Zastanawialiście się kiedyś, co by się stało, gdyby wehikuł czasu Wellsa faktycznie istniał i działał? W Mapie czasu Félix J. Palma postanowił przybliżyć przeszłość, w której podróże w czasie są rzeczywistością i zrobił to z niemałym wdziękiem.
Koniec XIX wieku jest dla londyńczyków przełomowy. Okazuje się, że podróże w czasie są możliwe! Przedsiębiorstwo pana Murraya organizuje wycieczki do 2000 roku, gdzie rozgrywa się finałowa walka wojny pomiędzy ludźmi i świadomymi robotami. Claire zakochuje się w dzielnym kapitanie Shackletonie i chce zostać z nim w przyszłości, Andrew pragnie uratować swoją ukochaną przed brutalną śmiercią z rąk Kuby Rozpruwacza, a Herbert Wells z niezrozumiałych przyczyn jest w to wszystko zaplątany.
Muszę przyznać, że początkowo miałam ogromny problem, żeby wczuć się w historię ze względu na paskudny zabieg stylistyczny zastosowany przez autora. Wykorzystał popularny w XIX wieku motyw wszechwiedzącego narratora ujawniającego się na kartach powieści. W związku z tym nagle dostajemy teksty w tym stylu:
„Zanosi się więc na scenę, która – znając młodzieńca – może się irytująco ciągnąć przez kilka minut, zatem aby się nie wdawać w niepotrzebne szczegóły, skorzystam z okazji i powitam was w rozpoczynającej się historii, którą po dłuższym namyśle postanowiłem zacząć właśnie w tym, a nie innym momencie; jakbym ja też musiał wybierać spośród licznych początków cisnących się w szafie pełnej różnych możliwości.”*
Na szczęście wraz z rozwojem fabuły autor coraz częściej ukrywał narratora lub dawał mu tylko pojedyncze wstawki, które nie drażniły tak, jak całe akapity absurdalnych wywodów o niczym.
Chyba nie będzie dla nikogo szokiem, jeśli napiszę, że początkowo byłam przekonana, że nie przebrnę przez tę historię, jeśli narrator ciągle będzie wciskał swoje trzy grosze. Książka rozkręcała się dość powoli, ale kiedy machina już ruszyła, to byłam pod ogromnym wrażeniem spójności i pomysłowości Palmy. Wszystkie postaci się ze sobą przeplatały, wydarzenia wzajemnie uzupełniały i wyjaśniały, a przy okazji autor szafował różnymi sposobami podróży w czasie, z niektórych tworząc fakty, inne wrzucając między bajki. Sprawił, że w pewnym momencie czytelnik zaczynał wątpić, co jest prawdą, a co tylko sprytnym oszustwem. To była naprawdę doskonała koncepcja i przemyślana w najmniejszych detalach.
W Mapie czasu urzekło mnie to, że autor pięknie obraca fabułę, aby pokazać ją z każdej strony. Ostatecznie każdy szczegół został wyjaśniony, chociaż czasami czytelnik już dawno zapomniał, że coś takiego w ogóle miało miejsce. A jeśli wziąć poprawkę na podróże w czasie, to sprawa urasta do rangi małego arcydzieła. Jestem pod ogromnym wrażeniem tej konstrukcji fabularnej i bez wątpienia jest to najmocniejszy punkt powieści Palmy.
Autor stworzył wyraziste, wielowymiarowe postaci, które zapadały w pamięć. Wśród nich znaleźli się zarówno bohaterowie fikcyjni, jak i postaci znane z kart historii, np. Bram Stoker czy Człowiek Słoń. Jednym z moich ulubieńców był sam Herbert Wells. Spodobała mi się wizja pisarza zniechęconego tym, że ludzie widzą w nim autora książek fantastycznych, podczas gdy on sam uważał, że pisze dzieła socjologiczne, odnoszące się do przemian społecznych. Cieszę się, że to jemu Palma wyznaczył zadania związane z podróżami w czasie, ponieważ w moim odczuciu jest to ukłon w stronę jego twórczości.
Bo warto wspomnieć, że Palma nie stworzył wyłącznie jednego sposobu podróżowania w czasie. W książce przewija się kilka różnych opcji, a każda z nich ma mniejsze lub większe znaczenie dla poszczególnych bohaterów. To pokazuje, jak wiele się zmieniło, odkąd Wells po raz pierwszy poruszył ten wątek w Wehikule czasu (jeśli jeszcze nie czytaliście, to na początek polecam recenzję) i jak kolejne osoby przeobrażały tę ideę.
Podsumowując: Palma lubi bawić się konwencją i potrafi doprowadzić pomysł do końca, co bardzo sobie cenię. Mimo początkowych zgrzytów i mojej jawnej niechęci do narratora, uważam, że jest to bardzo dobra powieść, którą polecam wszystkim osobom lubiącym wątki podróżowania w czasie, klimat XIX-wiecznego Londynu oraz niebojącym się, że zostaną oszukane.
Na zakończenie jeszcze kilka słów o wyglądzie książki. Okładka jest przepiękna. Doskonały pomysł i świetna realizacja. Niestety przy takiej konstrukcji historii (bardzo dużo opisów i minimalna liczba dialogów) czcionka była trochę za mała, aby całość czytało się z lekkością i przyjemnością, na jaką Mapa czasu z całą pewnością zasługuje.
---
Książkę przeczytałam w ramach wyzwań:
Łów Słów
Czytam Fantastykę
Nie mogłam się powstrzymać... Dziesięcioletni Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach wyglądający jak roczny kociaczek :D A po prawej tyłek Mila... |
Czytalam już jakiś czas temu, ale zdecydowanie nie przepadam. Jakoś mi ta wizja rzeczywistości nie przypadła do gustu.
OdpowiedzUsuńPoczątkowo też zupełnie nie mogłam przełknąć tego świata, ale potem, gdy wszystko zaczęło się łączyć w całość, doceniłam autora, jego pomysł i realizację.
Usuń