12 lipca 2018

Tancerze Burzy, Jay Kristoff

Wiedźmowa głowologia, recenzje książek, fantastyka, Uroboros, Foksal

Nie wiem, dlaczego Tancerze Burzy ominęli mnie, gdy zostali wydani za pierwszym razem, ale przy okazji wznowienia uznałam, że drugi raz nie odpuszczę. Klimat feudalnej Japonii połączony ze steampunkiem wydawał mi się wystarczająco intrygujący, żeby przeczytać tę książkę, a i sam Jay Kristoff nie należy do autorów, których łatwo zaszufladkować. 

Yukiko jest szesnastoletnią córką Czarnego Lisa – wielkiego łowczego, który tak naprawdę od lat nie ma już na co polować, więc spędza czas w spelunach, nadużywając alkoholu i lotosowej fajki. Wszystko przez to, że lotos stanowiący główną siłę napędową dla rozwoju państwa przy okazji emituje taką ilość zanieczyszczeń, że niebo przybrało czerwoną barwę, a ludzie kryją się za maskami z filtrami lub zwykłymi chustami i noszą ochronne gogle. Niestety zwierzęta i rośliny nie mogły liczyć na żadną ochronę, więc większość z nich wyginęła. Tym bardziej zdziwił rozkaz szoguna, który wysłał łowczego na poszukiwania mitycznego arashitory – tygrysa gromu. Co gorsza, przy tak okrutnym i szalonym władcy porażka nie wchodzi w grę.

Przyznaję, że kilka pierwszych stron było niemałym wyzwaniem, ponieważ Jay Kristoff aż za dobrze odrobił lekcje i od razu zarzucił czytelnika japońskimi nazwami broni, ubrań, mitycznych stworzeń oraz bóstw. Odnalezienie się w tym słownictwie wymagało chwili skupienia (i zerknięcia do słowniczka, który został umieszczony na końcu książki) i to mimo faktu, że większość określeń nie była dla mnie zupełnie nowa. Chociaż nawet gdy już przyzwyczaiłam się do specyfiki języka, to trochę mi zajęło, zanim w pełni wciągnęłam się w historię. Początek jest przydługi i nieszczególnie angażujący, bardziej skupia się na zarysowaniu całego świata. O ile rozumiem potrzebę takiego zabiegu, o tyle uważam, że powinno to być lepiej zrównoważone.

A mimo to kreacja świata jest jednym z najmocniejszych punktów powieści. Bezwzględny szogun sprawujący władzę nad czterema klanami: Tygrysa, Lisa, Feniksa i Smoka oraz przypominająca inkwizycję Gildia Lotosu tworzą podwaliny pod realia, które intrygują i zaskakująco dobrze się ze sobą łączą. Ponadto im więcej czytelnik dowiaduje się na temat Gildii oraz wszystkiego, co jest bezpośrednio związane z lotosem oraz katastrofą ekologiczną, tym bardziej kręci głową z niedowierzania i/lub przerażenia. I chociaż tak naprawdę wcale nie czułam jakiejś wielkiej potrzeby dowiedzenia się, jak dokładnie wygląda „obróbka” lotosu, tak koniec końców jest to coś, co zrobiło na mnie największe wrażenie.

Przy tej całej rozbudowanej charakterystyce świata Kristoff zadbał również o to, żeby jego bohaterowie nie byli papierowi i wnosili do fabuły swoje historie, istnieli w rzeczywistości ukształtowanej przez własne doświadczenia. Dzięki temu podejmowane przez nich decyzje miały sens i dały się racjonalnie wyjaśnić. Podobały mi się też dobrze skonstruowane relacje między postaciami Yukiko-Masaru oraz Yukiko-arashitora. Pierwsza, dość gorzka i trudna, ponieważ pokazuje związek córki i uzależnionego ojca, jest przepełniona żalem, wstydem, rozczarowaniem i gniewem. Natomiast druga cieszy lekkimi dialogami oraz pokazuje więź budowaną na wzajemnym szacunku i zaufaniu.

Oczywiście wszystko, o czym do tej pory pisałam, jest ważne, jednak kluczowe dla pozytywnego odbioru książki jest to, kiedy się w nią wciągnęłam. W prosty sposób mogłabym napisać, że wtedy, kiedy akcja nabrała tempa, jednak w gruncie rzeczy chodzi o moment, w którym pojawiły się intrygi, zdrady i polityka. Od tej chwili każdy walczył za swoje przekonania, a Yukiko, jak to bywa w takich książkach, znalazła się w centrum wydarzeń i musiała jakoś przetrwać, przystosowując się do otaczających ją warunków. I powiem Wam, że warto przemęczyć rozlazły początek i oswoić język pełen japońskich słówek, żeby dojść do tej części, bo tutaj każdy może zdradzić każdego, a „wyższe cele” nie zawsze idą w parze z celami jednostki.

Podsumowując, Tancerze Burzy mają w sobie wszystko to, co lubię w książkach, czyli ciekawy świat, rozbudowane postaci z przeszłością oraz kilka nieoczywistych zagrań, dzięki którym historia wciąga. No i intrygi. Intrygi też lubię. Niestety całość psuje brak równowagi w akcji i wprowadzeniu do fabuły, ale po przebrnięciu przez (dość długi) początek, robi się naprawdę dobrze. Ostatecznie dostałam to, czego się spodziewałam, więc jestem usatysfakcjonowana i z pewnością sięgnę po kolejne tomy.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Uroboros i grupie wydawniczej Foksal.

9 komentarzy:

  1. sama nie wiem... martwi mnie ten przydługi początek i wszystkie japońskie nazwy, którymi autor postanowił zbombardować czytelnika już na samym początku ksiązki. wydaje mi się, że cieżko byloby mi przez niego przebrnąć :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Obawiam się, że długi początek może mnie zniechęcić niemniej jednak wizja intryg i rozbudowanych postaci kusi. Przemyśle jeszcze, ale będę mieć ta książkę na uwadze 😀

    OdpowiedzUsuń
  3. Też mnie ominęła ta książka przy jej pierwszym wydaniu, chociaż na półce się znalazła, bo kupił ją sobie mój brat. Mnie jakoś do tych japońskich klimatów nie ciągnęło, ale teraz zamierzam nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie jakoś zaczyna ciągnąć teraz do japońskich klimatów, fajna recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Na liście książek do kupienia cykl Kristoffa jest bardzo wysoko i czuję, że w to lato muszę się z nim zmierzyć, tym bardziej, że klimaty japońskie bardzo lubię. Dobrze wiedzieć, że nie powinnam się zawieść:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Za pierwszym wydaniem ta książka nie była tak dobrze wypromowana, co prawda trafiła na moją półkę, ale do tej pory jej nie przeczytałam. Teraz, wraz z wysypem wielu pozytywnych opinii, czuję potrzebę powrotu do niej!

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam tę książkę 😍 również ominęła mnie ona w pierwszych wydaniu (ale udało mi się je zdobyć!) 😉 Na półce drugi tom. Wkrótce będę czytać 😊

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja również nie mogłam się wciagnąć, ale koncówka to już miazga. Nie mogę się doczekać kolejnych tomów! ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mi japońskie nazwy absolutnie nie przeszkadzały i wciągnęłam się w historię od samego początku. I masz rację kreacja świata, to jeden z mocniejszych punktów powieści. :)

    OdpowiedzUsuń