23 września 2018

Zanim zawieje wiatr, Katarzyna Wójcik

Wiedźmowa głowologia, recenzje książek, fantastyka, wydawnictwo Zysk i S-ka

Z debiutami, a za taki uznaję książkę Katarzyny Wójcik Zanim zawieje wiatr, bywa różnie. Czasem okazują się strzałem w dziesiątkę, a innym razem to istna droga przez mękę. Osobiście lubię sięgać po takie książki, mimo że zdecydowanie częściej jestem rozczarowana niż zachwycona. Może to pewien rodzaj masochizmu, a może po prostu jednak siedzi we mnie mały optymistyczny chochlik i dźga starą pesymistkę pod żebra, prowokując do dania szansy komuś, kto dopiero zaczyna swoją pisarską karierę. Co prawda Katarzyna Wójcik ma już publikacje na swoim koncie, jednak to jest pierwsza pełnoprawna powieść jej autorstwa. Jak jej poszło? No cóż... Powiedziałabym, że szału nie ma.

Kilkoro zupełnie różnych ludzi dowiaduje się o istnieniu Lyshanów – magicznych kamieni o wielkiej mocy – i postanawia je zdobyć w sobie tylko wiadomym celu. Traf chciał, że losy bohaterów się splatają i ostatecznie wszyscy wspólnie wyruszają na poszukiwania artefaktów ukrytych w krainach odpowiadających poszczególnym żywiołom. W trakcie podróży stykają się z wyraźnymi przejawami magii, której (najprawdopodobniej) wcale nie powinno tam być. 

Poprzestanę na takim opisie, ponieważ blurb zdradza fabułę z ostatnich 20 stron książki, co jest bardzo nieładnym zagraniem. Z drugiej strony napisałam wszystko, co jest istotne, a jednocześnie nie jest wielkim spoilerem, więc trudno wymagać, aby ktoś napisał coś sensownego na czwartej stronie okładki, jeśli fabułę da się streścić w maksymalnie trzech i to nieszczególnie rozbudowanych zdaniach. Chociaż tak na dobrą sprawę informację o tym, że bohaterowie połączą się w drużynę, można by za takowy uznać, jako że to wydarzenie ma miejsce dopiero w 2/3 książki. I to jest chyba jeden z poważniejszych, chociaż wcale nie największych zarzutów, jakie mam wobec tej powieści – jest strasznie, okropnie wręcz rozwleczona, a autorka ma paskudną tendencję do pisania wtrąceń między myślnikami, które w dodatku niczego nie wnoszą. To coś w tym stylu: "Otworzył drzwi – zdążył do nich podejść chwiejnym krokiem, chwilę przed tym, jak ktoś rozbił lustro w innym wymiarze – i zauważył na swoim progu lekarza – wnosząc po białym fartuchu i stetoskopie przewieszonym przez szyję – który uśmiechał się nieszczerze – widocznie coś ukrywał". Coś takiego czyta się po prostu fatalnie. Nie dość, że wtrącenia wybijają z czytelniczego rytmu, to jeszcze sprawiają, że całość jest sztuczna.

Wychodzi na to, że powieść można by skrócić o połowę bez najmniejszego szwanku dla fabuły. A tak naprawdę należałoby ją napisać od nowa i skupić się na tym, żeby poprawić styl, zlikwidować błędy ("wówczaz"?! Przez chwilę naprawdę nie wiedziałam, co to za słowo) i zadbać o pozostałe aspekty książki. Bo niestety kuleje praktycznie wszystko, a fabuła opiera się na absurdach. Bo jak inaczej nazwać fakt, że chłopak wyrusza na poszukiwanie legendarnych kamieni, których istnienia nikt nie jest pewny, dlatego że jego dziadek (naprawdę stary dziadek) jest chory? Nie lepiej zostać z siostrą i staruszkiem i odciążyć go w codziennych pracach? Nieee... Lepiej wyruszyć na poszukiwania czegoś, co może wcale nie istnieć. I najprawdopodobniej umrzeć na jeden z miliona sposobów, zostawiając przy tym strachliwą siostrę bez jakiejkolwiek opieki, bo przecież dziadek też już długo nie pożyje. Jasne, jest w tym sens. Sam sposób połączenia drużyny woła o pomstę do nieba i nie widzę absolutnie żadnej możliwości, aby taki team w ogóle powstał, gdyby autorka lepiej przemyślała sprawę. I po co było wprowadzać wątek jakiejś dziewczyny, która pojawiła się w sumie może ze trzy razy i nic nie wniosła do fabuły? Takich pytań jest pełno. A najgorsze z nich brzmi: jakim cudem to dopiero pierwszy tom i dlaczego nikt o tym nie napisał, zanim zabrałam się za lekturę?!

