16 stycznia 2012

#22 Dzieci demonów

Tytuł: Dzieci demonów
Autor: J.M. McDermott
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012

Zastanawialiście się kiedyś, co by się stało, gdyby na świecie żyły istoty wyglądające bardzo podobnie do ludzi, zdolne jednak spowodować u nas choroby samym tylko dotykiem, a których krew jest niczym kwas i wyżera wszystko dookoła? Nie? To błąd, ale można go naprawić sięgając po Dzieci demonów autorstwa amerykańskiego pisarza J.M. McDermotta. Dzięki niemu możemy przenieść się do świata, gdzie takie rozmyślania stają się rzeczywistością i dać się wciągnąć w wir wydarzeń. A dzieje się naprawdę dużo...

Na samym początku poznajemy małżeństwo Wędrowców Erin Błogosławionej, których zadaniem jest wyśledzenie dzieci demonów i wyeliminowanie skazy, którą roztaczają oni w swoim otoczeniu. Zadanie nie jest proste, mogłoby się nawet wydawać niewykonalne, lecz na szczęście kobieta Wędrowiec posiada umiejętność przejęcia wspomnień, uczuć, a nawet marzeń wszystkich stworzeń – nawet martwych. To właśnie dzięki temu po odnalezieniu ciała mężczyzny będącego dzieckiem demona jest w stanie dokładnie określić kim był, jakie miał zwyczaje i dokąd powinna udać się wraz z mężem, by oczyścić świat z jego niszczącego wpływu. Udają się do miasta, które nazywają Psią Ziemią i podążają śladami Jony dokładnie poznając jego przeszłość.

Tak naprawdę bowiem to właśnie on jest głównym bohaterem tej historii. On i Rachel. To ich życie zostaje poddane dokładnym oględzinom, a Wędrowcy są tylko niemymi obserwatorami naprawiającymi szkody. Z tego też powodu czytelnik nie dostaje zbyt wielu informacji na temat Wędrowców, za to dzieci demonów i ludzie z ich najbliższego otoczenia są opisani bardzo dokładnie. Pokusiłabym się wręcz o stwierdzenie, że na podstawie bogatego podłoża emocjonalnego oraz jasno określonych celów można by stworzyć portrety psychologiczne większości postaci. I tu właśnie przechodzimy do meritum – bohaterowie wykreowani przez McDermotta mają niesamowitą głębię, są opisani w sposób wyrazisty i na wskroś przejmujący. Jako że autor nie szczędzi im bólu, cierpień czy rozczarowań, emocje, które odczuwają wręcz wypływają ze stron, by połączyć się z czytelnikiem i nawiązać z nim milczące porozumienie.

Pozostaje tylko pytanie – jak można współczuć pomiotom demonów? Przecież to zło w czystej postaci! Noszą w sobie skazę Elishty i nawet jeśli ludzka dusza dość długo się jej opiera, to w ostatecznym rozrachunku przecież i tak przegra. I tu pojawia się kolejna wątpliwość – a jeśli to nieprawda? Czy to możliwe, by dzieci demonów cierpiały z powodu swojego pochodzenia i próbowały żyć normalnie, mimo trudności związanych z funkcjonowaniem w społeczeństwie?

O ile całokształt zachowania Jony budzi pewne wątpliwości, o tyle historia Rachel dość jasno pokazuje, że faktycznie może tak być. Oboje zachowywali maksymalną ostrożność i starali się utrzymywać swoją odmienność w wystarczająco realistycznych złudzeniach, by nikt postronny nie był w stanie domyślić się ich prawdziwej natury. Rachel żyła w ciągłym strachu, uciekając za każdym razem, gdy tylko ktoś mógł pomyśleć, że z nią jest coś nie tak. A czy zło może się bać? Czy ma ku temu jakiekolwiek powody?

Wszystkie te refleksje stanowiące nieodłączny element książki są jednym z jej niewątpliwych plusów. Nie da się przejść obojętnie wobec trudnych przeżyć Rachel, jej ciągłego strachu przed zdemaskowaniem, śmiercią, samotnością, a nawet codziennym życiem ani przed pragnieniem odrobiny spokoju i zrozumienia. Czy to tak wiele? Móc choćby przez jeden dzień nie myśleć o tym, kim się jest ani co się wydarzy jeśli ktokolwiek się o tym dowie? McDermott wykreował jej postać tak, że po prostu nie mogę jej nie współczuć i nie szanować za siłę woli i samozaparcie. Rachel jest ucieleśnieniem spokojnego, choć bolesnego pogodzenia się z faktem, że jest dzieckiem demona, podczas gdy Jona jest pełen sprzeczności. Z jednej strony chce być dobry, z drugiej pracuje dla Króla Nocy, ale wydaje mi się, że tak naprawdę chciałby zrozumieć kim jest i kim musi się stać. Nie wiem, czy zdążył to odkryć. Dlaczego? Tu przechodzimy do minusów książki.

Historia urywa się w najmniej odpowiednim momencie, wtedy, gdy wszystko zaczęło nabierać wystarczającego sensu, by zrozumieć niektóre wcześniejsze zawikłania fabularne. A muszę przyznać, że jest ich niemało. Kolejną wadą są ubogie opisy. Z czasem jakoś przywykłam, jednak początek był tragiczny – nie wiedziałam, czego się uchwycić ani „co autor miał na myśli”. Tak naprawdę to wątki prowadzone przez kobietę Wędrowca zawsze były trudne do zrozumienia. Chaotyczne, niespójne, ze zbyt małą ilością choćby szczątków sensownych informacji. Zamiast tego czytelnika zalewa fala zawiłości ich słów, myśli i zachowań.

Pozostaje również kwestia narracji, która dla wymagającego czytelnika będzie niewątpliwym plusem, dla osoby, która wolałaby prosty styl, mordęgą. Całość składa się bowiem z trzech narracji pokazywanych z perspektywy różnych osób. Mamy więc kobietę Wędrowca, która opisuje swoją podróż z mężem śladami Jony, jej reakcje na jego zachowania, a czasami dopowiedzenia związane z przemyśleniami mężczyzny lub jego stosunkiem do napotykanych osób. Większość książki została napisana w narracji trzecioosobowej, dzięki której czytelnik poznaje losy głównych bohaterów, żeby jednak nie było zbyt prosto, co jakiś czas wpleciona zostaje bezpośrednia narracja Rachel. Należy więc pamiętać, że nie wszystko dzieje się w tym samym czasie, bynajmniej nie jest ułożone chronologicznie i aby zrozumieć całokształt, należy się skupić.

Cóż mogę napisać od siebie? Bardzo przypadła mi do gustu część bezpośrednio związana z życiem Jony i Rachel. Doskonały dobór emocji rzutujących na czytelnika, do tego ciekawy, dobrze opisany pomysł. Z drugiej zaś strony nie do końca udało mi się wczuć w „teraźniejszy” wątek fabularny - mam tu na myśli wszystko, co dotyczy Wędrowców. Są dla mnie postaciami nijakimi, nielogicznymi i miałam problemy, by wpasować się w ich styl. Z tego też względu początek i koniec książki pozostawiły mi nieprzyjemny zawrót głowy oraz olbrzymi niedosyt związany z przerwaniem wątku. Nie ukrywam też, że mimo wszystko czasami brakowało mi spójności fabularnej poszczególnych elementów. Na szczęście jednak Dzieci demonów stanowią pierwszy tom trylogii „Psia Ziemia”, są więc szanse, że w kolejnych częściach historia się rozwinie i poznam odpowiedzi na pytania, które wciąż mnie nurtują.

Niewątpliwie Dzieci demonów są przeznaczone dla fanów fantastyki (zwłaszcza mrocznej, przesiąkniętej zapachem krwi fantasy), myślę jednak, że osoby, które lubią książki napisane w sposób ciekawy, niebanalny oraz stanowiący intelektualne wyzwanie również znajdą w tej pozycji coś dla siebie. Polecam również wszystkim, dla których przeżycia i emocje bohaterów pełnią istotną rolę. I pamiętajcie - czytajcie uważnie, poznawajcie świat stworzony przez McDermotta i... nie dajcie się spalić na stosie.

Za książkę dziękuję panu Marcinowi i wydawnictwu Prószyński i S-ka ;-)

5 komentarzy:

  1. Jako ogromny fant pierwszych tomów Czarnej Kompanii i Malazańskiej Księgi Poległych przedstawione minusy raczej nie będą mi przeszkadzać : )

    Książka jest już ujęta w planowanych zakupach : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna recenzja, nie słyszałam wcześniej o Dzieciach demonów, ale udało Ci się mnie zaciekawić. Myślę, że warte przeczytania. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. I rozwiałaś moje nadzieje na dobrą książkę. No może nie do końca, bo wymieniłaś plusy, ale minusy wystarczająco odstraszają. No cóż.
    Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Posiadam egzemplarz, ale nie zdążyłam go jeszcze przeczytać. Świetna recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Również czeka na mnie na półce, ale nie spodziewam się fajerwerków :P

    OdpowiedzUsuń