Obiecałam recenzję, ale będzie krótka opinia. Dlaczego? To, co napisałam o pierwszym tomie Zbieracza Burz, w dużej mierze pokrywa się z drugim tomem, więc nie widzę sensu w powielaniu treści. Skupię się na kilku bardzo zasadniczych różnicach, które znacząco zmieniają odbiór książki.
Szybkie wprowadzenie w drugi tom raczej nie będzie szczególnie odkrywcze. Daimon dalej zbiera bęcki i wydaje się, jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu, ale on ufa i wierzy, że Pan wie, co robi. Tylko dlaczego ta wiara musi tak boleć? I dlaczego wszyscy mają go za wariata, kiedy wydaje się, że jest ostatnią zdrowo myślącą istotą na tym niewdzięcznym świecie? Przypominam: świecie, który ma zniszczyć...
Przede wszystkim drugi tom Zbieracza Burz Mai Lidii Kossakowskiej przysparza dużo więcej wrażeń niż pierwszy. Nie chodzi tylko o to, że w końcu czytelnik dowiaduje się, czy Abaddon wykonał polecenie Pana i jakie to poniosło za sobą konsekwencje. Całość nabiera tempa nie tylko w teorii, na co narzekałam ostatnio, ale też w praktyce. Mimo to akcja nie przyspiesza jakoś radykalnie. Po prostu staje się bardziej spójna i emocjonalna (chociaż nie jest to najtrafniejsze określenie).
Ponadto drugi tom sprawił, że znów poczułam się jak wśród starych znajomych. Aniołowie (poza jednym przypadkiem) odzyskali zdrowy rozsądek i wrócili do swoich charakterystycznych zachowań. W końcu wiedziałam, z kim mam do czynienia i czego mogę się spodziewać po danej postaci. Nie nazwałabym tego jakąś wielką metamorfozą, ale współpraca podszyta sporą dozą nieufności i goryczy, wyszła wszystkim na dobre. Ba, nawet Asmodeusz współpracował ze Skrzydlatymi, co dla obu stron było dość nietypowym rozwiązaniem (chociaż nie absolutną nowością).
Drugi tom Zbieracza Burz jest zdecydowanie lepszy od pierwszego, chociaż w stylu pozostał równie irytujący. Mimo to cieszę się, że od razu sięgnęłam po drugą część, bo całość była warta tych dwóch-trzech dni ze starymi kumplami. A końcówka jak zwykle miała mocny, filozoficzny wydźwięk, tak charakterystyczny dla tej serii.
Zaczęłam czytać I tom, ale nie za bardzo przypadł mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPojawiła sie przedpremierowa recenzja mojej książki. Jeśli masz chęć - zajrzyj. Jeśli nie, to nic :) pozdrawiam!
http://want-cant-must.blogspot.com/2016/09/365-dni-zobaczymy-sie-znow-recenzja.html#comment-form
Jeśli to było Twoje pierwsze spotkanie z Kossakowską, to nie jestem szczególnie zdziwiona. U mnie górę wziął sentyment i na szczęście w drugim tomie było już lepiej :)
Usuń