Może pamiętacie, że jakiś czas temu zrobiłam dość niekontrolowane zakupy w Świecie Książki, czego wynikiem był między innymi zakup Buntowniczki. Wiecie też, że przeczytałam ją w listopadzie, a teraz, cały czas będąc na etapie nadrabiania zaległości, chciałabym Wam przybliżyć tę powieść.
Mike Shepherd napisał typową space operę, czyli przygodową sagę rodzinną rozgrywającą się w kosmosie. Buntowniczka przedstawia historię Kris Longknife, podporucznik marynarki Wspólnoty, córki premiera jednej z ważniejszych planet oraz prawnuczki kilku słynnych "cholernych Longknife'ów". Wbrew obiekcjom matki, próbującej zrobić z córki damę i wydać ją dobrze za mąż, Kris ucieka do wojska, gdzie sama chce "zarobić" na szacunek. Niestety z takim nazwiskiem nie jest to łatwe. Nie pomaga też fakt, że Kris niby nie chce korzystać z dobrodziejstw pochodzenia, ale gdy przychodzi co do czego, okazuje się takim samym Longknifem jak reszta rodziny.
Historia zaczyna się w zagmatwany sposób, ponieważ pędzi dwutorowo. Kris przygotowuje się do misji odbicia uprowadzonej dziewczynki, w której ma dowodzić grupą marines, a jednocześnie wspomina wydarzenie ze swojego dzieciństwa, odbijające się na jej psychice i wręcz uniemożliwiające racjonalne podejmowanie decyzji.
Jakby tego było mało ktoś najwyraźniej próbuje ją zabić. Tylko kto i dlaczego? Czy znów chodzi o nazwisko, czy może jednak Kris osobiście się komuś naraziła? A co na to rodzina? Nie ma dowodów, nie ma zamachów. Proste, prawda?
Przyznaję, że całą książkę czytało mi się bardzo miło i przyjemnie, chociaż nie jest to literatura najwyższych lotów. Ba, to nawet nie jest space opera najwyższych lotów, a jednak wciągnęłam się i dałam ponieść kolejnym wydarzeniom. Wszystko dzięki temu, że Mike Shepherd stworzył dużo bardziej skomplikowaną intrygę, niż z początku mogłoby się wydawać. Kiedy już rozwiążesz jakąś zagadkę, okazuje się, że jest to tylko niewielki element dużo większej układanki.
A tak obiektywnie? Obiektywnie musiałabym przyznać, że Buntowniczka to przeciętniak i lekka książka na jeden, góra dwa wieczory. Poza tym zależy co kto lubi, a ja lubię space operę.
Kris jest nieznośnie idealna, a jej niesubordynacja i bezczelność wobec przełożonych może i byłyby urocze, gdyby nie fakt, że wszyscy doskonale wiedzą, że chroni ją nazwisko. W ogóle nie bierze pod uwagę żadnych konsekwencji swoich działań. Cały czas podkreśla, że sama chce dojść do wszystkiego, ale gdy tylko jest jej to na rękę, wybiera drogę na skróty, obnosząc się z faktem bycia "tym cholernym Longknifem". To niesamowicie działało mi na nerwy. Jej przyjaciel Tom wypadał w tym zestawieniu trochę lepiej, bo chociaż zawsze wykonywał polecenia koleżanki, to jednak widać było pewne niezadowolenie (i tendencje do marudzenia).
Dużo lepiej prezentowali się pradziadkowie Kris oraz niektórzy z jej przełożonych, np. generał Hancock. Generalnie starsze pokolenie wyszło autorowi zdecydowanie lepiej niż główni bohaterowie, a opisy ich przygód i wojen, które stoczyli, aż proszą się o rozwinięcie, a najlepiej o spisanie w oddzielnych książkach. Szczególnie przypadł mi do gustu dziadek "Kłopot" (nazywany tak, bo według matki Kris jego pojawienie się w okolicy zawsze zwiastowało kłopoty), który potrafił wesprzeć prawnuczkę, zażartować, ochrzanić lub po prostu powiedzieć to, o czym wszyscy myśleli. A wszystko z klasą i brakiem taktu zarazem (tak, sprzeczność zamierzona).
Odnoszę wrażenie, że historia Kris podobała mi się głównie ze względu na swoją prostotę oraz powrót do dość znanych schematów, które po prostu wspominam z nostalgią. Większość gimnazjum spędziłam na czytaniu space opery, więc teraz miło było znów polatać po kosmosie i pozwiedzać różne planety, nawet jeśli przewodniczką była nadgorliwa i wyidealizowana podporucznik Kris Longknife.
Serio, ze świecą szukać takiej Mary Sue we wszechświecie.
Miałam podobne odczucia po tej lekturze. Drugi tom stoi na półce i jakoś nie mogę się za niego zabrać.
OdpowiedzUsuńA ja przeczytałam od razu i niestety drugi tom wypada... gorzej. Kris robi za księżniczkę odciętą od wszechświata na jakiejś zapyziałej planecie, więc prawie całkowicie znikają wątki militarne, które bardzo lubię. Pojawia się za to masa opisów strojów i wdzięczenia się do lustra...
UsuńCzasem lubię przeczytać coś prostego i schematycznego, a jednocześnie ciekawego. Może w przyszłości, gdy będę miała chwilkę, skuszę się i przeczytam "Buntowniczkę" :)
OdpowiedzUsuńJeśli nie spodziewasz się cudów, to myślę, że warto :)
Usuń