Autor: Jeff VanderMeer
Wydawnictwo: Solaris
Rok wydania: 2008
Zobaczyłam tytuł, przeczytałam opis na LubimyCzytac.pl i stwierdziłam, że muszę przeczytać. Coś mi mówiło, że jest to książka, która idealnie wpasuje się w mój gust swoją tajemniczością i specyficznością.
Od pierwszych stron wiedziałam, że zwłaszcza drugi przymiotnik idealnie odnosi się do tej pozycji. Składa się ona bowiem z kilku niezależnych od siebie tworów, z których część ma oddzielnie naliczane strony, co mnie wybitnie frustrowało. Z pewnością był to ciekawy zabieg, ale lubię mieć świadomość, ile już przeczytałam i ile mi zostało, a tu nie miałam takiej możliwości.
Nie da się również wydzielić jednej, spójnej fabuły, a za głównego bohatera można uznać najwyżej miasto - Ambergris. Wszystkie elementy składają się na całokształt wizji miasta, w którym nikt normalny nie byłby w stanie mieszkać ani tym bardziej przeżyć. Zwłaszcza, że jest to miejsce osnute mroczną, niebezpieczną tajemnicą, której wszystkie ścieżki prędzej czy później docierają do Szarych Kapeluszy* stanowiących rdzenną "ludność" tej okolicy.
Zagadki, tajemnicze zniknięcia, nierozwiązane historie i wszystkie tym podobne elementy budzą w czytelniku niepokój i sprawiają, że czuje na karku zimny oddech Ambergris. Zaczyna rozumieć, jak niepokojące jest to miasto, dlaczego wywiera taki, a nie inny wpływ na jego mieszkańców, a może nawet podejrzewa, że sam wpadł w sidła tego niesamowitego tworu. Odwołanie to nie jest bezpodstawne - jednym z elementów obrazujących fabułę jest bowiem sprawozdanie z pobytu w szpitalu psychiatrycznym, gdzie pan Iks twardo obstaje przy tym, że jest pisarzem i to on stworzył Ambergris.
Tak naprawdę ciężko jest mi pisać o tej książce. Ma niesamowity potencjał i po przeczytaniu wciąż zachwycam się jej wydźwiękiem - wspominając poszczególne elementy utworzyłam sobie w wyobraźni cały schemat historyczny - od powstania Ambergris, poprzez jego przemiany, aż do czasów współczesnych. A mimo to podczas czytania męczyła mnie kompozycja Miasta szaleńców i świętych, jej różnorodność bywała irytująca, a brak wspólnej numeracji stron, jednolitej czcionki, czy chociażby stylu po pewnym czasie tracił swój urok. Z jednej strony Jeff VanderMeer obdarowuje nas krótkimi opowiadaniami o poszczególnych bohaterach - lepiej lub gorzej znanych z innych fragmentów, z drugiej zaś raczy traktatami historycznymi, listami, broszurkami czy sprawozdaniami, nie szczędząc nawet kilkudziesięciostronicowej bibliografii z dopiskami fikcyjnego autora.
Zdaję sobie sprawę, że ta olbrzymia różnorodność pokazuje geniusz VanderMeera, który stworzył przedziwny, hipnotyzujący świat napawający swoistym niepokojem związanym z nierozwiązanymi tajemnicami, jednak podczas samego czytania czułam ogarniające mnie zmęczenie. Dopiero po pewnym czasie zaczyna się doceniać fakt, że wszystko się ze sobą łączy i przeplata, a niektóre wątki świadczą nawet o tym, że autor mógł umieścić siebie i kilku znajomych w swojej książce. A wszystko to przedstawia przy pomocy aluzji, niedopowiedzeń, otwartych zakończeń... Z pewnością chciałabym sięgnąć po kolejne powieści Jeffa VanderMeera, ale na pewno nie w ciągu najbliższych miesięcy. Muszę odpocząć od jego stylu, zapomnieć, że mnie męczył i korzystając z efektu świeżości pozostawić tylko wspomnienie niepodważalnego geniuszu.
Dlatego też Miasto szaleńców i świętych polecam osobom, które lubią cięższy gatunek fantastyki i nie obawiają się refleksji przychodzącej po przeczytaniu całości (łącznie z notą o autorze, bowiem nawet ona ma znaczenie dla zrozumienia historii). Myślę, że zainteresuje również tych, którzy lubią nietuzinkowy sposób pisania książek.
*Ewentualnie do kałamarnic. One też są w to zamieszane...
Albo jestem naprawdę ślepy, albo coś się u Ciebie pomieszało. Nigdy nie justowałaś tekstów? Bo jeśli tak to ja powinienem iść do okulisty, a Ty zacząć to robić bo źle się czyta wyrównane do prawej. A jeśli to jakiś błąd hmm super, wtedy ze mną wszystko w porządku.
OdpowiedzUsuńPrzeraża mnie grubość księgi, a teraz jeszcze mi mówisz, że nie będę mógł śledzić swoich postępów z powodu dziwnej numeracji stron? Ehh straszne. Na pewno docenię "Miasto..." po przeczytaniu, ale pewnie też nieźle mnie wymęczy więc długo będę się zbierał z zabraniem za nie jak już pojawi się na mojej półce.
Nie, nie justowałam :> Ale teksty są wyrównane do lewej, a nie do prawej :P
OdpowiedzUsuńPowodzenia :)
Okulisto witaj :D Oj strony mi się trochę zaburzyły.
OdpowiedzUsuńZacznij więc. Ja też z początku nie justowałem i czyta się to koszmarnie. ^^
@Harashiken, nie justowałeś póki Ci nie zwróciłem na to uwagi... :>
OdpowiedzUsuńWiedźma, faktycznie weźże teksty justuj, bo to jest tragedia i ja takich wpisów na blogach zwyczajnie nie czytam.
Panowie! Zero poszanowania dla dyslektyków. Badania jasno świadczą o tym, że takie osoby powinny mieć niewyjustowane teksty, żeby łatwiej było im odnaleźć kolejną linijkę tekstu i szybciej czytać.
OdpowiedzUsuńA tak serio - mogę justować - nawet lubię wyrównane teksty z tym, że pod względem formatowania blogspot bardzo przypomina mi Open Office'a, który "robi" głupie żarty autorom i potrafi niesamowicie zniszczyć układ tekstu, zamiast poprawić jego wygląd.
Fenrir Oj tam oj tam!
OdpowiedzUsuńJak nie czytasz jak już niejeden wpis Wiedźmy komentowałeś, czyli czytać musiałeś :P
Wiedźmo Owszem zero poszanowania bowiem w Polsce tych prawdziwych dyslektyków to jest garstka, a reszta to banda leni, którym się nie chce nauczyć regułek i którzy załatwiają sobie papiery, żeby ułatwić sobie życie. ^^
Z tym się zgadzam. U mnie często nie wiedzieć czemu robią się dwie linijki przerwy mimo, że w edytorze mam jedną, a potem wszędzie trzeba cofać tekst i przenosić do nowej linii jeszcze raz.
Nie mówię o tych naciąganych dysortografikach, których faktycznie jest na pęczki (podobnie jak ADHD... Jaaasne, bo każde dziecko, które dużo się rusza, ma ADHD), ale o prawdziwych dyslektykach, których wbrew pozorom wcale tak mało nie jest, bo stanowią przynajmniej 10% społeczeństwa (ach te zajęcia z Zaburzeń uczenia się :D).
OdpowiedzUsuńOk Wiedźmo niech będzie, że 10% i załóżmy nawet optymistycznie, że również 10% spośród czytelników i odwiedzających Twojego bloga to dyslektycy. Lepiej więc ładnie wyjustować tekst, tak by wszystko wyglądało porządnie co trochę utrudni życie tym 10%, czy lepiej zrobić ukłon w stronę dyslektyków i wkurzać pozostałe 90%? :P
OdpowiedzUsuńBrak poszanowania dla mniejszości! Ty... Ty... Ty... Dyslektykowy rasisto! :D
OdpowiedzUsuńA tak poza tym - przecież tekst tego posta wyjustowałam już kilka dobrych godzin temu... :P
W sumie justowanie tekstów to nie byłby taki głupi pomysł, muszę go wprowadzić kiedyś u siebie xP Obok ocen, wiem, wiem, Harashiken ;D
OdpowiedzUsuńA książka brzmi intrygująco, szczególnie jej dziwna forma. Na pewno kiedyś sięgnę, bo autor i jego pomysły mnie oczarowują...
Pozdrowienia dla koleżanki "po fachu" z Torunia. Miło widzieć, że ktoś jeszcze z tego kierunku zajmuje się literaturą. Sympatyczna strona, myślę, że będę tutaj regularniej zaglądał.
OdpowiedzUsuńCałkiem ciekawa propozycja czytelnicza, ale szkoda, że tak trudna w odbiorze. Chyba jednak sobie odpuszczę
OdpowiedzUsuńTeż mam na tę książkę ochotę od jakiegoś czasu.
OdpowiedzUsuńP.S jetem dyslektykiem jak coś;p