Jako miłośniczka mitologii greckiej nie mogłam przejść obojętnie obok Ilionu Dana Simmonsa. Wizja nowej wersji wojny trojańskiej, do tego rozgrywanej na Marsie, jest intrygująca sama w sobie, a nazwisko autora zobowiązywało, więc bez zastanowienia kupiłam książkę i w końcu po nią sięgnęłam. Przyznaję bez bicia, że męczyłam ją chyba trzy czy cztery miesiące, ale udało się! Skończyłam i mogę podzielić się moimi wrażeniami.
W Ilionie nic nie jest oczywiste ani takie, jak mogłoby się wydawać. Mieszkańcy Ziemi zatracili całą swoją wiedzę i umiejętności zdobyte przez tysiące lat istnienia. Nie potrafią czytać, nie znają żadnych pojazdów poza rikszami ciągniętymi przez wojniksy, nie posiadają absolutnie żadnej wiedzy technicznej. Po prostu nic. Banda idiotów, której usługują serwitory. Żyją równo 100 lat, odliczane dwudziestkami. Jeśli przez przypadek coś im się stanie, trafiają do konserwatorni, czyli miejsca, w którym ich DNA jest rekombinowane i odbudowywane. Trafiają tam też również co dwadzieścia lat, dzięki czemu się nie starzeją. Nie robią nic poza zabawą, upijaniem się, flirtowaniem i faksowaniem (czyli teleportacją) do innych ośrodków miejskich.
Z kolei na Marsie trwa wojna trojańska. Można spotkać Achillesa, Hektora czy piękną Helenę, a także bogów - Zeusa, Atenę, Aresa i całą resztę. Wśród nich poruszają się scholiaści, którzy analizują, czy przebieg wojny jest zgodny z tym, który Homer "zapisał"* w Iliadzie.
No i są jeszcze morawce, biomechaniczne stworzenia, żyjące na księżycach Jowisza. Zostają wysłane na Marsa w celu zweryfikowania dziwnych zjawisk, które nie powinny mieć miejsca. Tylko nie do końca wiadomo, jaki charakter ma mieć ta misja - pokojowy czy wręcz przeciwnie.
Akcja rozgrywa się na różnych planetach, księżycach, a nawet w przestrzeni kosmicznej, a mimo to największe wrażenie robi Ziemia, tak różna od tej, którą znamy. Zidiocenie i ignorancja ludzi są tak porażające i przerażające, że ciężko nie czytać z lekkim niepokojem. Do tego odnowienie prehistorycznych gatunków, np. dinozaurów, przy jednoczesnym wybiciu wszystkich innych stworzeń. Konie znają jedynie ci, którzy w całunie turyńskim oglądają przebieg wojny trojańskiej, a mimo to niekoniecznie wierzą, że te zwierzęta kiedykolwiek istniały. Ludźmi zajmują się wojniksy, dbające o ich bezpieczeństwo oraz serwitory, które przygotowują dla nich posiłki, obsługują i dbają o wszystkie inne potrzeby. I jeszcze konserwatornia... Wizja ludzi, którzy co dwadzieścia lat lub w przypadku jakichś chorób czy uszkodzeń trafiają do tajemniczej konserwatorni, gdzie ich ciała ulegają odnowieniu/regeneracji. Pozostałe miejsca wydają się przy tym pestką.
Mimo to przenieśmy się na Marsa, gdzie rozgrywa się większość fabuły. Bogowie są przedstawieni jako istoty niezwykle silne, mające olbrzymie możliwości, ale w gruncie rzeczy nieszczególnie boskie. Cała ich moc opiera się na dostępie do zaawansowanych technologii, których sami nie rozumieją i którymi bawią się jak dzieci mikserem - robią pełno bałaganu i mają przy tym niesamowitą uciechę. Wybrali sobie, którą stronę konfliktu achajsko-trojańskiego wspierają, wzmacniają swoich ulubieńców, karzą i nagradzają ich wedle swojego uznania i uważają się za nieśmiertelnych. Nadzieja matką głupich...
