji olbrzymowi, ponieważ dzięki temu można było przybliżyć kulturę tych tajemniczych istot.
Wydaje się, że wraz z rozbudowywaniem historii rozwija się też cały świat. Czytelnik poznaje nowe, nieznane dotąd obszary i wraz z bohaterami przemierza kraje, które wcześniej były wspominane jedynie z nazwy. Należy jednak oddać autorowi, że cały czas miał wszystko pod kontrolą, dzięki czemu ten ogrom ani przez chwilę nie stawał się przytłaczający. No dobra, przyznaję, że kilka razy przydała mi się mapa dołączona do książki, ale bardziej z ciekawości i chęci prześledzenia trasy niż faktycznej potrzeby.
Poza tym pod wieloma względami powieść wypada podobnie do pierwszej części. Tutaj również początkowo miałam problem z wdrożeniem się w fabułę, ale gdy już się wciągnęłam, to dokończyłam powieść za jednym posiedzeniem. I tutaj też chwilami nie wierzyłam, że bohaterowie mogą być tak zaślepieni, tępi lub nierozważni. Nie jestem w stanie znieść Nathaira, a Veradis mocno mnie irytuje, zresztą podobnie jak Cywen. Mimo to kilka innych motywów wypada lepiej, np. cieszę się, że autor rozwinął wątek dotyczący magii, chociaż nadal jest tego trochę za mało jak na mój gust. No i całe szczęście, że fabuła zmierza do wielkiego finału, bo obawiałam się, że zostanie rozwleczona w nieskończoność.
Podsumowując, Męstwo to historia o walce dobra ze złem, dojrzewaniu, podejmowaniu trudnych decyzji i ponoszeniu konsekwencji swoich wyborów. Niektóre wątki mają w sobie znamiona powieści drogi, gdzie bohater podejmuje się wędrówki, która ma go doprowadzić do wyznaczonego celu, tyle że czasami cel zmienia się w trakcie podróży i trzeba zrewidować swoje postanowienia. Inne wątki nawiązują do powieści pełnej intryg i knowań, a nawet powieści awanturniczej. Wszystko to ładnie splata się w świecie, w którym przepowiednia odgrywa główną rolę, a nadnaturalne istoty zbierają się wokół czempionów swoich bogów i szykują do przejęcia władzy nad światem. Zakończenie aż iskrzy od napięcia i mam nadzieję, że utrzyma się ono w kolejnym tomie, bo w tej chwili zanosi się na naprawdę mocne starcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz