Alicja dostaje list, z którego wynika, że zakwalifikowała do nietypowego konkursu. Nagrodą w nim jest... spadek. Kiedy dziewczyna dociera do dworku ekscentrycznego mecenasa sztuki, szybko okazuje się, że to nie będzie spokojne malowanie w pięknym otoczeniu i że raczej nie znajdzie tutaj przyjaciół. Wszyscy uczestnicy są za bardzo skupieni na zwycięstwie – do tego stopnia, że nie zauważają niepokojących znaków.
Narratorem powieści jest Lord, kot Alicji (tak, Ala ma kota... Ten poziom dowcipu będzie towarzyszył czytelnikowi aż do ostatniej strony). Pomysł był ciekawy i miał spory potencjał, niestety coś nie wyszło w fazie realizacji. Bo czego spodziewa się człowiek sięgający po kryminał? Jakiejś zagadki, zwrotów akcji, tajemnic i generalnie czegoś, co będzie skutecznie budowało napięcie. No to tutaj mamy dla odmiany kota, który widzi więcej niż uczestnicy, ale ma to w poważaniu, bo ważniejsze jest to, co zjadł na obiad albo że „wcale nie jest gruby”. Ogromnie irytowało mnie też to, że nazywał Alicję swoją ukochaną.
Podejrzewam, że narratorskie wstawki miały zapewnić komediową część powieści, niestety było ich zbyt wiele i utrzymanych na zbyt niskim poziomie. I chociaż przyznaję, że niektóre zachowania były wybitnie kocie, to nie ratuje to książki, bo brakuje w niej jakiejkolwiek sensownej fabuły. Punkt kulminacyjny był żenująco słaby, a rozwiązanie historii co najmniej niesatysfakcjonujące. Gdy wreszcie coś się zaczęło dziać... koniec. Tak po prostu.
Mam wrażenie, że jedyne, co istnieje w tej powieści, to pomysł, bo nie znalazłam tu ani sensownej realizacji, ani dobrze skonstruowanych bohaterów, ciekawej fabuły, kreacji świata czy nawet jakiegokolwiek merytorycznego przygotowania. Niemal wszystkie postaci są artystami, ale w trakcie sporadycznych rozmów nikt się nawet nie zająknął na temat sztuki, co było tak sztuczne, że aż niezręczne.
Ja cię kocham, a ty miau słuchałam w formie audiobooka, co nie wpływa dobrze na zapamiętywanie imion, ale do samego końca nie miałam pojęcia, kto jest kim. Postaci zlewały się ze sobą i były zupełnie nijakie. Co gorsza, równie nijaka była Alicja, która poniekąd była przecież główną bohaterką. Poza tym, że była miła i rysowała kotki, nie jestem w stanie nic powiedzieć na jej temat.
Na plus mogę jednak zaliczyć lektora, który pokusił się o wyjątkowo wyniosły ton, co pasowało do spasionego kocura o pretensjonalnym imieniu Lord. Podobały mi się też nazwy rozdziałów. Każdy z nich w jakiś sposób nawiązywał do akcji rozgrywającej się w tym fragmencie powieści i był kocią parafrazą znanych powiedzeń, przysłów czy związków frazeologicznych – dokładnie tak samo jak tytuł. Muszę przyznać, że niektóre były bardzo zabawne.
Mimo to jest to zdecydowanie za mało, abym mogła pozytywnie ocenić tę powieść. Po raz kolejny okazało się, że komedie kryminalne to nie moja bajka, bo na ogół oznacza to jedynie, że autor zapomina o fabule, żeby sobie poheheszkować. Jestem rozczarowana, a nawet zdegustowana. Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz