Czworo przyjaciół zachodzi do nowo otwartego sklepu ze słodyczami. Przemiła właścicielka oferuje coś słodkiego w zamian za pomoc w posprzątaniu lokalu. Dzieci ochoczo przystają na propozycję, wykonują też kolejne zadania, które zleca im kobieta, chociaż z coraz większą niechęcią. Kolejne prośby są coraz bardziej niebezpieczne i wątpliwe moralnie. Ale jak tu odmówić, skoro cukierki są… magiczne?
No bo co tu dużo mówić – magia oparta na cukierkach to totalny odlot. Podoba mi się pomysł na smakołyki, które mają różne właściwości – od dość prostych, jak utrata masy, co pozwala na wykonywanie długich skoków, wręcz latanie, aż do takich, które umożliwiają wejście do lustrzanego świata. Najbardziej podoba mi się jednak to, że magia ma sens. Autor umiejętnie buduje napięcie i stopniowo wyjaśnia zasady działania poszczególnych czarów czy całego systemu magicznego.
Bohaterowie są dość wyraziści, jak przystało na literaturę dziecięcą, ale mają dość ograniczone cechy charakteru. Mamy grubawego kujonka, brawurowego lekkoducha, lojalnego kumpla i odważną dziewczynkę, która udowadnia chłopcom, że jest najodważniejsza i poradzi sobie z najtrudniejszymi zadaniami, chociaż nie jest przy tym pozbawiona umiejętności racjonalnego myślenia. Niby bez szału, ale właściwie to taka standardowa grupa dzieciaków z amerykańskiego przedmieścia, jeżdżąca po okolicy na rowerach, więc nie będę się czepiać.
Za to niezmiennie uwielbiam pytania na końcu książki, które sprawiają, że dziecko może się zastanowić nad sensem pojawienia się niektórych scen i zrozumieć, co autor chciał w nich przekazać. Uważam, że to tylko potwierdza, jak świadomie Mull pisze. Wyjaśnia więc, dlaczego nie wszyscy dorośli są godni zaufania, dlaczego uzależnienie od czegokolwiek jest złe, a także rozpoczyna dyskusję na temat tego, jak trudno jest zrezygnować z czegoś fajnego, nawet jeśli to coś nam szkodzi w widoczny sposób.
Na koniec wspomnę jeszcze, że kilka lat temu miałam podejście do tej książki w języku angielskim i odpadłam na pierwszym rozdziale. Z perspektywy czasu stwierdzam, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Mull pisze w tak abstrakcyjny sposób i łączy ze sobą tak różne rzeczy, że nie miałabym szans domyślić się znaczenia niektórych słów z kontekstu zdania. To niepodważalny mistrz kreatywności i łączenia scen w spójną i ciekawą całość.
Wojna cukierkowa jest książką dla dzieci, i to docelowo raczej tych młodszych nastolatków, mimo to świetnie się przy niej bawiłam. Fabuła wciąga, bohaterowie są sympatyczni, a magia robi ogromne wrażenie, chociaż nie ma tu żadnego machania różdżką czy deklamowania zaklęć. Polecam :)
Za książkę do recenzji dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal i wydawnictwu Wilga :)
Czytalam ze starsza corka Mulla ale inny tytul. Fajnie ten autor pisze. Wojna cukierkowa na pewno mi sie spodoba. Ciekawy styl.
OdpowiedzUsuń