17 lipca 2018

Toń, Marta Kisiel

Wiedźmowa głowologia, fantastyka, recenzje książek, wydawnictwo Uroboros

Jakiś czas temu czytałam Dożywocie Marty Kisiel i bardzo mocno je skrytykowałam. Przede wszystkim zarzuciłam brak sensownej fabuły i kreację przekombinowanych postaci, których dziwactwa miały napędzać anegdotki, z których składała się książka. No więc co tu dużo mówić – moje pierwsze spotkanie z autorką nie było szczególnie udane. Na szczęście Wiedźma jest istotą z natury przekorną, więc gdy przeczytałam, że Toń jest dużo poważniejsza, chociaż nadal niepozbawiona humoru i że jest to w równej mierze fantastyka, co kryminał i saga rodzinna, uznałam, że może być nieźle. Z marszu odpadały podstawowe zarzuty wobec poprzedniej książki, więc: Hej! Czemu by nie spróbować? No to spróbowałam.

W domu Sternówien panuje kilka kluczowych zasad: przede wszystkim nie należy zostawiać pustego mieszkania, po drugie nie wolno do niego nikogo wpuszczać, a po trzecie nie wolno wspominać, co się stało z rodzicami. I chociaż przez wiele lat Eleonora i Dżusi dostosowywały się do największych dziwactw, tak tym razem w ciągu zaledwie kilku godzin od wyjazdu ekstrawaganckiej ciotki Klary złamały dosłownie wszystkie możliwe reguły. Gdy tajemniczy Ramzes pojawił się na progu mieszkania, Dżusi jakoś nie miała najmniejszych oporów, żeby wpuścić go do środka i pozwolić mu wyjść z tajemniczym przedmiotem. A potem było już tylko gorzej.

„[...] weź zegarek i usiądź sobie wygodnie. Zamknij oczy. Nabierz głęboko powietrza... i toń. Chyba potrafisz?”*

Marta Kisiel nie przebiera w półśrodkach i nie bawi się w wielostronicowe przedstawianie bohaterów czy wprowadzanie do fabuły. W myśl zasady „jeśli chcesz się nauczyć pływać, to od razu na głębokiej wodzie (najwyżej utoniesz)” wrzuca czytelnika w sam środek szalonego życia Dżusi i dużo bardziej ułożonego „egzystowania” Eleonory. Niestety po początkowym zachłyśnięciu się akcją, nagle przychodzi pora na zapoznanie się z rodzinnymi historiami i tragediami, co sprawia, że tempo siada i z rwącej rzeki, w której pływa kilka trupów, zmienia się w ciurkający strumyczek wypełniony po brzegi traumami. Nie powiem, żebym była szczególnie znudzona tymi fragmentami, bo uważam, że w ciekawy sposób uzupełniają fabułę i bez nich całość byłaby płytka, jednak zabrakło mi równowagi, która sprawiłaby, że powieść utrzymałaby się na podobnym poziomie.

Mimo to jest to niewielki zarzut w zestawieniu z całą resztą, w tym z oryginalnymi postaciami. Dalej są przerysowane w taki „kisielowy” sposób, ale mają sens i na swój sposób wydają się swojskie. No bo kto nie zna listonosza plotkarza albo męczącej sąsiadki, która przesiaduje w oknie i wykrzykuje dziwne rzeczy? Oprócz takich typowych ludzi są też postaci nietuzinkowe jak Ramzes czy pani Matylda, która zawłaszczała dla siebie całą przestrzeń, gdy tylko pojawiała się na kartach powieści. Jeśli ktoś mógł z nią konkurować, to tylko Kot. Taki prawdziwie koci kot o wrednym kocim charakterze. I wiecie co? Ostatecznie nawet Dżusi, która jest typem postaci, jakiego szczerze nie znoszę, okazała się mieć cechy niezbędne do „poprowadzenia fabuły” we właściwym kierunku. A takie rzeczy potrafię docenić. Chociaż największym zaskoczeniem i tak była ciotka Klara (i tu zakończę, żeby nie strzelić spoilerem).

– Gerd. W zasadzie dlaczego właściwie Gerd? Twój stary to fanatyk Andersena? Pół mieszkania zajebane baśniami?
– Titku!
Oburzenie narzeczonego jak zwykle po niej spłynęło.
– Och, tak się tylko mówi.
– No to brzydko się mówi.
– Brzydko to się mówi »wziąść«. Albo »włanczać«.”

Nie będę ukrywać, że Toń bardzo przypadła mi do gustu i cieszę się, że postanowiłam dać Kisiel jeszcze jedną szansę. Wciąż czuć, że to ta sama autorka, która wymyśliła anioła z alergią na pierze i całą resztę tego kosmicznego majdanu, a jednocześnie książka ma w sobie wszystko, co pozwala się zrelaksować nad lekką, dowcipną, ale zarazem angażującą powieścią. Sam pomysł zasługuje na słowa uznania, a część z sagą rodzinną pokazuje, jak łatwo można zniszczyć życie sobie i wszystkim wokół. Podobała mi się wielowątkowa intryga, skomplikowane relacje między postaciami i otwarte zakończenie, które pozwala dopowiedzieć sobie, co się tylko zechce. Czuję się usatysfakcjonowana i polecam – szczególnie na lato ;)


* Wszystkie cytaty pochodzą z książki Toń autorstwa Marty Kisiel.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Uroboros
 i grupie wydawniczej Foksal.

7 komentarzy:

  1. Wszyscy tak zachwalają twórczość Marty Kisiel, że nabrałam ochoty na jej poznanie. "Toń" mam już na czytniku - czeka w kolejce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, że jeszcze nie czytałam żadnej książki Marty Kisiel, a ostatnio wszędzie natykam się na to nazwisko. Chyba trzeba temu zaradzić :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojojoj, bardzo chcę tę książkę przeczytać, ale ciągle mam coś innego w planach i odkładam to w nieskończoność :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się muszę jeszcze zastanowić nad tą książką. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo podobała mi się ta książka! Była nieco poważniejsza od poprzednich, ale w dalszym ciągu całkiem humorystyczna :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dajesz mi nadzieję! ;) Ja jakiś czas temu skusiłam się w końcu na "Nome Omen" i... kompletnie nie moja bajka. Ani to zabawne, ani sensowne. Przyznam, że trochę się zraziłam. Miałam w planach "Toń" ale zastanawiałam się czy nie odpuścić ale skoro mówisz, że na prawdę jest lepiej niż wcześniej to zaryzykuję.

    OdpowiedzUsuń
  7. Byłam ciekawa czy Ci się spodoba i cieszę się, że jednak padło na tę pozytywną opcję. :D

    OdpowiedzUsuń