Mimo to moją największą bolączką były postaci. To zabrzmi dziwnie, bo w Zanim zawieje wiatr głównymi bohaterami są młoda alchemiczka, chłopak ze wsi, milczący mężczyzna z wielkim mieczem, skrytobójca i łotr, jednak wszyscy oni byli... identyczni. Każde z nich było przeświadczone o własnej wyższości nad resztą świata, a w istocie byli bandą zarozumiałych głupków. Yun jest chłopaczkiem, który myśli, że jest wygadany, odważny i męski, a przy byle okazji zachowuje się jak sfochowany nastolatek tupiący ze złości nóżką. Garett uważa się za najsprytniejszego i najzdolniejszego skrytobójcę na świecie, a co chwilę ktoś go przechytrza albo pokonuje. Nieznajomy się nie odzywa, bo jest tak mhrrroczny, że bardziej się nie da (jest tak mhroczny, że czasami oczy zdają mu się świecić spod kaptura, którego nigdy nie zdejmuje. A przynajmniej tak podejrzewam, bo postaci co chwilę coś "wyczytują" z jego spojrzenia). Za to Mina uważa się za super inteligentną, a jest zwykłą idiotką, która nie podjęła ani jednej trafnej decyzji. Hitem był moment, w którym ---SPOILER--- Garett próbował ją zabić, a potem jednak stwierdził, że dołączy do drużyny, na co Nieznajomy przystał, a Mina stwierdziła, że okej, nie ma sprawy, przecież to żaden problem podróżować z człowiekiem, który chciał ją zamordować. Każdemu się może zdarzyć taka sprzeczka. Spoko luz. ---SPOILER--- Postaci (przynajmniej te główne, bo poboczne bywały całkiem ciekawe) są płytkie, składają się z dwóch czy trzech cech, a ich pobudki są tak nielogiczne, że argh! 

Ale żeby nie było, że wszystko jest fe i w ogóle, to podoba mi się ogólny zarys świata. Jeśli człowiek zacznie mu się przyglądać zbyt dokładnie, to odnajdzie sporo nieścisłości, ale mam słabość do historii opartych na żywiołach, a motyw podziału krain na bogate i biedne ma uniwersalny wydźwięk. W każdym razie najbardziej przypadła mi do gustu magia, która niby jest znana i oklepana, ale ma w sobie coś, co przykuwa uwagę. I o ile autorka nie stworzyła niektórych motywów tylko po to, żeby przyciągnąć uwagę czytelnika, i naprawdę dobrze rozwiąże tajemnice, to kolejne części mają szansę solidnie zapunktować. Poza tym fakt, że magia nie jest powszechnie znana sprawia, że wizja Piątej Krainy zamieszkanej przez magiczne stworzenia wydaje się być największym potencjałem przyszłych tomów.

W sumie wiem, co jeszcze mi się spodobało – okładka! Ten niebieski kolor działa hipnotyzująco, a sama grafika ma w sobie coś tajemniczego, magicznego i nieokreślonego, dzięki czemu zostawia wyobraźni duże pole do popisu. Szkoda tylko, że rzeczywistość nie dorasta jej do pięt, bo niestety ani okładka, ani ten niewielki, chociaż istotny plus w postaci magii i świata przedstawionego nie zmieniają faktu, że Zanim zawieje wiatr okazało się być książką nadzwyczaj słabą i nieangażującą. Nieciekawe, irytujące postaci, których nie da się polubić, absurdalna i zarazem nudna fabuła oraz toporny styl sprawiają, że chociaż ogromnie tego żałuję, przyjdzie mi jeszcze poczekać na dobrą powieść w stylu klasycznego fantasy. Nie polecam.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.

4 komentarze:

  1. Mam podobne zdanie na temat tej książki, jak ty. Nie pasowało mi to, że bohaterowie spotykają się ze sobą tak późno, a autorka strasznie rozwleka fabułę opisami, które nawet niczego do życia nie wnoszą. Przedobrzyła.
    I niestety muszę się zgodzić, że największa zaleta tej powieści to właśnie okładka :D. Skusiła nas swoim pięknem i dobrym opisem, a środek... Tak, dokładnie miałam tą samą reakcję: TO DOPIERO PIERWSZY TOM?! JAK?! Widać, nie byłam odosobniona w tej opinii i bardzo mnie to cieszy ;)

    http://demoniczne-ksiazki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale kolos... Rzadko kiedy takie grube debiuty są dobre. Gdzieś coś pójdzie nie tak i ciągnie się przez 300-400 stron. Chyba nie spróbuję zmierzyć się z tą książką.

    Pozdrawiam,
    Ksiazkowa-przystan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, to cieszę się, że zabrakło mi czasu na tę ksiazkę, dzięki za ostrzeżenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm, ja zwykle też daję szansę debiutom, bo wychodzę z założenia, że od czegoś trzeba zacząć i rzeczywiście miło patrzeć czasem jak autor się rozwija. Ale zgodzę się, że niektóre to niestety niewypały, w których ciężko znaleź coś pozytywnego i nie zirytować się przy okazji. Po tę pozycję zdecydowanie nie sięgnę, recenzja skutecznie mnie zniechęciła haha :D

    mrs-cholera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń