30 lipca 2018

Pasja życia, Jacek Pałkiewicz

Wiedźmowa głowologia, książka podróżnicza, recenzje książek, wydawnictwo Zysk i S-ka

Lubię książki podróżnicze i chociaż mam już swoich faworytów, to zawsze chętnie sięgam po „nowe nazwiska”, bo liczę na kolejne spektakularne odkrycie pokroju Tomka Michniewicza. Tym razem zapowiadało się istne szaleństwo, w końcu Jacek Pałkiewicz to podróżnik, specjalista od technik przetrwania i człowiek, który przeszedł kurs dla astronautów. Myślę sobie: „Wow! Taki polski Bear Grylls! Będzie się działo. Koniecznie muszę przeczytać Pasję życia”. Jakby to delikatnie... Przeliczyłam się. 

Żeby było jasne – w żadnym wypadku nie odbieram autorowi jego dokonań, bo odnalezienie źródła Amazonki, przejście tych wszystkich szkoleń czy założenie własnej szkoły surwiwalowej, to nie byle co. Nie deprecjonuję też jego umiejętności, ponieważ każdy podróżnik musi mieć olbrzymią siłę woli, szybko reagować w sytuacjach zagrożenia czy radzić sobie ze stresem i trudnymi warunkami. To, co zarzucam Pałkiewiczowi, to samozachwyt i przerost ego. W książce podróżniczej chciałabym poczytać o przygodach autora i ekscytować się jego dokonaniami oraz przejmować porażkami, siedząc w zaciszu czterech ścian mojego domu. Nie muszę co chwilę czytać, że osoba, która nie jest och, ach, ech i w ogóle, nie dokonałaby wyczynu, który jemu się udał (no więc należy założyć, że Pałkiewicz te wszystkie ochy, achy, echy i w ogóla posiada), i że tylko człowiek o tak niezłomnej sile woli jak jego, jest w stanie pokonać tego typu trudności. Bla, bla, bla – jestem taki fajny – bla, bla, bla – a wy nie – bla, bla, bla – wychwalajcie mnie, bom boski. No kurna, nie. 

Z trudem, bo z trudem, ale byłabym w stanie wybaczyć autorowi ten samozachwyt i jakieś takie przeświadczenie, że jest mądrzejszy i lepszy od innych ludzi, gdyby nie fakt, że pisze w sposób uniemożliwiający dyskusję. Wiadomo, że książka z założenia przekazuje punkt widzenia jednej strony, ale to, jak np. opisuje corridę, sprawia, że robi mi się niedobrze, mam ochotę go znaleźć i strzelić mu łopatą w łeb (to tak a propos kulturalnej dyskusji). Bo wielokrotnie oglądał corridę i uważa, że to piękna tradycja, przykład tańca ze śmiercią, niesamowicie wzniosłe wydarzenie, bla, bla bla. Dalej twierdzi, że ludzie nie rozumieją idei corridy, chcą zniszczyć dziedzictwo kulturowe, a w śmierci byka dla uciechy tłumu nie dostrzega niczego nieodpowiedniego, bo przecież te byki od cielaka są hodowane na arenę. No jasne, to niepodważalny argument (I don't want to live on this planet anymore). 

Problemem był też całkowity brak polotu. Gdzie te przygody? Gdzie spektakularne opisy przyrody, tubylców, wydarzeń? Czy tak trudno jest napisać coś, co sprawi, że czytelnik poczuje się zauroczony, zamiast wdeptany w ziemię? Nawet o sobie, swoich podróżach. Zamiast tego dostałam dziennik, suchy zapis faktów w stylu: „Przejechaliśmy 80 kilometrów Jeepem, dojechaliśmy do miasteczka. Zostaliśmy zaproszeni do domu X na obiad. Zjedliśmy to, to i to, a potem pojechaliśmy dalej. Skręciliśmy w prawo, jechaliśmy jeszcze dwie godziny (tu następuje opis geograficzny/historyczny//dowolny encyklopedyczny miejsca, do którego dotarli)”. Czasem padało jeszcze zdanie czy dwa o tym, co zrobili, jak już dojechali, a potem nieśmiertelny tekst o tym, że autor trafił do tego miejsca w ostatnim momencie, żeby zobaczyć coś tam, bo teraz to już tak nie wygląda z różnych przyczyn (następuje zwolnienie blokady losującej i opisanie przyczyn). Koniec.

Co prawda jako człowiek uwielbiający wiedzę, również tę bezużyteczną, kilka razy miałam takie: „o rany, o tym nie wiedziałam” i zachwycałam się później nowym odkryciem, ale w tej chwili przypominam sobie trzy takie sytuacje. Pierwsza dotyczyła domów na drzewach (dokładniej w koronach wielkich drzew, gdzieś na wysokości 20-30 metrów), a druga monopolu na rynku kamieni szlachetnych ze szczególnym uwzględnieniem diamentów. Nie miałam też pojęcia, że katastrofa ekologiczna nad Jeziorem Aralskim jest taka wielka i jej skutki nadal postępują. Tyle że to trochę mało jak na ponad 560 stron. No bo niby mogłabym się pozachwycać, że na końcu książki autor wrzucił tryliard swoich zdjęć ze znanymi osobami, ale dla mnie to był raczej gwóźdź do trumny – patrzcie, pochwalę się jeszcze trochę, bo do tej pory robiłem to za rzadko i zbyt subtelnie!

A skoro o zdjęciach mowa – niektóre były przepiękne. No po prostu cudo i potrafiłam się zawiesić, żeby jeszcze trochę na nie popatrzeć. Ale niestety co najmniej kilka wzbudziło we mnie niesmak. Bo tak prawdę powiedziawszy, już po słowie pisanym odniosłam wrażenie, że Pałkiewicz jakoś za bardzo zwraca uwagę na wygląd kobiecego ciała i ciągle je komentuje, a zdjęcia nagiej, zarumienionej kobiety w rosyjskiej saunie (nie jestem znawcą, ale nie zauważyłam w nim żadnych walorów estetycznych) czy jego ponad pięćdziesięcioletniej żony w prześwitującej bluzce (biustonosza nie stwierdzono) tylko mnie w tym utwierdziły. Chyba nie muszę dodawać, że moja niechęć do autora tylko wzrosła? Poza tym gdy pod zdjęciami pojawiały się podpisy, to Pałkiewicz funkcjonował jako Autor – tak, napisany wielką literą. „Spotkanie Autora z tubylczym ludem”, „Żona Autora, a w tle róg mamuta” itp.

Podsumowanie będzie krótkie: są ludzie stworzeni do podróżowania i przeżywania wspaniałych przygód. Są też tacy stworzeni do pisania książek. No i są szczęśliwcy, którzy potrafią połączyć jedno z drugim i pisać książki podróżnicze lub reportaże. Jacek Pałkiewicz do nich nie należy. Zachwyt autora swoją osobą i własnymi dokonaniami sprawia, że Pasja życia jest niestrawna, nieciekawa i zwyczajnie źle napisana, a sam autor daje się poznać jako zarozumiały bufon z przerostem ego. Nie polecam.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.

2 komentarze:

  1. O matko... nie znoszę tego typu autorów, a na przesadny samozachwyt reaguję alergicznie. Też lubię literaturę podróżniczą, ale po tę książkęz pewnością nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie dałabym rady przeczytać tej książki. Pooglądałabym zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń