12 lipca 2021

Cień utraconego świata, James Islington

Wiedźmowa głowologia, Fabryka Słów, fantastyka

Ten jeden raz posilę się blurbem, bo i tak nie napiszę niczego lepszego:

Nie ufaj niczemu, nawet własnemu umysłowi.
Oto świat, w którym magia jest oczywista, niczym istnienie dobra i zła. I podobnie jak zło, do cna znienawidzona.
Oto świat, który za chwilę przestanie istnieć. Z północy nadciąga zagłada, a jedyne, co może stawić jej czoła, to właśnie wzgardzona i osłabiona magia.
Młody Davian wyrusza w niebezpieczną podróż na północ. U boku ma przyjaciela, a za plecami zostawia zniszczenie, śmierć i grozę. Mimo strachu każdego dnia wędruje dalej, wszak od powodzenia jego misji zależą losy świata. No, chyba, że jego misja polega na czymś zupełnie innym, niż sądzi, i właściwie został wysłany na śmierć.
Może też być tak, że przyjaciel, który dzielnie kroczy u jego boku, jest tak naprawdę kimś zupełnie innym, dawny wybawca poświęci go bez mrugnięcia okiem, a bohatersko uratowany dzieciak okaże się silniejszy, niż cała drużyna wybawców. Może też być zupełnie inaczej. W tej historii prawda splata się z kłamstwem, stare długi ratują życie, a zdrajca zasłania zdradzonego własną piersią.

Z debiutami bywa różnie, przeważnie nie spełniają oczekiwań, ale z drugiej strony trudno nie dawać szansy nowym autorom – w końcu jakoś muszą zacząć, prawda? Cień utraconego świata ma tę przewagę, że jest debiutem zagranicznym, więc skoro przyjął się na świecie, to dlaczego nie mógłby się przyjąć również w Polsce. Sięgnęłam więc po tę zacnych rozmiarów książkę i powiem jedno… przepadłam.

Bo wiecie… Rany, ale to było dobre! Serio.

James Islington wykonał kawał świetnej roboty na wszystkich płaszczyznach tworzenia powieści, jednak na szczególne słowa uznania zasługują intrygi, tajemnice i cała polityczna warstwa historii. Czytelnik zostaje wrzucony do świata, którego nie zna, więc ufa bohaterom i ich intuicji, a ci są co chwilę wprowadzani w błąd, zdradzani lub oszukiwani, a ja jako odbiorca razem z nimi. Uwielbiam takie rozwiązania! Dzięki temu zabiegowi nigdy do końca nie wiadomo, w którą stronę potoczy się historia. Bo kiedy miałam już wrażenie, że wszystko wiem, rozumiem, po której stronie stoją poszczególni bohaterowie, nagle okazywało się, że coś się zadziało lub ktoś powiedział coś, co przewracało wszystko do góry nogami. To mnie bardzo intrygowało i sprawiało, że utrzymywałam zainteresowanie lekturą na równym, wysokim poziomie.

Niesamowicie podobały mi się te wszystkie sceny, które zdawały się nie mieć jeszcze żadnego sensu, ale które w jakiś sposób i tak nabudowywały historię i tworzyły kolejne pytania. Ta mnogość tajemnic przeplatających się z fałszywymi informacjami daje mi pewne pojęcie, czego mogę się spodziewać w pozostałych tomach. Obawiam się tylko, że zanim dojdę do tych kolejnych części, to już zupełnie zapomnę, co wydarzyło się tutaj. Książka jest przesycona szczegółami, które mają lub będą miały znaczenie w przyszłości, więc każdy taki umykający detal popsuje przyjemność z czytania. Naprawdę jestem na etapie, w którym po raz pierwszy w życiu zastanawiam się nad spisaniem notatek, póki jeszcze pamiętam, co się wydarzyło. Bo tu nie chodzi nawet o główną oś fabularną, ale właśnie o takie szczególiki, które umykają kilka dni po przeczytaniu.

A jeśli już mowa o fabule, to jestem pod ogromnym wrażeniem. Całość rozgrywa się wokół kilku postaci i wydarzeń i jest bardzo dobrze rozłożona na kartach powieści. Islingtonowi udało się zachować równowagę i mniej więcej równy poziom napięcia, dzięki czemu mimo blisko 900 stron ani razu nie czułam znużenia, ani nie miałam poczucia bezmyślnego pędu. Na ogół nie przepadam za historiami drogi, bo w dłuższej perspektywie okazują się nudne, jednak tutaj to jakoś płynęło. Może dlatego, że pomiędzy pojawiały się intrygi pałacowe, które same w sobie były niezwykle ciekawe, a w tle cały czas nabudowywały się kolejne tajemnice.

Do tego bohaterowie są świetnie wykreowani, spójni i mają bardzo solidne historie. Można ich lubić lub nie, można pochwalać ich działania lub mieć im sporo do zarzucenia, ale jeśli postać podejmuje jakąś decyzję lub coś się w niej zmienia, to czytelnik wie, skąd się to wzięło. Szczególnie podoba mi się to, że wszyscy bohaterowie są niejednoznaczni, a gdy już, już masz wrażenie, że wiesz, co myśleć o konkretnej postaci, ona nagle mówi lub robi coś takiego, że… No i wtedy już nie wiesz, co myśleć. Do tego mam poczucie, że w książce pojawia się trzech wybrańców, co też jest ciekawym przełamaniem schematu. Mam pewne podejrzenia, ale… autor pewnie postanowi mnie zaskoczyć. Jak się tak zastanawiam, to właściwie nie miałam żadnego ulubieńca, chociaż niesamowicie intryguje mnie Taeris Sarr. Myślę, że jeszcze mocno namiesza w historii. 

O systemie magicznym i całym świecie mogę powiedzieć krótko: zostały stworzone z rozmachem. Chwilami były nawet zbyt przytłaczające, bo co z tego, że mam mapkę, skoro nie znalazłam na niej połowy nazw, których szukałam. Informacje z przeszłości, jakieś legendy czy podania – to wszystko ładnie rozbudowuje świat, chociaż chwilami też miałam poczucie, że jest tego za dużo i gubię się w imionach. Mimo to jestem ciekawa, co autor jeszcze wymyśli, bo wiem, że to, co zaprezentował w pierwszym tomie, to jedynie przedsmak tego, jak naprawdę wygląda świat i jakie możliwości ma magia.

Wiem, że tylko pieję z zachwytu i pieję, ale naprawdę dawno nie czytałam czegoś w zbliżonym gatunku, co sprawiłoby mi aż tyle przyjemności. Wszystko mi tu zagrało i nawet jeśli niektóre tajemnice były oczywiste od pierwszych stron (wątek Wirra czy Elociena), to i tak nie psuło mi to za bardzo odbioru całokształtu. Nie powiem, że nie zdarzały się momenty, kiedy marszczyłam brwi, bo coś mi się nie zgadzało czy stało w sprzeczności z jakimiś informacjami dotyczącymi świata, ale to są drobne mankamenty, których w powieści tego kalibru raczej trudno uniknąć. No bo np. zastanawia mnie powszechny brak jakichkolwiek informacji na temat augurów, a jednocześnie to, jak dobrze niektórzy z nich byli wyszkoleni i jak dobrze znali terminologię.

Mimo tych niewielkich wad bez wątpienia Cień utraconego świata znajdzie się w mojej czołówce książek tego roku. Jestem pod ogromnym wrażeniem twórczości Islingtona i naprawdę miło spędziłam czas podczas lektury. Gorąco polecam wszystkim miłośnikom fantasy, zwłaszcza tej napisanej z rozmachem.


Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.

2 komentarze:

  1. Wątek Elociena to mnie w ostatecznym rozrachunku zaskoczył, niemiej cała powieść jest po prostu cudowna i nie mogę doczekać się kolejnego tomu. Dawno tak dobrze mi się nie czytało high fantasy, to wszystko się składa w tak sensowną i ciekawą całość, jaką rzadko można spotkać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z niecierpliwością czekam aż ta książka znajdzie się na mojej półce :D

    OdpowiedzUsuń