Warto też wspomnieć, że bogowie (poza Zeusem) nie wiedzą, kto wygra wojnę trojańską, jednak po Ilionie i polach bitwy kręcą się scholiaści - powołani do życia ludzie z "dawnych czasów", którzy słynęli ze swojej znajomości homeryckiego arcydzieła. Ich zadanie polega na weryfikowaniu, czy akcja rozgrywa się zgodnie z eposem. Jeden z nich - Hockenberry - wytrwał na wojnie prawie do samego końca i właśnie teraz okazało się, że jego "proste" życie po życiu bardzo mocno się skomplikuje... Ale o tym dowiecie się, jeśli przeczytacie Ilion :)
A skoro już mowa o bohaterach, to właśnie Hockenberry jest najciekawszą postacią, a przynajmniej najbardziej spójną, czy może taką, którą najłatwiej zrozumieć, ponieważ teoretycznie żyła w XX wieku. Morawce są zbyt abstrakcyjne, a ich ulubioną rozrywką jest dogłębne analizowanie sonetów Szekspira lub Prousta. Nie znam ich na tyle dobrze, żeby odczuwać jakąkolwiek przyjemność z dysput dwóch biomechanicznych stworzeń, poza tym nie po to czytam fantastykę, żeby próbować zrozumieć fenomen tego czy owego "arcydzieła literackiego". Z kolei w postludziach często coś mi zgrzytało. Nie wiedzą, co to pies, nie znają liter, ale w pewnym momencie jeden z nich rzuca hasłem, że to kwestia tarcia... Eee... No nie.
Generalnie pojawiały się różne błędy - najczęściej stylistyczne czy ortograficzne, ale takie rzeczowe niestety też się zdarzały. Sporo nieścisłości pojawiało się przy aspektach związanych z mitologią grecką (albo ja je zauważyłam, ponieważ się tym interesuję). Nie wyobrażam sobie, jak osoba pisząca książkę, w której greccy bogowie odgrywają główną rolę, mogła stwierdzić, że Zeus jest najstarszym spośród braci. Oprócz tego bardzo przeszkadzał mi brak konsekwencji w imieniu Hannah. Czasami było napisane Hannah, innym razem Hanna, odmiana dowolna - albo Hannah, albo normalnie przez przypadki: Hannie, Hanny itp. No i przydzielenie praw autorskich Nealowi Stephensonowi... Dlaczego nie zrobiono erraty? Przecież to olbrzymi błąd!
Jak na początku wspominałam, męczyłam Ilion przez kilka miesięcy. Miałam bardzo duży problem, żeby wgryźć się w fabułę i "zaskoczyć", jednak kiedy w końcu się rozpędziłam, książka się skończyła. Rozumiecie to? Rozkręcała się przez kilkaset stron, rozkręciła na stu i skończyła. Tak po prostu! A drugiego tomu wciąż jeszcze nie ma (zdaje się, że ma zostać wydany w tym roku).
Podsumowując, książka rozkręca się powoli, a wdrożenie się we wszystkie aspekty akcji zajmuje sporo czasu. Mimo to pomysł jest genialny, a wykonanie bardzo dobre. Uwielbiam mitologię grecką, więc wszelkie wykorzystanie wątków mitycznych sprawia mi przyjemność. Całość fabuły jest przemyślana i dopracowana, autor nie podaje odpowiedzi na złotej tacy i potrafi pochwalić się swoją wiedzą. Ostatecznie kończyłam przerzucając stronę za stroną i nie mogąc się powstrzymać przed doczytaniem rozdziału, a potem kolejnego i jeszcze jednego...
* Jak wiadomo najprawdopodobniej Homer nie napisał Iliady. Opowiadał ją, a wiele lat później ktoś inny zapisał jego słowa na podstawie przekazów ustnych.
Również uważam się za fankę mitologii greckiej, więc dla samej fabuły bardzo chętnie sięgnęłabym po książkę. Tyle tylko, że błędy o których piszesz plus to, że właściwa fabuła zaczyna się pod koniec trochę mnie zniechęcają ;)
OdpowiedzUsuńWiele osób nie widzi błędów, kiedy zagłębia się w fabule, więc niewykluczone, że to tylko mój wrodzony "upierdliwizm" zwraca uwagę na wszystkie pierdoły, braki przecinków czy ogonków :)
UsuńGeneralnie książkę naprawdę warto przeczytać.
Uwielbiam mitologię grecką, moja mama zawsze się dziwiła, jak mogę te wszystkie rzeczy spamiętać, ale chyba akurat tę książkę podaruję sobie. Nieco przeraża mnie to, że akcja rozgrywa się na Marsie, no i skoro piszesz, że akcja tak długo się rozkręca..
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że Mars jest tutaj najmniejszym zmartwieniem :) Generalnie mitologia grecka to ok. 1/3 fabuły. Jeśli masz problem z science fiction, to lepiej nie zabierać się za Ilion. W przeciwnym wypadku warto spróbować.
Usuń