5 września 2016

Zbieracz Burz: szaleństwo niejedno ma imię

Wiedźmowa głowologia
Zbieracz Burz Mai Lidii Kossakowskiej był u mnie wieloletnim "półkownikiem" (Sylwka, dziękuję za to określenie, jest genialne :D) i uznałam, że czas najwyższy to zmienić. Nie miałam styczności z aniołami Kossakowskiej od czasów liceum, za to półtora roku temu poznałam wizję Skrzydlatych w wykonaniu Ćwieka. Wolałam wersję Kossakowskiej (poza Rafałkiem, który w Siewcy Wiatru ciągle szlochał... U Ćwieka przynajmniej miał charakter). Czy coś się zmieniło od czasu moich nastoletnich lat? Bardzo dużo. Czy miało to wpływ na mój odbiór lektury? Z pewnością. Ale może lepiej zacznę od początku...

Daimon Frey doświadczył Głosu Pańskiego, co jest niezwykłe, ponieważ Pan odszedł. Z pewnością byłby to powód do radości, gdyby nie fakt, że kazał Abaddonowi zniszczyć swoją ukochaną planetę - Ziemię. I od tego zaczynają się wszystkie problemy Tańczącego na Zgliszczach. Gabriel i Razjel uważają, że ich przyjaciela opętał Cień, więc próbują go powstrzymać i tymczasowo unieszkodliwić, dopuszczając się przy tym wszelkich "dopuszczalnych strat" dla dobra Królestwa. Michał nie ma aż takich skrupułów i woli zlikwidować zagrożenie. Daimon musi więc uciekać, ukrywać się i radzić sobie na własną rękę.

W tym czasie Asmodeusz przeżywa swoje miłosne dramaty na Ziemi, gdzie najjaśniejszą ze wszystkich gwiazd jest Nefer - jego widmokot. Ależ on cudny! Niezmiennie i bezsprzecznie. Kiedy Zgniły Chłopiec bawi na ulubionej planecie Pana, Lucyfer zmaga się z typowymi dla siebie problemami - jak rządzić, żeby się nie urządzić. Gabriel z ekipą znów coś od niego chce, a to nigdy nie zwiastuje niczego dobrego...

Z przykrością stwierdzam, że pierwszy tom Zbieracza Burz nie powala. Dopiero pod koniec książki trafiłam na fragmenty, które mnie rozbawiły. Mimo że wydaje się, że fabuła pędzi od samego początku, to tak naprawdę bardzo długo się rozkręca. Wszyscy przeżywają rozterki, ale są one pozbawione odpowiedniej głębi. Ba, są tak niemrawe, że jakoś nie mogłam zrozumieć o co tyle hałasu... A przecież Pan kazał zniszczyć Ziemię! Powinnam się przejąć.

Nie wiem, czy to wina czasu, tego, że dość mocno się zmieniłam i stałam się literacko bardziej wybredna, ale jakoś inaczej zapamiętałam anioły Kossakowskiej. Tutaj wydawały mi się obce, w wielu momentach działały irracjonalnie i zupełnie inaczej niż w czasach Obrońców Królestwa i Siewcy Wiatru. Najbardziej zmienili się Michał i Daimon, chociaż Gabriel, Razjel i Lucyfer też musieli dostać niezłą porcję trawki z Fatimy, ponieważ ich zachowań w wielu sytuacjach nie dałoby się logicznie wytłumaczyć.

Najgorszy jednak był styl. Rany, jak on mnie chwilami męczył! Na cholerę używać w tego typu literaturze takich słów, jak: lukarna, feston, infernalny? OK, fajnie, literatura powinna uczyć i rozwijać słownictwo, ale... No nie. Książka nic by nie straciła, gdyby autorka używała bardziej popularnych synonimów dla tych słów. I wprost przeraźliwie męczyła mnie liczba porównań. Gdyby zliczyć liczbę "jak" i "niczym", to pewnie nie plasowałyby się dużo dalej niż "i". Chwilami miałam wrażenie, że książka składa się z porównań, zamiast z fabuły. Kossakowska zrobiła z porównaniami to samo, co Ćwiek w Kłamcy zrobił z odniesieniami popkulturowymi. Było ich o wiele za dużo (im dalej, tym gorzej).

Generalnie gdy już przebiłam się przez męczący styl i ten dziwny brak wyczucia, tak niecharakterystyczny dla twórczości Kossakowskiej, to znalazłam bardzo dobrą historię z przesłaniem. Zbieracz Burz to historia o wierze, poświęceniu, przyjaźni i zdradzie, a także o podejmowaniu trudnych decyzji. O tym, że pomoc można znaleźć w najmniej oczekiwanym miejscu. I jeszcze o tym, że w imię "wyższego dobra" nawet najlepsi mogą dopuścić się najgorszych zbrodni, z którymi potem muszą jakoś żyć. Tylko dlaczego musiałam zeskrobać wierzchnią warstwę, żeby dostać się do sensownego środka?

Ale wiecie co? Owszem, pierwszy tom mnie nie powalił, ale to wciąż było miłe spotkanie po latach i od razu sięgnęłam po drugą część. Wkrótce przekonacie się, co z tego wyszło.

Zapraszam do zapoznania się z moją opinią na temat drugiego tomu Zbieracza Burz.

6 komentarzy:

  1. nie. Nie przetrawilam jednej jej ksiazki i nie wiem jak byc pisano nie bede trawic zadnej innej. Zrazila mnie na zawsze. Ale powodzenia z tomem drugim ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech zgadnę, próbowałaś czytać Takeshiego? Pierwszy tom jest tragiczny, drugi ponoć lepszy, ale nie czytałam. Generalnie drugi tom też już dawno przeczytałam. Ale jeszcze nie "popełniłam" recenzji :)

      Usuń
  2. Miałam w planach, ale jakoś przeszła mi chęć na tę książkę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę nie wiem, czy Obrońcy i Siewca też byli napisani w ten sposób, ale wtedy jakoś zupełnie inaczej odbierałam książki i styl Kossakowskiej. Mimo to jeśli wziąć pod uwagę historię, to jest całkiem ciekawa.

      Usuń
  3. Ja ciągle się zbieram do przeczytania jakiejś pozycji Kossakowskiej. W planach mam "Siewca wiatru" i "Zbieracza burz", ciągle mi z nimi jakoś nie po drodze.

    Pozdrawiam
    Sylwka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam zacząć od opowiadań. Szczególnie Obrońców Królestwa. Żarna niebios mają dwa albo trzy dodatkowe opowiadania, ale fatalne ułożenie. Jeśli chciałabyś czytać Żarna, to koniecznie zacznij od końca, tzn. od Beznogiego tancerza. To początek i kwintesencja wszystkiego, co Kossakowska kiedykolwiek napisała o aniołach.

      Usuń