28 stycznia 2019

Księżniczka Popiołu, Laura Sebastian

Wiedźmowa głowologia, recenzje książek, fantastyka, Zysk i S-ka

Z fantastycznymi młodzieżówkami jest tak, że bardzo często są do siebie tak podobne, że w pewnym momencie czytelnik przestaje odróżniać jedną historię od drugiej, a wielkie zaskoczenia jakoś nie szokują, bo w bardzo podobnej formie pojawiły się już w innych książkach. Księżniczka Popiołu autorstwa Laury Sebastian wydaje się być idealnym przykładem takiej młodzieżówki, chociaż ostatecznie ma kilka ciekawych rozwiązań.

Theodosia jest księżniczką i wiedzie szczęśliwe życie... Nie, to nie ta historia. Kiedyś może i była Theodosią, ale teraz jest Thorą – więźniem w królewskim pałacu, który kiedyś był jej domem. Mieszka wśród najeźdźców, jada z nimi posiłki, mówi w ich języku. Zabrano jej imię i tożsamość, więc z każdym dniem zapomina o kolejnej cząstce swojego prawdziwego ja. Kiedy jednak na horyzoncie pojawiają się rebelianci, Theodosia postanawia zaryzykować i przekonać wszystkich, łącznie z samą sobą, że jest w stanie walczyć o swój kraj i zniewolony lud. Pytanie, czy to wystarczy i czy ktokolwiek uwierzy w jej przemianę.

Można by zarzucić tej książce naprawdę wiele, z brakiem oryginalności na czele, jest jednak coś, co sprawia, że nie mam poczucia zmarnowanego czasu. Księżniczka Popiołu jest historią o samotnej, porzuconej dziewczynie, która straciła nadzieję na ratunek i po prostu próbuje przetrwać na wszelkie możliwe sposoby. Uważam, że to wyjaśnia jej uległość i poddańczą postawę, a także uzasadnia wątpliwości Theo wobec rebelii (i przy okazji wątpliwości rebeliantów wobec swojej królowej). Cała ta otoczka braku zaufania, która splata ze sobą wszystkie postaci, jest jednym z najmocniejszych aspektów książki.

Niejednokrotnie podkreślałam też, że mam słabość do magii żywiołów, więc w oczywisty sposób jest to kolejna kwestia, która winduje Księżniczkę Popiołu trochę wyżej w hierarchii młodzieżówek fantastycznych. Podoba mi się pomysł na specjalne umiejętności związane z kamieniami mocy pochodzącymi od bóstw utożsamiających różne żywioły. Podoba mi się fakt, że za moc trzeba zapłacić i podoba mi się, że nie każdy może nią dysponować, chociaż każdy może spróbować. Dzięki tym zabiegom całość nie jest tak oklepana, jak mogłaby być, gdyby osoba o mocy wody po prostu sprawiała, że ktoś wdepnie w kałużę w słoneczny dzień.

Niestety po drugiej stronie barykady jest perfidny trójkąt miłosny, który aż woła o pomstę do nieba. Za co?! Za jakie grzechy? No i najważniejsze: po co? Przecież z marszu wiadomo, jak to się skończy. Pomijam już fakt, że książę jest tak iście książęcy, że mógłby grać Księcia z Bajki bez charakteryzacji (choć może z łodzią zamiast białego rumaka) i gdyby nie małe skazy, które przez całą powieść dają promyczek nadziei, że może jednak będą z niego ludzie, to byłby bardziej idealny niż sparklący Edzio. Inna sprawa, że Blaise wcale nie wypada na jego tle dużo lepiej.

Mimo to największym problemem powieści jest fakt, że nie zaskakuje. Po prostu. Wszystko już gdzieś było, a sygnały, które autorka posyłała czytelnikowi były zbyt wyraźne, by dało się je przeoczyć. No bo w gruncie rzeczy co jest odkrywczego w podbiciu królestwa, zniewoleniu jego mieszkańców, trzymaniu księżniczki jako więźnia politycznego, a potem płomiennym pseudoromansie tejże z księciem o gołębim sercu? W tle oczywiście szykuje się rebelia, a całości dopełnia przyjaciel z dzieciństwa, który przecież jest głównej bohaterce pisany! Och, ach i blah.

Podsumuję to tak: mimo tych wszystkich mankamentów Księżniczka Popiołu może się podobać, szczególnie osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z fantastyka. Czyta się ją szybko, lekko i z przyjemnością, która wynika z faktu ciekawie poprowadzonego wątku wzajemnej nieufności oraz dobrze przedstawionej warstwy lingwistycznej. Wykorzystanie słów pochodzących z języków różnych królestw nie tylko wyolbrzymiało różnicę pomiędzy Theodosią a jej oprawcami, ale również pokazało „korzenie”, które dla poszczególnych narodów wybrała autorka. Przyznam, że próba odgadnięcia, co dane słowo znaczy, zanim przeczytałam jego tłumaczenie, było dobrą zabawą. Ale czy sięgnę po kontynuację? Tego nie wiem. Chyba niekoniecznie.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.

3 komentarze:

  1. Jeszcze nie sięgnęłam, chociaż mam na półce i wciąż przymierzam się do tej książki jak pies do jeża XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam to i... no nie.
    Wtórność poganiana przewidywalnością to nie jest połączenie dla mnie.
    Do tego absolutna powtórka ze "Szklanego tronu"...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jestem przekonana. Na początku byłam ciekawa, ale im więcej czytam o tej powieści, tym mój entuzjazm słabnie!

    OdpowiedzUsuń