26 kwietnia 2022

Płoń dla mnie, Ilona Andrews

„Płoń dla mnie” to pierwsza część trylogii autorstwa Ilony Andrews. Pod tym pseudonimem kryje się małżeństwo, które od lat wspólnie pisze książki. Zapewne więcej osób kojarzy ich serię o Kate Daniels. Ja nie jestem jej miłośniczką, ale miałam ochotę na urban fantasy, więc stwierdziłam, że dam szansę nowemu cyklowi. Czy słusznie?

W wyniku badań powstało serum, które dało ludziom supermoce. Kiedy jednak zrozumiano, że prowadzi to do licznych przestępstw, wycofano specyfik. Niestety okazało się, że moce przenoszą się w genach na kolejne pokolenia, co doprowadziło do powstania potężnych rodów specjalizujących się w danym rodzaju magii. Najsilniejszych magów nazwano Magnusami.

Nevada Baylor prowadzi rodzinną firmę detektywistyczną i usilnie stara się trzymać z daleka od problemów. Niestety problemy zdają się tego nie wiedzieć, więc sukcesywnie same ją odnajdują. Pewnego dnia kobieta dostaje zlecenie, którego nie może odrzucić, chociaż bardzo by chciała. A jakby tego było mało, na horyzoncie pojawia się mężczyzna, przez którego bohaterce odbiera rozum…

I to jest chyba największy problem tej książki i generalnie twórczości Ilony Andrews – romans. Bohaterka została przedstawiona jako najrozsądniejsza z rodziny, opanowana i inteligentna, mająca silny instynkt opiekuńczy, a potem poznała faceta i nagle… pusto w głowie. Zaczęła postępować irracjonalnie, lekkomyślnie, a do tego rzucała tekstami, przez które mogła zginąć. Wielka szkoda, bo zapowiadało się naprawdę dobrze.

Mam też problem z Szalonym Roganem. Zupełnie nie rozumiem jego motywacji ani tego, jakim tak naprawdę jest człowiekiem. To tak, jakby autorzy chcieli stworzyć „sympatycznego psychopatę”, ale nie bardzo składało im się to w całość, więc machnęli ręką i zostawili to, co napisali. Z jednej strony facet wprost mówi, że wstąpił do wojska, żeby móc bezkarnie zabijać ludzi, nie czuje się w żaden sposób związany z prawem, nie rozumie kodeksu moralnego Nevady, a z drugiej potrafi zrobić połajankę o tym, że nie zabija się cywili… Zero logiki.

Za to Adam Pierce to złoto pod względem spójności psychologicznej. Jego motywacje i sposób postępowania są logiczne, reakcje adekwatne do charakteru, dlatego jestem zachwycona tym, jak udało im się go wykreować. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się, że są w stanie osiągnąć taki efekt, bo zawsze był to jeden z najsłabszych punktów ich książek. Chociaż to tylko pogłębia moją frustrację, bo oznacza, że potrafią… ale z jakichś przyczyn wolą to ignorować.

Ale skoro już pomarudziłam, to teraz kilka plusów. Przede wszystkim fabuła jest wciągająca i dobrze wyważona. Dynamiczne sceny przeplatają się z nienachalną ekspozycją, która ładnie rozbudowuje i wyjaśnia świat przedstawiony, a jednocześnie nie przytłacza. Pod względem stylu również nie mam większych zastrzeżeń – jest lekko i przyjemnie, chociaż wiewiórka w jednej ze scen była tak zupełnie bez sensu, że nie wiem, co powiedzieć. Prawdopodobnie miała rozładować napięcie, ale bezsensownie wpleciono ją w środek dialogu i to zanim rozpoczęła się jakaś większa akcja, więc… No mniejsza.

Z pewnością na plus należy zaliczyć kręgosłup moralny Nevady. Podoba mi się jej podejście do świata, szacunek wobec życia i zasada, że należy robić tylko to, po czym wciąż będzie można spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Nie waha się jednak działać, jeśli od tego zależy życie jej lub jej bliskich. Szkoda tylko, że gdy przychodzi do spotkań z „samcami”, wchodzi na poziom szczeniackiej pyskówki i pustogłowia…

Mimo to miło spędziłam czas przy tej książce i chętnie przeczytam kolejne części, gdy już ukażą się w Polsce. „Płoń dla mnie” z pewnością spodoba się fanom lekkiej i humorystycznej urban fantasy, ze szczególnym uwzględnieniem książek o Kate Daniels czy Mercedes Thompson (uważam, że historia Nevady jest na wyższym poziomie niż obie te serie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz