Pierwszy raz zetknęłam się ze światem stworzonym przez Jima Butchera w antologii Niebezpieczne kobiety. Nie powiem, żeby było to dobre rozwiązanie, ponieważ opowiadanie jest jednym wielkim spoilerem. Mimo to świat zainteresował mnie na tyle, że co jakiś czas pojawiała się myśl, żeby w końcu zacząć na dobre przygodę z Harrym Dresdenem. No i oto jest! Recenzja Frontu burzowego - pierwszego tomu dość długiej serii.
Harry Dresden jest czarodziejem i dorabia jako prywatny detektyw. Wiecie, taki z typowych filmów noir - niedogolony, w czarnym prochowcu, o wyglądzie i poczuciu humoru zagłodzonego grabarza. Nieszczególnie radzi sobie w kontaktach z kobietami, kłóci się z czaszką, którą trzyma w piwnicy i ledwie wiąże koniec z końcem, zarabiając głównie na odnajdywaniu zagubionych kluczyków do samochodu. Nie stać go na czynsz za ponury gabinet z żaluzjami (noir, podejście drugie), w którym składuje liczne śmieci. Również magiczne. W gruncie rzeczy najwięcej pieniędzy dostaje od policji, dla której czasami pracuje jako konsultant przy paranormalnych sprawach. Ale jest to dochód sporadyczny i raczej niewielki (co świadczy o cenie jego standardowych usług). Ach, no i nie można zapomnieć, że Harry nie jest zbyt lubiany wśród swoich pobratymców. Uważają, że warto patrzeć detektywowi na ręce i przy pierwszej sposobności definitywnie się go pozbyć, opuszczając ostrze miecza na jego szyję.
Akcja zaczyna się dość gwałtownie od prywatnej sprawy zaginionego męża oraz brutalnego podwójnego morderstwa, w którym zginęła prostytutka z domu uciech wampirzycy oraz ochroniarz poważnego mafiozo. Harry, chcąc zarobić na chleb, czynsz i kilka magicznych utensyliów, postanawia pomóc zrozpaczonej kobiecie oraz policji. Delikatnie rzecz ujmując: to nie były najlepsze decyzje w jego życiu. Nad głową czarodzieja zbierają się chmury burzowe, a piorun niechybnie uderzy bliżej detektywa, niżby ten sobie życzył. No ale słowo się rzekło, a Dresden nie lubi się wycofywać. W związku z tym boryka się z trupami, mafiami, elfami, nielubianym "kuratorem", potworami i kobietami, które stanowią dla niego największe wyzwanie.
Mogłoby się wydawać, że Front burzowy jest całkiem niezłą książką z wartko poprowadzoną akcją i zgrabną fabułą. Niestety nie jestem w stanie się z tym zgodzić. Akcja jest poszarpana, czasem pędzi na złamanie karku, by zaraz zacząć wlec się jak flaki z olejem. Fabuła krzyczy przewidywalnością, prawie od samego początku rzucając w czytelnika rozwiązaniem tajemnicy morderstwa. A pomiędzy tym wszystkim łazi Dresden, który jest narratorem referującym przebieg wydarzeń (noir, podejście trzecie). Wyobraźcie sobie standardowego detektywa z filmu noir, który siedzi w ciemnym pomieszczeniu, z gołą żarówką nad głową, pali papierosa i opowiada: "Był ponury dzień, a ja nie mogłem znaleźć płaszcza, który chociaż trochę ogrzałby moje długie, patykowate kończyny. A potem weszła ona: niska blondynka, nieco w typie cheerleaderki... W rękach ściskała torebkę i wyglądała na zdenerwowaną. Kompulsywnie przygryzała wargę, ścierając przy tym czerwoną szminkę. Miała na sobie niebieską bluzkę. Do twarzy jej w tym kolorze...". Mniej więcej tak opowiadał swoją historię Harry Dresden. Dokładnie opisywał wygląd wszystkich osób, z którymi się spotykał, łącznie z samym sobą. Pewnie miało być klimatycznie, ale wyszło irytująco.
Problem z Aktami Dresdena polega na tym, że to mieszanka wielu gatunków, z których żaden nie jest dominujący. Jak na książkę fantasy jest w niej zdecydowanie za mało magii, intryga okazała się zbyt prosta jak na kryminał, a z powieści detektywistycznej (noir, podejście czwarte) jest typ bohatera i sposób narracji. Powstała z tego raczej ciężkostrawna mieszanka.
Kolejną wadą Frontu burzowego jest świat. Wygląda to trochę tak, jakby Butcher nie mógł się zdecydować, jak będzie wyglądać magia, więc wrzucił wszystko: różdżki, moce natury, machanie rączkami, amulety, robienie eliksirów, zaklinanie, inwokacje, inkantacje, czary-mary i co tam jeszcze przyjdzie do głowy. Harry traci różdżkę? Spoko, w sumie nie jest mu do niczego potrzebna. Zgubił jakieś magiczne cudo? Wystarczy mu wiara w działanie jakiegoś amuletu. No serio? Niby jest na wskroś przeciętny, a jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że jest geniuszem w ciele ofiary losu. Za dużo szczęścia w nieszczęściu.
Wracając jeszcze do świata: w opowiadaniu, o którym wspominałam na początku posta, urzekło mnie połączenie świata realnego z magicznym, wykorzystanie tylu nierealnych, mitycznych stworzeń oraz motywów z bajek (wróżka chrzestna rządzi!). Kiedy jednak przyszło co do czego, powieść przesycona tego typu kwiatkami stała się kiepska. Tutaj wszystkie możliwe rodzaje magii, tam wszelkie potwory i stwory, a ludzie co? Niby wiedzą, ale w sumie nie wierzą, więc magiczny świat pozostaje mocno odcięty od "zwykłych ludzi". Po prostu jest to cholernie niespójne.
Akcja zaczyna się dość gwałtownie od prywatnej sprawy zaginionego męża oraz brutalnego podwójnego morderstwa, w którym zginęła prostytutka z domu uciech wampirzycy oraz ochroniarz poważnego mafiozo. Harry, chcąc zarobić na chleb, czynsz i kilka magicznych utensyliów, postanawia pomóc zrozpaczonej kobiecie oraz policji. Delikatnie rzecz ujmując: to nie były najlepsze decyzje w jego życiu. Nad głową czarodzieja zbierają się chmury burzowe, a piorun niechybnie uderzy bliżej detektywa, niżby ten sobie życzył. No ale słowo się rzekło, a Dresden nie lubi się wycofywać. W związku z tym boryka się z trupami, mafiami, elfami, nielubianym "kuratorem", potworami i kobietami, które stanowią dla niego największe wyzwanie.
Mogłoby się wydawać, że Front burzowy jest całkiem niezłą książką z wartko poprowadzoną akcją i zgrabną fabułą. Niestety nie jestem w stanie się z tym zgodzić. Akcja jest poszarpana, czasem pędzi na złamanie karku, by zaraz zacząć wlec się jak flaki z olejem. Fabuła krzyczy przewidywalnością, prawie od samego początku rzucając w czytelnika rozwiązaniem tajemnicy morderstwa. A pomiędzy tym wszystkim łazi Dresden, który jest narratorem referującym przebieg wydarzeń (noir, podejście trzecie). Wyobraźcie sobie standardowego detektywa z filmu noir, który siedzi w ciemnym pomieszczeniu, z gołą żarówką nad głową, pali papierosa i opowiada: "Był ponury dzień, a ja nie mogłem znaleźć płaszcza, który chociaż trochę ogrzałby moje długie, patykowate kończyny. A potem weszła ona: niska blondynka, nieco w typie cheerleaderki... W rękach ściskała torebkę i wyglądała na zdenerwowaną. Kompulsywnie przygryzała wargę, ścierając przy tym czerwoną szminkę. Miała na sobie niebieską bluzkę. Do twarzy jej w tym kolorze...". Mniej więcej tak opowiadał swoją historię Harry Dresden. Dokładnie opisywał wygląd wszystkich osób, z którymi się spotykał, łącznie z samym sobą. Pewnie miało być klimatycznie, ale wyszło irytująco.
Problem z Aktami Dresdena polega na tym, że to mieszanka wielu gatunków, z których żaden nie jest dominujący. Jak na książkę fantasy jest w niej zdecydowanie za mało magii, intryga okazała się zbyt prosta jak na kryminał, a z powieści detektywistycznej (noir, podejście czwarte) jest typ bohatera i sposób narracji. Powstała z tego raczej ciężkostrawna mieszanka.
Kolejną wadą Frontu burzowego jest świat. Wygląda to trochę tak, jakby Butcher nie mógł się zdecydować, jak będzie wyglądać magia, więc wrzucił wszystko: różdżki, moce natury, machanie rączkami, amulety, robienie eliksirów, zaklinanie, inwokacje, inkantacje, czary-mary i co tam jeszcze przyjdzie do głowy. Harry traci różdżkę? Spoko, w sumie nie jest mu do niczego potrzebna. Zgubił jakieś magiczne cudo? Wystarczy mu wiara w działanie jakiegoś amuletu. No serio? Niby jest na wskroś przeciętny, a jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że jest geniuszem w ciele ofiary losu. Za dużo szczęścia w nieszczęściu.
Wracając jeszcze do świata: w opowiadaniu, o którym wspominałam na początku posta, urzekło mnie połączenie świata realnego z magicznym, wykorzystanie tylu nierealnych, mitycznych stworzeń oraz motywów z bajek (wróżka chrzestna rządzi!). Kiedy jednak przyszło co do czego, powieść przesycona tego typu kwiatkami stała się kiepska. Tutaj wszystkie możliwe rodzaje magii, tam wszelkie potwory i stwory, a ludzie co? Niby wiedzą, ale w sumie nie wierzą, więc magiczny świat pozostaje mocno odcięty od "zwykłych ludzi". Po prostu jest to cholernie niespójne.
Generalnie bardzo zawiodłam się na tej książce. Ponoć kolejne części są lepsze, ale na chwilę obecną nie jestem skłonna dawać im szansy. Harry Dresden mnie do siebie nie przekonał (mówiłam, że ma problem z kobietami), podobnie jak Jim Butcher nie zachwycił mnie światem, który stworzył. A fabuła? Cóż... Grzmiało, grzmiało i... przeszło bokiem.
A widzisz, mnie się ten eklektyczny świat podobał. Ogólnie lubię takie bogate uniwersa. A Harry wcale nie jest taki zwyczajny, tylko że na etapie pierwszego tomu jeszcze o tym nie wie.;)
OdpowiedzUsuńOgólnie jednak "Front burzowy" wypada na tle kolejnych tomów dość słabo (autor jakiś tam kunszt literacki dopiero w okolicach trzeciego tomu sobie wyrabia), no ale to w końcu jednak debiut.
I na tym w sumie zakończę komentarz, bo wszystko co uznajesz za wady ja widzę jako zalety.;)
Jak tak teraz myślę, to wypadało jeszcze podać wszystkie imiona Dresdena, bo to idealny przykład na to, że Butcher nie zna umiaru. Lubię odwołania popkulturowe i lubię bogate, rozbudowane uniwersa, ale z pomysłem. Tutaj niestety prezentuje się to tak, jakby autor naprawdę nie umiał się zdecydować, więc profilaktycznie wykorzystał wszystko (zapomniałam o mocy "prawdziwych imion").
UsuńA z ciekawości: znasz opowiadanie (albo jesteś na bieżąco z dalszymi tomami)? Tam pojawia się uczennica(?) Dresdena, a ja muszę żyć ze świadomością, że wiem o czymś, o czym normalny człowiek czytający pierwszy tom powieści nie powinien mieć pojęcia... Miałam takie "auć", jak to przeczytałam. I w sumie dalej mam, jak o tym pomyślę.
Ale potwierdzasz to, o czym wielokrotnie czytałam i co wielokrotnie słyszałam, że kolejne tomy są coraz lepsze. Może kiedyś dam Butcherowi i Dresdenowi drugą szansę.
A co gdybym pominęła kilka części? Miałoby to sens czy niekoniecznie?
Ja akurat lubię ten barokowy przepych motywów.Coś w rodzaju "a co by było, gdyby WSZYSTKIE wasze pomysły okazały się prawdziwe?".:)
UsuńOpowiadania nie znam właśnie dlatego, że z polskimi wydaniami serii jestem na bieżąco. U nas wyszło dopiero osiem tomów, a opowiadanie rozgrywa się między 12 a 13 (albo 13 a 14, nie pamiętam dokładnie) i nie chciałam sobie spoilerować.
Widzę, że wyedytowałaś komcia, ale widziałam też poprzednią wersję, więc się odniosę.;P Tak, ona tam jest, od siódmego tomu pełni funkcję, o której wspomniałaś, chociaż jako postać pojawia się dużo wcześniej.;)
Akurat w przypadku Dresdena przeskakiwanie tomów nie ma sensu. Autor lubi wyciągać detale z poprzednich tomów, aby uczynić je kluczowymi elementami fabuły kolejnych, więc ten... Ale ogólnie jeśli chcesz sprawdzić, czy bardziej dojrzały styl Butchera Ci odpowiada, to polecam "Wiatrogon aeronauty". Konwencja zupełnie inna (takie lekko steampunkowe fantasy), ale jako takie pojęcie o warsztacie autora daje. (choć od barokowego bogactwa motywów to raczej u Butchera nie uciekniesz).
O, chyba właśnie wskazałaś mi najwłaściwsze określenie - barok. To by wiele wyjaśniało. Jak ja nie lubię baroku! :)
UsuńDziękuję za wskazówkę względem Wiatrogonu. Myślę, że jest to najlepsze rozwiązanie, skoro Butcher tak mocno eksploatuje detale (takie rzeczy akurat lubię, skłania do wychwytywania szczegółów).
A komentarza nie edytowałam (przynajmniej nie świadomie :D). Okolice 13 tomu? No to fajnie wyprzedziłam fakty, gdybym chciała czytać tę serię :P
U mnie przygoda z Aktami Dresdena to jak dotąd tylko i li jedynie drugi tom "Pełnia księżyca". Podobała mi się, zwłaszcza atmosfera i w sumie nie wiem, czemu po pozostałe części jakoś nigdy nie udało mi się sięgnąć. Może więc daj Harry'emu jeszcze jedną szansę, a potem bez wyrzutów sumienia będziesz mogła powiedzieć, że to niekoniecznie to ;)
OdpowiedzUsuńPrzemawia przez Ciebie głos rozsądku (a takich głosów na ogół słucham) :)
UsuńProblem polega na tym, o czym ostatnio wspominałam: w tym roku trafiłam na tyle kiepskich książek, że odechciewa mi się dawania drugiej szansy serii, która od razu do mnie nie przemówiła. No ale nie da się ukryć, że Akta Dresdena są cienkie i szybko się je czyta, więc może jeszcze spróbuję.
I to takie właściwie czytadło, przyjemne, szybkie, więc na wieczór nienajgorsze ;)
UsuńJeszcze nie miałam okazji zapoznać się z tym autorem, acz opcja czarodzieja, prywatnego detektywa rozmawiającego z czaszką jest zaiste kusząca. ;) Może kiedyś się skuszę i sprawdzę czy przypadnie mi do gustu.
OdpowiedzUsuńCzaszka jest cudna :D Chociaż w sumie to nie do końca czaszka... Najlepiej sama przeczytaj, skoro opis Dresdena Cię zaciekawił. Jak widać seria ma wielu zwolenników, nawet jeśli ja najprawdopodobniej do nich nie należę :)
UsuńJa czytałam tylko ten tom, ale to było dawnooo i niewiele pamiętam. Ale podobało mi się w zasadzie. A po kolejne tomy nie sięgnęłam, bo w mojej obecnej bibliotece ich nie ma, poza tym i tak mam co czytać :) Ale jak kiedyś trafi mi w ręce to myślę, że będę czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńTo mam nadzieję, że szybko wpadnie Ci w ręce, przeczytasz i dasz mi znać, czy warto sięgać :)
UsuńWiększość osób twierdzi, że tak. I to osób, z których gustem na ogół się solidaryzuję, więc argumenty są dość mocne.
Ja przeczytałam cztery tomy serii i jeszcze do niej wrócę - to idealne luźne lektury, w sam raz na odstresowanie się. Bez większych ambicji, ale napisane poprawnie, ot, taka poczytajka na lato.
OdpowiedzUsuńSkoro przeczytałaś cztery tomy, to możesz potwierdzić, że im dalej, tym lepiej ze stylem Butchera? Wierzę, że tak. Dużo osób, którym ufam w kwestii literatury, tak twierdzi, ale odzywa się we mnie duch naukowca, który uważa, że próba badawcza powinna być odpowiednio duża, aby badania były rzetelne i wiarygodne :D
UsuńPo "Froncie burzowym" przeczytałem jeszcze "Pełnię Księżyvca" i... na razie mam dosyć. W sieci można też znaleźć serial telewizyjny "Akta Dresdena". Być może następne książki o Harrym są lepsze, ale można znaleźć jeszcze lepsze książki z innych autorów, więc - co kto uważa.
OdpowiedzUsuńA Dresdenem trochę się rozczarowałem, bo liczyłem na coś w stylu cyklu "Patrole" Siergieja Łukjanienko ("Nocny patrol", "Dzienny patrol" itd, w sumie 6 pozycji). Łukjanienko nie ma w Polsce dobrych notowań ze względu na poglądy polityczne, ale pisze świetnie, polecam Patrole - Tamta strona, wiedźmy, wilkołaki, czary, a wszystko w naszych czasach, napisane inteligentnie i dowcipnie.
Podobno w okolicach trzeciej czy czwartej części zaczyna się robić ciekawie, ale nie wiem, czy mam dość cierpliwości, żeby przebijać się przez kolejną słabą książkę, żeby w końcu trafić na coś sensowniejszego.
UsuńŁukjanienkę wciąż znam wyłącznie z dylogii o Głębi. W przypadku Patroli miałam nadzieję, że uda mi się kupić pierwszy tom w sensownej cenie i wtedy zabrać za lekturę (ponieważ cztery środkowe stoją na półce), ale chyba będę zmuszona go pożyczyć, bo inaczej nigdy nie przeczytam tej serii...
To jest niesamowite :) Grzebię po tych "internetach" i trafiam na wielkich "znawców" gatunku. Przeglądam, co cenią, o czym mówią, jak argumentują... No i tak trafiam na Jima Butchera, w zachwytach. I wtedy myślę "A zobaczę, co Wiedźma na to?" i Ty mi tutaj takie rzeczy :D Pewnie przeczytam i być może nawet nie będę, aż tak zawiedziona, bo otworzyłaś mi oczy swoim tekstem :)
OdpowiedzUsuńA tak przy okazji co polecasz z urban? Nie musi być wybitne, ale smakowite poproszę :)
Ps. Pierwszy tom Wegnera powoli kończę :D i chociaż dostrzegam pewną wtórność, schematyczność to bardzo mi się podoba. Zgrabnie napisane, dobrze się czyta i działa na wyobraźnię :D
Przychodzi Wiedźma i wszystko psuje :D Nie wiem, czy zerkałaś na komentarze powyżej, ale Moreni pisała o tym, że Butcher się rozkręca i w kolejnych tomach jest coraz lepiej, więc ponoć warto dać mu szansę ;)
UsuńCo do fajnego urban fantasy, to mam straszną pustkę w głowie. No na pewno Nigdziebądź - Gaimana raczej nie trzeba przedstawiać. China Mieville tworzy bardzo specyficzne urban fantasy w Miasto i miasto, ale nie wiem, czy aż takie smakowite (wolę jego Dworzec Perdido, a to mimo wszystko bardziej new weird). Możesz spróbować z Szaleństwem aniołów Kate Griffin - dla mnie to kwintesencja urban fantasy, ale nie jest jakoś super mocno powalająca. To już nie wiem, czy nie lepiej spróbować z lekkim i przekombinowanym Dresdenem.
Cieszę się, że mimo wszystko Ci się podoba ;)