Przyznaję bez bicia - w przeszłości robiłam kilka podejść do książek w języku angielskim, jednak na ogół moje ambicje umierały pod kilku, maksymalnie kilkunastu stronach. Jestem typem osoby, która musi znać dokładny polski odpowiednik każdego angielskiego słowa, którego nie jest pewna. Inaczej nie mogę się skupić, czuję niedosyt i generalnie nie daje mi to spokoju. Jakoś nie umiem przejść nad tym do porządku dziennego i tyle. W związku z tym moje czytanie opierało się na ciągłym szukaniu słów w słowniku i zastanawianiu się nad kontekstem przeczytanych zdań... Zanim przeczytałam jedno zdanie już zapominałam, o co w nim chodziło, o poprzednich nie wspominając. M-A-S-A-K-R-A.
Za książki w oryginale zabrałam się jakieś dwa lata temu (chociaż ciężko tu mówić o "zabrałam", skoro przeczytałam raptem kilka pozycji) i to wyłącznie dlatego, że koleżanka podpowiedziała mi, że na Kindle'u nie muszę się męczyć z angielsko-angielskim słownikiem (z którego i tak nigdy nie korzystałam, bo wszystkie poprzednie podejścia miałam "papierowe"), ponieważ mogę sobie zainstalować angielsko-polski słownik. To był PRZEŁOM.
Obawiałam się swoich stosunkowo niewielkich zdolności językowych, ubogiego słownictwa i braku osłuchania, ponieważ ostatni kontakt z językiem angielskim miałam kilka dobrych lat temu, więc na pierwszy ogień poszedł banał - bajka - Charlie and the chocolate factory (Charlie i fabryka czekolady). Za to kolejna książka udowodniła mi, że wcale nie jest ze mną aż tak źle. Przeczytałam My sister's keeper (Bez mojej zgody) i byłam zachwycona! Nie miałam żadnych problemów ze zrozumieniem treści, a w pewnym momencie potrafiłam nawet czytać tę książkę na wykładach, co oznaczało, że złapałam odpowiednią podzielność uwagi. Zauważyłam też, że dużo lepiej czyta mi się książki, które... Nie są fantastyką. Jest to ciekawe, bo akurat znam te wszystkie "dziwne" słowa z literatury fantasy. Jak się gra w gry MMORPG, to ciężko nie wiedzieć, co to rogue (no chyba że ogląda się nowe Gwiezdne wojny :D), nie kojarzyć ras, klas, broni itp. Mimo to realizm jest łatwiejszy do udźwignięcia. Przynajmniej na razie.
Nadal potrzebuję trochę czasu, żeby wejść w tryb czytania, a nie tłumaczenia, ale jak już znajdę się na odpowiednim torze, to śmigam. Przypominam: na Kindle'u. Papierowym książkom mówię zdecydowane "raczej nie" :)
"Raczej nie" powoli zmienia się w "raczej tak" za sprawą nowego wydawnictwa o bardzo wymownej nazwie [ze słownikiem]. Prawdę powiedziawszy nie sądziłam, że kiedykolwiek sięgnę po papierowe książki po angielsku, a tu proszę! Wystarczyło je odpowiednio przygotować.
Wydawnictwo [ze słownikiem] jest bardzo mocno nastawione na naukę języka angielskiego przez czytanie klasyki literatury angielskiej. Zadbało o to, żeby ćwiczyć mogły zarówno dzieci, jak i dorośli. Książki są podzielone według stopnia zaawansowania, jednak nie należy się obawiać, że treść może się okazać zbyt skomplikowana, ponieważ wewnątrz znajdują się aż trzy słowniki!
Pierwszy, na początku książki, to słowniczek najpopularniejszych wyrazów pojawiających się w powieści/opowiadaniu. Jeśli ktoś podejrzewa u siebie bardzo poważne braki, to może rzucić okiem na listę. Osobiście uważam, że szkoda na to czasu - w razie potrzeby zawsze można tam zajrzeć w trakcie czytania.
Nie warto się też przejmować, jeśli akurat nie odnajdziecie szukanego wyrazu, ponieważ na końcu jest słownik wszystkich słów w książce. No tu niestety nie mogę się zgodzić - jestem po lekturze Czarnoksiężnika z krainy Oz i niestety dwa albo trzy razy trafiłam na słowo, którego nie znałam i które nie pojawiło się w żadnym słowniku. Ale uważam, że to niewielki mankament. Po to istnieją zwykłe słowniki, z których można skorzystać w takiej sytuacji.
Trzeci, i zarazem najistotniejszy według mnie, słownik składa się z potencjalnie trudnych słówek pojawiających się na danej stronie. Dzięki temu nie trzeba przeskakiwać między kartkami! Wystarczy zerknąć na margines, gdzie wyrazy zostały ułożone alfabetycznie. To pomaga zaoszczędzić mnóstwo czasu oraz ułatwia wdrożenie się w czytanie. Jak sprawdzić czy dane słowo znajduje się na marginesie bez ciągłego zezowania w bok? Odpowiedź jest banalnie prosta: przetłumaczone wyrazy są pogrubione w treści tekstu.
Co prawda w wielu przypadkach wybrałabym inne słowa do umieszczenia na marginesach, ponieważ równie często zauważałam braki, jak i zbędne słówka. Żeby nie być gołosłowną, to zaraz na pierwszej stronie Czarnoksiężnika z krainy Oz pojawia się tłumaczenie słów aunt i uncle, ale zabrakło miejsca dla cookstove, którego to słowa ostatecznie nie przetłumaczono w żadnym z trzech słowników. No nieładnie. Przypominam, że to książka dla dzieci, napisana stosunkowo prostym językiem (nie licząc faktu, że ma ponad 100 lat). O ile rozumiem wspomnienie o cioci i wujku, jako że są osobami istotnymi dla fabuły i warto wyeliminować potencjalne wątpliwości tłumaczeniowe, to jednak nie pomijałabym tej nieszczęsnej kuchenki. Dzieci bardzo szybko uczą się nazywać członków rodziny, natomiast sprzęt kuchenny raczej nie pojawia się na pierwszych lekcjach...
Nie zmienia to faktu, że przeczytałam pierwszą z przesłanych książek i mimo że wczucie się w czytanie po angielsku zajęło mi więcej czasu niż w przypadku Kindle'a, to jednak w końcu przeczytałam papierową książkę w całości! Nawet jeśli to znów była tylko bajka dla dzieci. Uznałam, że od czegoś trzeba zacząć i nie warto od razu skakać na głęboką wodę, dlatego specjalnie wybrałam historię, którą znam od wczesnego dzieciństwa (alternatywą był Doktor Dolittle) oraz książkę, której jeszcze nie znam, czyli Maszynę czasu H.G. Wellsa.
I wiecie co? Skoro ja w końcu dałam radę, to znaczy, że każdy jest w stanie przeczytać książkę po angielsku, jeśli ma choćby niewielkie podstawy. Polecam zaczynać od tych prostych, teoretycznie oznaczonych jako pozycje dla dzieci, żeby odpowiednio wgryźć się w inny język, styl oraz skład tekstu. Ja wykorzystałam ten fakt i jestem bardzo zadowolona.
Na zakończenie chciałabym jeszcze wspomnieć o okładkach. Osobiście mnie nie powalają, ale Ci, którzy mnie znają wiedzą, że nienawidzę białego tła. Zawsze mam wrażenie pustki i niedokończonego projektu. Ba! Ja nawet w zeszytach szkolnych pisałam notatki ciągiem i bazgrałam jakieś dodatkowe słowa nauczycieli na marginesach, a wykresy i tabele wrzucałam z tyłu zeszytu z odpowiednimi adnotacjami. Białe plamy przeszkadzały mi w skupieniu się na nauce. Ciągle miałam poczucie, że muszę jakoś zapełnić wolną przestrzeń (takie tam drobne natręctwo :D). To samo mam obecnie ze stronami internetowymi, między innymi dlatego u mnie jest szare tło. Prawda jest taka, że wystarczy delikatna sugestia koloru w bieli, a już mi to nie przeszkadza. No więc cóż... Okładki nie należą do moich ulubionych, chociaż muszę przyznać, że są bardzo pomysłowe w swojej prostocie. Idea jedynego koloru w nazwie wydawnictwa i jednocześnie informacji o zawartości książki jest doskonałym rozwiązaniem. Przykuwa uwagę i odpowiada na pytanie: "Co niezwykłego jest w tej książce?". Przepraszam, kolor pojawia się jeszcze przy informacji, jakiego typu jest to książka (np. children's book). To komunikat pokazujący nie tylko najlepszą grupę wiekową dla danej pozycji, ale też określający umiejętności osoby, która chciałaby się zmierzyć z daną książką. Podsumowując, nie jestem fanką okładek, ale doceniam pomysł, bo był bardzo dobry.
No i jeszcze jedno! Nie wiem kto dokładnie zajmował się wysyłką książek z wydawnictwa [ze słownikiem], ale były pięknie zapakowane w mały, dopasowany kartonik, dzięki czemu książki doszły w idealnym stanie (a mój kot ma nowe legowisko :) ). Jeśli to będzie norma, a nie początkowa ambicja, to naprawdę daję wielki plus.
Jeśli nadal wahacie się, czy zacząć przygodę z czytaniem książek po angielsku, to przestańcie! Co stoi na przeszkodzie, żeby spróbować? Naprawdę warto :)
Dajcie znać, czy czytacie książki po angielsku (albo w jakimś innym języku), czy jeszcze nie mieliście okazji. A jeśli czytacie, to co :)
Ja z czytaniem po angielsku nie mam większych problemów, choć muszę przyznać, że czytając "Alice’s Adventures in Wonderland" - sama zaskoczyłam się tym, jak wiele słówek potrafi ulecieć czasem z pamięci.
OdpowiedzUsuńObecnie czytam też po słowacku "Domov pre neobyčajné deti slečny Peregrinovej"- ale idzie mi to jak po grudzie. ;)
Ja czytałam Alicję kilka lat temu i byłam przerażona tym, jak absurdalna i trudna w odbiorze może być pozycja dla dzieci. Niesamowicie się wymęczyłam, więc nie chciałabym jej czytać w oryginale. Ale tym bardziej podziwiam, że Tobie się udało :)
UsuńAle idzie jak po grudzie ze względu na język czy po prostu książka Ci nie odpowiada? Masz wersję ze zdjęciami? Czytałam Osobliwy dom pani Peregrine jakieś 2 tygodnie temu i mam mieszane uczucia, więc jestem ciekawa, jak to będzie u Ciebie :)
Niestety jest kilka czynników. Pierwszy to ten, żeby czytać tę książkę, potrzebuję być pobliżu komputera. Nie mam słownika polsko-słowackiego, więc pozostaje mi tylko google translate (nie chce używać słowacko-angielskiego), a trzeba przyznać, że słownictwo w niektórych miejscach jest dość nietypowe. Drugi to ten, że po potrzebuję wygospodarować przynajmniej godzinę, w której będę tylko czytać i nikt mi nie będzie przeszkadzać, a o to ostatnio ciężko. I trzeci najważniejszy - o ile już mówię po słowacku, to czytając tę książkę, będę też starała się zacząć pisać. Więc po każdym czytaniu staram się pisać sobie słówka gdzieś na boku, żeby później móc je utrwalić. Więc jak nawet czytam przez godzinkę, to jestem w stanie ogarnąć zaledwie kilka stron.
UsuńTak wydanie jest ze zdjęciami. :)
No tak, w sumie też nie lubię siadać do książki anglojęzycznej, jeśli nie mam odpowiednio dużo czasu, żeby się na niej skoncentrować. Co prawda ja nie spisuję sobie słówek, bo odpuściłabym sobie taką książkę po kilku stronach, ale rozumiem, że w Twoim przypadku jest to jedna z najważniejszych części czytania i ma bardzo duży sens w kontekście nauki języka. Podziwiam samozaparcie i wybór lektury :)
UsuńBardzo podoba mi się pomysł na te książki, jestem już po "Frankensteinie" i "Doktorze Jekyllu...". Moje jedyne zastrzeżenie to okładki, o których wspomniałaś, za bardzo przypominają nieskończony szkic i to mi się nie podoba, mimo że generalnie cenię sobie prostotę.
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej podoba się to, że jest kilka słowników. Co prawda wydaje mi się, że mógłby być tylko ten na końcu, ale najważniejsza jest idea słownika na marginesie, w którym nie zmieszczą się wszystkie wyrazy ani powtórzenia, więc jest jeszcze pełen słownik alfabetyczny. Przeskakiwanie ze strony na stronę jest męczące, rozprasza i utrudnia czytanie, a tutaj ten główny zarzut zanika.
UsuńPamiętam, że miałam kiedyś Kubusia Puchatka (nie pamiętam, którą część) w wersji dwujęzycznej. Po lewej stronie po polsku, po prawej po angielsku, czy jakoś tak. W życiu nie widziałam większego absurdu. Żeby to jeszcze było wiernie przetłumaczone...
Nie ukrywam, cieszę się, że nie jestem sama w ocenie okładek :) Chociaż naprawdę muszę przyznać, że minimalistyczny zamysł z akcentem kolorystycznym jest dobry.
A mi się właśnie najbardziej podoba ten słownik na marginesie, bo gdyby był z tyłu, to nie chciałoby mi się przerzucać kartek ;) Przy czym chyba bym wolała, żeby słowa na marginesie ustawione były w takiej kolejności, w jakiej pojawiają się w tekście.
UsuńCo to takiego podwójnego tłumaczenia... dobrze podsumowałaś - absurd :)
Wiesz, że też nad tym myślałam i ostatecznie zapomniałam napisać? Wiecznie łapałam się na tym, że kieruję wzrok w prostej linii od tekstu, a dopiero potem przypominałam sobie, że spis jest alfabetyczny i zaczynałam błądzić w poszukiwaniu potrzebnego wyrazu.
UsuńI właśnie spojrzałam na absurd, który napisałam wyżej... Przeklęte skrótowe myślenie. Nie wyobrażam sobie tych książek bez słownika na marginesie, ale uważam, że zbędny jest ten na początku książki. Równie dobrze mógłby być tylko ten na końcu, który podsumuje słówka z marginesu i doda te oczywiste, które się często pojawiają.
No absurd, absurd, ale dopóki nie wejdę w rytm czytania, to sobie tłumaczę w głowie. Może kiedyś ominę ten etap, ale na razie muszę przeboleć i czekać aż zaskoczę :D
Zaczęłam czytać ,,Finding Cinderella'' w języku angielskim i jak na razie idzie nieźle, biorąc pod uwagę jak wielkie opory miałam przed czytaniem w tym języku. Cieszę się, że przemogłam się w sobie i w końcu zaczęłam ;) A po te książki być może sięgnę w przyszłości :D mi osobiście białe okładki nie przeszkadzają, wyglądają sterylnie :) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńNo to życzę powodzenia i mam nadzieję, że dokończysz i że spodoba Ci się czytanie po angielsku :)
UsuńNie sięgam za często po taką literaturę, a jeśli już, to na ogół staram się, żeby to były książki, które chciałabym znać, ale nie przeczytałam ich w dzieciństwie i teraz trochę szkoda mi marnować na nie czas. Wersja anglojęzyczna sprawia, że opory i wątpliwości znikają (a przy tym jest spora szansa, że język mnie nie zniszczy) :)
A książki tego wydawnictwa polecam. Naprawdę przyjemnie i sprawnie się czyta, a wydawnictwo wciąż rozszerza swoją ofertę klasyków :)
nie czytam książek po ang, głównie z braku motywacji i chęci ;)
OdpowiedzUsuńPolecam czytnik i jakąś kilku(nasto) stronicową bajkę na początek. Tak dla przełamania, bo potem satysfakcja z przeczytanej po angielsku książki daje sporo motywacji i chęci. U mnie zadziałało, a jestem strasznym leniuchem i - jak to mój tata twierdzi - jestem energooszczędna. Może u Ciebie też się sprawdzi?
UsuńKsiążki po angielsku zacząłem czytać na studiach. Najgorzej jest zacząć i przełamać niechęć. Bo przecież jest tłumaczenie, bo przecież będzie łatwiej. Jednak warto czytać w oryginale - przynosi to wiele satysfakcji!
OdpowiedzUsuńDokładnie! Satysfakcja z książki przeczytanej w oryginale jest dużo większa (nawet jeśli książka sama w sobie nie zachwyca).
UsuńMnie na studiach zdarzało się czytać co najwyżej teksty naukowe, w tym fragmenty książek Freuda po niemiecku... Szał, bo moja znajomość tego języka plasowała się pomiędzy A1 a A1,5 :D Pani prowadząca zajęcia nie widziała problemu w tym, że większość w ogóle nie znała niemieckiego...
Angielski znam względnie nienajgorzej, zaczelam czytac darmowe fragmenty Sherlocka Holmesa na stronie wydawnictwa, ale wydalo mi sie to zbyt trudne. Kiedy przeczytam wszystkie pozycje w jezyku polskim jakie mam na czytniku, napewno skusze sie na te. To doskonaly sposob nauki :)
OdpowiedzUsuńSkoro masz czytnik, to polecam ściągnięcie na niego słownika angielsko-polskiego. Uważam, że to najlepszy sposób na start :)
UsuńNie za bardzo podoba mi się ten pomysł, podobnie jak czytanie wersji elektronicznych ze słownikiem. Uważam, że najlepiej jest po prostu czytać, ograniczając korzystanie ze słowników do absolutnego minimum, nawe jeżeli z pierwszej czy drugiej książki niewiele zrozumiemy. Większa korzyść i, przede wszystkim, większa przyjemność i satysfakcja.
OdpowiedzUsuńA możesz rozwinąć tę myśl? Zastanawiam się, co mi umknęło i czego nie zauważam w Twoim podejściu, bo nie rozumiem, jak czytanie bez zrozumienia i poznawania nowych słów może przynieść większą korzyść i przyjemność.
UsuńJa jeszcze (przeważnie) rozumiem tekst czytany, ale niestety z mówieniem po angielsku - dramat ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę bardzo fajnie napisano. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńOgólnie sama nauka języka angielskiego może być bardzo przyjemna. Ja jestem również zdania, że warto jest zaglądać do https://universe.earlystage.pl/universe/freebies-dla-nastolatkow gdzie można znaleźć bardzo dużo fajnych przykładów oraz ćwiczeń.
OdpowiedzUsuń