„Płoń dla mnie” to pierwsza część trylogii autorstwa Ilony Andrews. Pod tym pseudonimem kryje się małżeństwo, które od lat wspólnie pisze książki. Zapewne więcej osób kojarzy ich serię o Kate Daniels. Ja nie jestem jej miłośniczką, ale miałam ochotę na urban fantasy, więc stwierdziłam, że dam szansę nowemu cyklowi. Czy słusznie?
W wyniku badań powstało serum, które dało ludziom supermoce. Kiedy jednak zrozumiano, że prowadzi to do licznych przestępstw, wycofano specyfik. Niestety okazało się, że moce przenoszą się w genach na kolejne pokolenia, co doprowadziło do powstania potężnych rodów specjalizujących się w danym rodzaju magii. Najsilniejszych magów nazwano Magnusami.
Nevada Baylor prowadzi rodzinną firmę detektywistyczną i usilnie stara się trzymać z daleka od problemów. Niestety problemy zdają się tego nie wiedzieć, więc sukcesywnie same ją odnajdują. Pewnego dnia kobieta dostaje zlecenie, którego nie może odrzucić, chociaż bardzo by chciała. A jakby tego było mało, na horyzoncie pojawia się mężczyzna, przez którego bohaterce odbiera rozum…
I to jest chyba największy problem tej książki i generalnie twórczości Ilony Andrews – romans. Bohaterka została przedstawiona jako najrozsądniejsza z rodziny, opanowana i inteligentna, mająca silny instynkt opiekuńczy, a potem poznała faceta i nagle… pusto w głowie. Zaczęła postępować irracjonalnie, lekkomyślnie, a do tego rzucała tekstami, przez które mogła zginąć. Wielka szkoda, bo zapowiadało się naprawdę dobrze.
Mam też problem z Szalonym Roganem. Zupełnie nie rozumiem jego motywacji ani tego, jakim tak naprawdę jest człowiekiem. To tak, jakby autorzy chcieli stworzyć „sympatycznego psychopatę”, ale nie bardzo składało im się to w całość, więc machnęli ręką i zostawili to, co napisali. Z jednej strony facet wprost mówi, że wstąpił do wojska, żeby móc bezkarnie zabijać ludzi, nie czuje się w żaden sposób związany z prawem, nie rozumie kodeksu moralnego Nevady, a z drugiej potrafi zrobić połajankę o tym, że nie zabija się cywili… Zero logiki.
Za to Adam Pierce to złoto pod względem spójności psychologicznej. Jego motywacje i sposób postępowania są logiczne, reakcje adekwatne do charakteru, dlatego jestem zachwycona tym, jak udało im się go wykreować. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się, że są w stanie osiągnąć taki efekt, bo zawsze był to jeden z najsłabszych punktów ich książek. Chociaż to tylko pogłębia moją frustrację, bo oznacza, że potrafią… ale z jakichś przyczyn wolą to ignorować.
Ale skoro już pomarudziłam, to teraz kilka plusów. Przede wszystkim fabuła jest wciągająca i dobrze wyważona. Dynamiczne sceny przeplatają się z nienachalną ekspozycją, która ładnie rozbudowuje i wyjaśnia świat przedstawiony, a jednocześnie nie przytłacza. Pod względem stylu również nie mam większych zastrzeżeń – jest lekko i przyjemnie, chociaż wiewiórka w jednej ze scen była tak zupełnie bez sensu, że nie wiem, co powiedzieć. Prawdopodobnie miała rozładować napięcie, ale bezsensownie wpleciono ją w środek dialogu i to zanim rozpoczęła się jakaś większa akcja, więc… No mniejsza.
Z pewnością na plus należy zaliczyć kręgosłup moralny Nevady. Podoba mi się jej podejście do świata, szacunek wobec życia i zasada, że należy robić tylko to, po czym wciąż będzie można spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Nie waha się jednak działać, jeśli od tego zależy życie jej lub jej bliskich. Szkoda tylko, że gdy przychodzi do spotkań z „samcami”, wchodzi na poziom szczeniackiej pyskówki i pustogłowia…
Mimo to miło spędziłam czas przy tej książce i chętnie przeczytam kolejne części, gdy już ukażą się w Polsce. „Płoń dla mnie” z pewnością spodoba się fanom lekkiej i humorystycznej urban fantasy, ze szczególnym uwzględnieniem książek o Kate Daniels czy Mercedes Thompson (uważam, że historia Nevady jest na wyższym poziomie niż obie te serie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz