„Scholomance. Mroczna wiedza” autorstwa Naomi Novik spędziła trochę czasu na półce w oczekiwaniu na swoją kolej, ale w końcu zabrałam się za lekturę. I cóż mogę powiedzieć… chyba lepiej by było, gdyby tam została.
Historia przybliża losy El, czyli młodej dziewczyny, która trafiła do magicznej szkoły bez nauczycieli, za to z ogromną liczbą złowrogów, regularnie zabijających uczniów. Problem polega na tym, że ta postać nie nadaje się na główną bohaterkę. Nie jest ani ciekawa, ani nie ma niczego do zaoferowania, a fabuła (zakładając, że w ogóle możemy o niej mówić) dzieje się obok niej. El ma w sobie gen wybawiciela i damy w opałach równocześnie, postępuje wbrew wszelkiej logice, a do tego jest zmienna jak chorągiewka. Poza tym jest takim totalnym przekoksem, że aż mi słabo (naprawdę wolałabym, żeby scena pokonania jednego ze złowrogów przez enklawowców nie została opisana). Do tego niczym się nie przejmuje, więc dlaczego czytelnik miałby się przejmować tym, że może stać się jej krzywda? Główna bohaterka powinna wzbudzać emocje, a ona wywołuje co najwyżej frustrację.
Podobnie jest zresztą z pozostałymi postaciami. Są nijakie, nie mają za grosz charakteru i niczym się nie wyróżniają, więc czytelnik nie czuje się z nimi w jakikolwiek sposób związany, nie kibicuje im ani nie liczy na sukces. Oczywiście, gdyby już doszedł do tego, czym ten sukces miałby być. Fabuła składa się ze scenek rodzajowych, które nijak nie przybliżają historii ani nie popychają jej naprzód. Ot, taki tasiemiec o licealnym życiu, tyle że w magicznej szkole, w której wszyscy próbują cię zabić. Po prostu nic z tej książki nie wynika. NIC. Cokolwiek zaczyna się dziać kilkadziesiąt stron przed końcem powieści, ale nawet wtedy najważniejsze wydarzenia zostają zrelacjonowane, a nie „przeżyte”.
Mam wrażenie, że fatalna ekspozycja jest jednym z najpoważniejszych problemów „Scholomance”. Wszystkie wydarzenia są streszczane zamiast pokazywane, bohaterka często nie bierze w nich udziału, a nawet jeśli, to jest tak „mhroczna”, że nie robią one na niej żadnego wrażenia. Sceny akcji potrafią ograniczyć się do dwóch zdań, podczas gdy pseudoekspozycyjne fragmenty dotyczące np. języków obcych zajmują dwie strony… po których nadal nie mają za grosz sensu. Ba, pojawia się więcej pytań i luk logicznych. Sam opis świata i funkcjonowania magii jest niejasny, toporny i stanowi podręcznikowy przykład tego, jak nie należy tworzyć ekspozycji. A już na pewno nie należy próbować wepchnąć wszystkiego do pierwszego rozdziału, bo po jego zakończeniu czytelnik jest nie tylko znudzony, ale też nie ma zielonego pojęcia, o co chodzi.
Ogólnie rzecz biorąc, pomysł na świat był bardzo dobry i mógł okazać się fascynujący. Podoba mi się, że magia opiera się na wierze i energii, a każdy ma jakieś naturalne predyspozycje do konkretnego rodzaju magii. Idea szkoły będącej niemal żyjącym i myślącym bytem i znajdującej się w innym wymiarze jest świetna. Nawet złowrogi są całkiem ciekawe, chociaż nie czułam, żeby stanowiły jakiekolwiek wyzwanie dla dzieciaków. Tyle że to wszystko to zdecydowanie za mało, żeby uznać książkę za dobrą…
Gdybym miała podsumować ten cały wywód
marudzenia (a i tak naprawdę powstrzymywałam się przed wylaniem reszty
frustracji), to powiedziałabym, że autorka miała genialny pomysł na świat,
dlatego próbowała rozpisać wokół niego historię, która nijak się nie kleiła, a
główna bohaterka tylko pogarszała sytuację. Kolejny problem powstał, gdy
okazało się, że świat jest za duży. Pojawiły się informacje, które nie miały
najmniejszego sensu, a inne wprowadzały tylko dodatkowy zamęt. Jeśli dodać do
tego bardzo karkołomny styl, to wychodzi nam książka zwyczajnie słaba i niemal
pozbawiona walorów, nad czym niezwykle ubolewam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz