Ostatni to zakończenie trylogii Nadzoru, więc recenzja może zawierać spoilery do wcześniejszych części. Jeśli jeszcze ich nie znasz, to polecam zapoznanie się z wpisami o Nadzorze i Paradoksie.
Jak pewnie pamiętacie, Nadzór Charliego Fletchera całkowicie mnie oczarował swoim klimatem i tym, że wszystko do siebie pasowało. Z Paradoksem było już słabiej, bo nagle fabuła się rozdrobniła, klimat gdzieś przepadł i całość przestała już robić takie wrażenie. Przyznam więc, że do Ostatniego podchodziłam ze sporą dozą niepokoju. Czy słusznie?
Odpowiem od razu: niestety tak. Trzeci tom okazał się chyba jeszcze słabszy niż drugi. Niby wszystko jest poprawne, ale nie tego oczekuję po serii, która na początku mnie zachwyciła i wciągnęła w swój klimat i historię. Przez większą część fabuły postaci szamoczą się, jak ryby schwytane w sieć i nie potrafią podjąć żadnej konkretnej decyzji, więc całość wydaje mi się zbyt przegadana. Ale wiecie co najbardziej mnie zabolało? Bezsensowność wątku Obywatela. Najpierw była wielka tajemnica, kto to w ogóle jest i jaką rolę odegra, potem jakieś dziwne fragmenty z eksperymentami. W końcu wyszło na jaw, co ma wspólnego z Nadzorem, i pomyślałam: O! Super! Szykuje się mocny finał! Zamiast tego pojawił się zarys jakiegoś wielkiego planu i... Rozczarowanie.
Postaci też jakby straciły charakter i stały się mdłe, pozbawione błysku z pierwszego tomu. Szczególnie odbiło się to na Kucharce, która była jedną z barwniejszych postaci, a tutaj straciła przynajmniej połowę swojego charakteru. Jednak nic nie działało mi na nerwy tak jak Cait i Lucy. Nie wiem, która była gorsza i bardziej irytująca, ale w duecie sprawiały, że miałam ochotę przerzucać strony rozgrywające się w Ameryce. Wiecie dlaczego tego nie robiłam? Bo właśnie tam odnalazłam klimat. Nie był tak porywający jak ten londyński, ale faktycznie czuć było, że to Nowy Świat, ludzie wciąż walczą z żywiołami, a niektóre rejony nadal są dzikie i niebezpieczne.
I żeby nie było, że ciągle tylko marudzę, to bardzo podobał mi się motyw Zielonego Człowieka. No i cieszę się, że autor nie uczynił swoich bohaterów nieśmiertelnymi, dzięki czemu czytelnik nie ma pewności, czy wszyscy wyjdą cało z opresji. Ba, z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że będzie inaczej. Ale najlepsze zostawiłam na koniec: Slaugh. Fletcher zdecydował się pokazać inną odsłonę nocnych stworzeń i przedstawić ich perspektywę, która nagle przestała być tak przerażająca. Bardzo podoba mi się to, jak realistycznie ujął motyw przemiany i ich ogólny stosunek do Nadzoru.
Podsumowując, niestety Ostatni nie utrzymał poziomu, który narzucił Nadzór. Niby wszystko jest w porządku, ale zupełnie nie tego się spodziewałam. Tragedie, które spotkały ostatnią Rękę, jakoś mnie nie porwały, a zakończenie nie było wystarczająco dobre, aby uratować sytuację. Ogromnie żałuję, że koniec końców spotkało mnie rozczarowanie.
Za książkę do recenzji dziękuję księgarni Gandalf.com.pl
A ja zaczynam je czytać :)
OdpowiedzUsuńChoć bajka jak najbardziej moja to recenzją mnie skutecznie odstraszyłaś ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam