13 lutego 2019

Paradoks, Charlie Fletcher

Wiedźmowa głowologia, fantastyka, Nadzór, recenzje książek, Fabryk Słów

Ostrzegam, że to recenzja drugiego tomu trylogii Nadzoru, więc mogą się w niej pojawić spoilery poprzedniej części. Jeśli jeszcze nie znasz pierwszej części, to zachęcam do przeczytania recenzji Nadzoru.

Nadzór autorstwa Charliego Fletchera oczarował mnie niesamowitym klimatem wiktoriańskiego Londynu, nietuzinkowymi postaciami skrywającymi liczne tajemnice, a także dopracowaną fabułą, która dostarczyła mi wielu wrażeń. W tej sytuacji nie powinno dziwić, że sięgnęłam po Paradoks przy pierwszej nadarzającej się okazji, a moje wymagania były bardzo duże.

Ostatnia Ręka przetrwała, ale to nie znaczy, że sprawy mają się ku lepszemu. Pętla powoli, ale nieuchronnie zaciska się na szyi Nadzoru, a kolejne znaki coraz wyraźniej wskazują, że to dopiero początek kłopotów. Wrogowie wiedzą, że organizacja jest osłabiona i nie zamierzają odpuszczać, obmyślając jej ostateczne zniszczenie. Atak może nastąpić w każdym momencie i z dowolnego kierunku. Czy Nadzór przetrwa? Czy zagubieni członkowie się odnajdą? I czy każdemu z nich można zaufać?

Niestety to, co było jedną z największych zalet pierwszego tomu, w tym było praktycznie niezauważalne, a mam tu na myśli klimat Londynu. Wcześniej postaci przemykały wąskimi uliczkami, krążyły we mgle płynącej znad Tamizy i aż czekałam, kiedy na kogoś wyskoczy Kuba Rozpruwacz. W Paradoksie to wszystko się rozpłynęło, co jest o tyle smutne, że znaczna część fabuły nadal rozgrywa się w mieście. Nie jestem do końca pewna, z czego to wynika, bo styl nadal jest bardzo dobry, po prostu tak jakby stał się trochę nijaki, bez polotu.

A może problem leży po stronie zbyt dużego rozdrobnienia fabuły? Większość członków Nadzoru zaczęło działać samodzielnie i zyskało swoje własne wątki, podobnie jak antagoniści, kilka nowych postaci oraz Amos, którego trudno zaliczyć do jakiejkolwiek kategorii. Czytelnik skacze po historiach, przy żadnej nie zagrzewając dłużej miejsca, przez co ciężko mu się zaangażować. A przynajmniej mi było ciężko. No i jest jeszcze wątek luster, który był za długi i praktycznie zdublowany. Sharp już w pierwszej części „wyrastał” na moją ulubioną postać, ale chociaż nadal go uwielbiam, to na początku jego wątku miałam takie... Aha, i co w związku z tym?

Tak naprawdę to miałam tak z większością bohaterów, bo fabuła rozkręciła się porządnie dopiero za połową książki. Na szczęście wraz ze wzrostem tempa akcji i większym zespoleniem postaci powróciła też przyjemność z czytania. Niesamowicie spodobał mi się wątek Kowala, w którym w końcu wyjaśniła się jego przeszłość, polubiłam też Cait, a historia Sharpa zyskała więcej dramatyzmu. Na uwagę zasługuje też późniejsza część fabuły dotycząca Zmory i Amosa, chociaż jest przy tym tak niepokojąca, że trudno przejść nad nią do porządku dziennego. No i jest jeszcze zakończenie. O matko! Co to za bomba atomowa! Chociażby dla tego zakończenia warto sięgnąć po drugą część.

I chociaż wygląda na to, że Paradoks okazał się słabą powieścią, to wcale tak nie jest. Po prostu wypada słabiej od pierwszej części, która oczarowała mnie na wielu płaszczyznach i wywindowała moje oczekiwania, stąd to marudzenie. Jasne, że szkoda mi tego fenomenalnego klimatu Londynu i żałuję, że początek był przegadany, ale to nadal kawałek bardzo dobrej literatury ze świetnie wykreowanymi postaciami, za którymi zdążyłam się stęsknić. Dlatego też nie żałuję, że sięgnęłam po kontynuację, a kiedy będę miała możliwość, to przeczytam trzeci tom.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.

2 komentarze:

  1. Kurczę... Po przeczytaniu twojej recenzji mam wrażenie, że nie czułabym się usatysfakcjonowana tą książką. Wydaje się być... Taka nijaka. Może poczytam o pierwszym tomie i poczuję większe zainteresowanie, ale raczej słaba kontynuacja jakoś do mnie nie przemawia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, ale nie jest to pozycja dla mnie.

    OdpowiedzUsuń