To recenzja trzeciego tomu serii Projekt Rho, więc może zawierać spoilery. Jeśli jeszcze nie znasz wcześniejszych części, to polecam recenzje Drugiego okrętu oraz Remedium.
Richard Phillips nie bawił się w przypominanie wątków i odtwarzanie wydarzeń z poprzednich części, tylko od razu wrzucił czytelnika w wir wydarzeń, więc ja zrobię podobnie. Brama ponownie przenosi nas do świata trojga nastolatków o niezwykłych umiejętnościach, psychopatycznych naukowców i zabójczych najemników. Nikt nie może się już wycofać z rozgrywki, bo karty zostały rozdane, a zagłada, ku której zmierza ludzkość (i cała Ziemia), jest coraz bliżej. Kto wygra i jak daleko się posunie, by odnieść sukces? No i jakie będą konsekwencje tego zwycięstwa?
Muszę przyznać, że pod wieloma względami trzeci tom okazał się najlepszy. Autor pozbył się wielu mankamentów z poprzednich części, zachowując przy tym wcześniejszy klimat. Zmiana otoczenia i nowe zasady życia wyszły nastolatkom na dobre, bo chociaż nadal rzucali głupimi i infantylnymi tekstami, to już przynajmniej nie spędzali godzin na bezsensownych rozmowach z rodzicami i prysznicach. Co prawda stali się zbyt wszechmocni nawet jak na interwencję obcych, ale powiedzmy, że jakoś to przeżyłam. Zniknął też podstawowy zarzut, który miałam do pierwszego i drugiego tomu, mianowicie brak grupy docelowej. W tej części zniknęły wszelkie „nastoletnie” bolączki, za to poziom brutalności jeszcze wzrósł (i to znacząco), więc bez wątpienia jest to historia dla dorosłego czytelnika.
To, co niezmiennie fascynuje mnie w tej książce, to mnogość wątków, narracji i celów, do których dążą postaci oraz fakt, że autor w ogóle się w tym nie gubi. Skacze pomiędzy głównymi bohaterami, dodaje kilkadziesiąt wątków pobocznych przedstawionych z punktu widzenia jednorazowo wprowadzonych postaci i narzuca zabójcze wręcz tempo. Do czasu. Po super hiper dynamicznych scenach treningu wojskowego, emocjonujących momentach ucieczki, walki czy akcji w terenie, nagle czytelnik dostaje kilkustronicowy wykład na temat fizyki kwantowej czy teorii czarnej dziury. W takich momentach czułam się jak Kojot, który goni strusia Pędziwiatra i nagle zauważa, że pod stopami ma pustkę, wystawia tabliczkę z napisem „ups!”, po czym spada w przepaść. Następowało całkowite wytrącenie z tempa akcji, a potem nagle powrót na pełnych obrotach. Niby wiedziałam, że coś takiego może się wydarzyć, ale i tak zawsze byłam zszokowana i zupełnie wybita z rytmu czytelniczego.
Na szczęście zakończenie, mimo że trochę chaotyczne, przysporzyło mi sporo satysfakcji. Uważam, że zostało bardzo sprytnie obmyślone, a do tego idealnie podsumowuje całą trylogię – jest dynamiczne, brutalne i wcale nie tak jednoznaczne, jak mogłoby się wydawać. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak stwierdzić, że Brama stanowi udane zwieńczenie Projektu Rho. Z pewnością nie jest to moja ulubiona seria i raczej do niej nie wrócę, ale nie żałuję, że się z nią zapoznałam. Ale czy warto po nią sięgać? Nie wiem. Mimo że pomysł i realizacja są całkiem niezłe, to całość jest bardzo brutalna, w pierwszym tomie trochę wieje nudą, a nastolatkowie potrafią doprowadzić do szału. Na szczęście na horyzoncie pojawił się Jack, który ratował każdą scenę, w której się pojawił ;)
Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.
Chyba nie sięgnę... Książki o nastolatkach mnie nużą i wkurzają niemiłosiernie ostatnimi czasy, a w dodatku nie kocham się zbytnio z science fiction :)
OdpowiedzUsuńCzytałem całą serię już jakiś czas temu i z wielką przyjemnością wróce do tego uniwersum jak tylko wydawnictwo dojdzie do porozumienia oraz przetłumaczy inne serie z tego uniwersum.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Książki Czytamy
P.S.: Jak będziesz miała czas i ochotę to zapraszam do siebie.
https://ksiazki-czytamy.blogspot.com/