29 września 2018

Bratobójca, Jay Kristoff

Wiedźmowa głowologia, recenzje książek, fantastyka, Wojna Lotosowa, wydawnictwo Uroboros

Ostrzegam, że to recenzja kontynuacji Wojny Lotosowej, więc mogą się w niej pojawić spoilery poprzedniej części. Jeśli jeszcze nie znasz pierwszego tomu, to zachęcam do przeczytania recenzji Tancerzy Burzy.

Moja przygoda z Tancerzami Burzy skończyła się zaskakująco dobrze – po topornym początku, fabuła rozwinęła się w zwartą i dynamiczną akcję z kilkoma twistami, które przyjemnie mnie zaskoczyły. W związku z tym bez zbędnego ociągania się sięgnęłam po drugi tom, czyli Bratobójcę. W tej części Yukiko zmaga się z mocą, która wymyka się jej spod kontroli, rebelianci planują kolejne zamachy, Kin próbuje się dostosować do nowych warunków życia, a daimyō Klanu Tygrysa marzy o zabiciu Tancerki Burzy i zostaniu szogunem. Co z tego wyniknie?

Zacznę od tego, że bardzo spodobało mi się wprowadzenie w formie spisu postaci, czyli szybkie przypomnienie najważniejszych bohaterów z informacją, gdzie ich ostatnio widziano lub co się z nimi działo. Co prawda nie miałam długiej przerwy w czytaniu, ale wiem, że na ogół szczegóły szybko umykają mi z pamięci, a to był idealny sposób na to, by nie robić „wspominków” w samej historii, co na ogół kończy się dość niefortunnie i bywa zwyczajnie nudne. 

Jeśli chodzi o samą fabułę, to niestety jest dość nierówna. Początek książki był bardzo dobry, solidny i dawał nadzieję na rozrywkę na poziomie zbliżonym do zakończenia Tancerzy Burzy. Niestety, im dalej, tym bardziej smętnie, bez szału i jakoś tak... bez polotu. Mimo że pojawiły się nowe postaci, a fabuła rozgrywała się wielowątkowo, to albo miałam poczucie, że ciągle czytam o tym samym, albo po prostu nie umiałam się w nią zaangażować. Za to zakończenie... W pewnym momencie odniosłam wrażenie, jakby ktoś pstryknął i stała się jasność. Nagle znów poczułam to, co zachwyciło mnie w pierwszej części i na szczęście nie odpuściło do samego końca.

W kwestii postaci nie mam zbyt wiele do powiedzenia, bo prawda jest taka, że moje zdanie o większości z nich się nie zmieniło. Cieszę się, że Akihito dostał bardziej rozbudowany wątek i jestem ciekawa tego, jak rozwinie się historia Hany, bo mam wrażenie, że Kristoff popłynął z tą postacią, tylko nie jestem pewna, czy w dobrą stronę. Tak czy siak – myślę, że będzie się działo. Chociaż nie, jest jedna rzecz, o której muszę wspomnieć, skoro już jestem przy postaciach – Kin. Jego wątek był nudny jak flaki z olejem, ale przyznam, że chłopak mnie zaskoczył. Nie sądziłam, że jeszcze jest w stanie tego dokonać, także brawa (dla niego i dla autora).

Jak na razie można odnieść wrażenie, że całość udałoby się zmieścić w jakże treściwym „meh”. Na szczęście to nie do końca prawda. Kristoff rozbudował świat i przeniósł część fabuły w odległe tereny Shimy, np. do bardzo specyficznego klasztoru, a nawet poza jej obszar, na ziemie gaijinów. Pokazał różnice, podobieństwa, a także podrzucił kilka smaczków dotyczących kultury obcokrajowców. Na tym etapie to jeszcze nie jest nic spektakularnego, jednak daje nadzieję na rozwinięcie w trzecim tomie. 

Za to największą bombą jak zwykle okazała się Gildia Lotosu. O matko! Co oni wyczyniają?! Nie sądziłam, że ta organizacja może mnie jeszcze czymś zszokować, a tu co chwilę coś nowego. Cieszę się, że autor przemycił trochę więcej informacji na temat normalnego funkcjonowania w Gildii oraz tego, że – jak wszędzie – nie wszyscy są zachwyceni tym, co się dzieje w jej obszarze. Niezmiennie zachwyca mnie sposób inwigilacji stosowany przez Lotos, a sztucznożyciowcy wywołują ciarki. No i to podtrzymywanie życia... Brr... Generalnie niezmiennie jest to najmocniejszy punkt całej książki.

Podsumowując, Bratobójca nie utrzymał poziomu Tancerzy Burzy, chociaż nadal jestem oczarowana światem wykreowanym przez Kristoffa, doceniam kreacje postaci i uwielbiam sposób, w jaki uzupełnia bagaż doświadczeń bohaterów. Cieszę się, że autor utrzymał dobry styl, dzięki czemu nie musiałam znowu zaczynać czytania od wertowania słowniczka, a całość nadal sprawia przyjemność. Z pewnością sięgnę po ostatnią część Wojny Lotosowej.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Uroboros 
oraz Grupie Wydawniczej Foksal.

3 komentarze:

  1. No może sięgnę, ale chyba zacznę od początku, pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszę tyle dobrego, że boję się, że się rozczaruję, jak sięgnę ;c // kasikowykurz

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem dokładnie w środku czytania " Bratobójcy" i rzeczywiście nieco utknęłam 😏

    OdpowiedzUsuń