10 lutego 2017

Imię Bestii, czyli fantastyka w najgorszym wydaniu

Imię Bestii, czyli fantastyka w najgorszym wydaniu | Wiedźmowa głowologia
Imię Bestii autorstwa Jacka Komudy dostałam na urodziny już dobrych kilka lat temu. Od tego czasu książka stała sobie na półce, najpierw w akademiku, potem w kolejnych wynajmowanych mieszkaniach, aż w końcu wylądowała na moim cudownym regale w pokoju. No i tak stała i czekała na lepszy czas. Na fali ostatnich narzekań, że chciałabym przeczytać książkę, która nie ma miliona tomów, uznałam, że najwyższa pora zapoznać się z twórczością Komudy. Mimo że zdarzało mi się trzymać w dłoniach jego książki (przeważnie wtedy, gdy kupowałam prezenty urodzinowe dla koleżanki), jakoś nigdy żadnej nie przeczytałam, więc jakby nie patrzeć jest to mój pierwszy prawdziwy kontakt z tym autorem.

Chyba każdy kto słyszy nazwisko Komuda od razu kojarzy je ze historyczną fantastyką szlachecką. Może określiłam to w dość niefortunny sposób, ale według mnie to doskonale oddaje ideę twórczości tego autora. Szable, kontusze, wąsy, dużo pijaństwa i bójek, a czasem w tle pojawia się jakiś wątek nadprzyrodzony, dzięki czemu można przyporządkować książkę do fantastyki. W tym wypadku jest podobnie, chociaż zupełnie inaczej. Niby absurd, ale już wyjaśniam, o co chodzi. 

Fabuła rozgrywa się w średniowiecznej Francji w okolicach XV wieku, a główny bohater, Francoise Villon, jest poetą, łotrem i szelmą. Daleko mu więc do szlachcica, chociaż niezły z niego rębajło, a i walczy zaskakująco dobrze jak na swój fach. Wielokrotnie znajduje się o krok od spotkania z inkwizytorem lub katem, jednak dzięki swojej wrodzonej inteligencji oraz przebiegłości zawsze udaje mu się wykręcić od stryczka oraz wszelkich innych rodzajów śmierci, które mogłyby na niego czyhać w ciemnych zaułkach Paryża, Carcassonne czy Rienn. Dziwnym zrządzeniem losu Villon notorycznie znajduje się w centrum mrocznych i niebezpiecznych zagadek, które musi rozwikłać. Średniowieczny lud jest zabobonny, więc wierzy, że morderstwa popełnia diabeł, a bestia, która zsyła nieszczęścia na miasto niechybnie jest karą za grzechy. Czy za tymi zbrodniami faktycznie stoi diabeł lub inny nadprzyrodzony potwór, czy może jednak w sprawę wmieszani są bardzo źli ludzie?

Zanim przejdę do omówienia moich wrażeń z lektury, przytoczę hasło przewodnie i fragment blurba, ponieważ wydaje mi się to znaczące z perspektywy dalszej części recenzji, a może nawet jest niezbędne dla zrozumienia moich późniejszych reakcji.

Hasło przewodnie:
"Imię Róży już było...
teraz jest
Imię Bestii."*

Fragment blurba:
"Komuda - podobnie jak Umberto Eco w Imieniu Róży - bawi się konwencjami epoki, tworząc narastający obraz grozy, zabobonów, misteriów i groteski."

Imię Bestii, czyli fantastyka w najgorszym wydaniu | Wiedźmowa głowologia
Imię Bestii, Jacek Komuda, s. 18.
Okej, więc skupmy się na tym porównaniu do Imienia róży. Gdzie te podobieństwa? Hmm... Już wiem! Mamy Średniowiecze. Jest klasztor. Są jakieś tajemnicze morderstwa. Jest zabobonny lęk ciemnego ludu. I są przypisy na końcu książki. A, no i pojawia się analogia w tytule. Tyle. Imię róży (swoją drogą kto wymyślił, żeby na czwartej stronie okładki pisać "różę" wielką literą?) jest genialną, wielowymiarową książką, w której można się zatopić na wiele godzin, a tajemnice i zagadki wzbudzają zainteresowanie, człowiek chce poznać ich rozwiązanie. Komuda nie stworzył nawet namiastki tego klimatu. Jego miasto jest brudne i śmierdzące, pełne złoczyńców i zwierzęcego instynktu oraz wiary podszytej strachem (witamy w Średniowieczu), więc miał podstawy do stworzenia czegoś ciekawego. A jednak sama historia jest... nudna. W żaden sposób nie intryguje, nie skłania do refleksji, nie sprawia, że człowiek zastanawia się nad zagadką ani tym bardziej nie spieszy mu się, by to rozwiązanie poznać. Ot, historia snuje się swoim rytmem, główny bohater wykazuje się umysłem wykraczającym poza epokę, a czytelnik przewraca kolejne strony i wzdycha, gdy trafia na kolejny fragment ze słownikiem synonimów w roli głównej. Tego ostatniego naprawdę tego nie rozumiem. Czyżby autor postanowił pokazać, że zna dużo wyrazów bliskoznacznych?

Komuda nasycił książkę tyloma wyrazami z języka średniowiecznego lub francuskiego i używał tak przestarzałych określeń, że niektórych słów nawet nie rozumiałam i prawdę powiedziawszy nie chciało mi się wysilać, żeby dowiedzieć się, co to właściwie jest. Sienkiewicz potrafił tak wystylizować język, żeby czytelnik bez problemu zrozumiał, o co chodzi, a Komuda chyba postawił sobie za sprawę honoru utrudnić życie odbiorcom albo na siłę ich czegoś nauczyć. Mnie nie nauczył, ale skutecznie do siebie zniechęcił. Co równie ciekawe, autor uznał za stosowne wyjaśnianie wielu historycznych odniesień i łacińskich sentencji, ale nie wpadł na pomysł wyjaśnienia, czym dokładnie są poszczególne części garderoby, broni (cinquedea rządzi w tym zestawieniu) lub różne pojęcia architektoniczne. Dopiero przed chwilą sprawdziłam, czym dokładnie jest robe, bo z opisów nijak nie dało się tego jednoznacznie wywnioskować. Jasne, literatura powinna uczyć i rozwijać, ale nie jestem przekonana, czy metoda Komudy ma sens. Niech używa słów z epoki, nie widzę przeciwwskazań, ale niech nie popada w przesadę i zastanowi się nad słowniczkiem, który z pewnością uprzyjemniłby lekturę, a przynajmniej sprawił, że stałaby się łatwiejsza do przełknięcia.

Ale i tak słownictwo oraz słownik synonimów, który Komuda tworzył (lub wykorzystywał) do napisania tej książki, bledną w zestawieniu z tym, co autor zrobił z ostatnim opowiadaniem. Dopóki go nie przeczytałam, uważałam, że książka jest przeciętna, ale w sumie nie ma tragedii. Po ostatnim opowiadaniu zastanawiałam się, czy nie dać dwóch gwiazdek (na dziesięć). Skończyło się na trzech. Nie dość, że historia jest obrzydliwa i bezsensowna, to jeszcze Komuda zupełnie zepsuł swojego bohatera. We wcześniejszych opowiadaniach Francoise Villon był mi obojętny - trochę zbyt zdolny, nieszczególnie taktowny, ale na tyle bystry, wygadany i bezczelny, żeby móc wzbudzić jakąś sympatię, mimo swego "szelmowskiego" fachu. W trzeciej historii poeta jest przedstawiony jako bezduszny zakapior, który we wszystkim widzi szansę na wzbogacenie się, morduje z zimną krwią (a wręcz z pewnym znudzeniem, co jest chyba jeszcze gorsze) i jest takim... sku..., że chwilami było mi aż niedobrze. Naprawdę wolałabym nie znać ostatniego opowiadania. Gdyby całość była opisana w tej konwencji, wiem, że nie przeczytałabym całości. Gdyby bohater od początku był takim gnojkiem, z pewnością odłożyłabym książkę na półkę. I wszystko byłoby w porządku. Ale autor, który nagle w ten sposób zmienia charakter swojej postaci sprawia, że odechciewa mi się poznawania jakiejkolwiek innej twórczości wychodzącej spod jego "pióra". Dlaczego? Ponieważ mu nie ufam. To tak jakby nagle miało się okazać, że Sherlock Holmes i Conan Barbarzyńca to ta sama postać. No nie.

I na zakończenie jeszcze słowo o samym Komudzie. Rozumiem, że jest historykiem i dobrze, że próbuje przemycać historyczną wiedzę w książkach fantastycznych. Świetny pomysł na naukę, o ile ktoś potrafi odróżnić fikcję od rzeczywistości. Ale nie zgadzam się na bezczelne obrażanie autorów, którzy kreują własne światy od zera. 

"Od autora
Wszystkie miejsca przedstawione w Diable w kamieniu są autentyczne i naprawdę istniały w Paryżu w XV lub XVI stuleciu. Stąd prosty wniosek, że europejskie średniowiecze jest znacznie ciekawsze niż jarmarczne never-never landy fantasy, czyli różne Hrothgary, Północne Góry, Morza Krwawych Szponów czy Południowe Granice, po których biegają bohaterowie lub półnagie heroiny z plastikowymi mieczami w dłoniach."

Nie widzę powodu, dla którego te "jarmarczne never-never landy fantasy" miałyby być gorsze. Autor tworzący od zera cały świat musi wykazać się wyobraźnią i stworzyć podwaliny pod politykę, filozofię, ustalić sposób sprawowania władzy, określić grupy społeczne i ewentualne kasty, wymyślić położenie geograficzne itp. Z kolei pisarz wykorzystujący historię musi być znawcą danej epoki, posiadać dogłębną wiedzę i zaprezentować ją w ciekawy sposób. Jak dla mnie wysiłek włożony w stworzenie świata przedstawionego jest porównywalny. Poza tym nie Komudzie oceniać co jest znacznie ciekawsze, tylko czytelnikowi. 

Ten fragment "Od autora" ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że z Jackiem Komudą nie jest mi po drodze, a jego Imię Bestii z pewnością nigdy więcej nie wróci do moich rąk. Nie polecam i nie zachęcam, ponieważ w moim odczuciu nie ma czego (ani do czego). Chociaż muszę przyznać, że obrażenie tylu pisarzy w dwóch zdaniach - a na dobrą sprawę to nawet w jednym - jest nie lada wyczynem. A co do odwołań do Imienia róży - wydają mi się bardzo mocno przesadzone właściwie w każdym możliwym aspekcie.

---
* Fragmenty pochodzą z książki Imię Bestii autorstwa Jacka Komudy.

---
Książkę przeczytałam w ramach wyzwań:

17 komentarzy:

  1. To co wrzuciłaś "od autora" mną wstrząsnęło... I nie sięgnę po tą książkę, wcale nie dlatego, że nie polecasz, chociaż to zawsze jakiś trop czy warto, ale właśnie przez ten fragment "od autora". Serio, aż się wierzyć nie chce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Ja na to trafiłam praktycznie na samym początku książki, gdy sprawdzałam jakieś "przypisy" na końcu, więc trochę sobie pozgrzytałam zębami na wstępie, a potem uznałam, że trudno, będę marudzić znajomym w trakcie czytania, a Wam się pożalę w recenzji. Takich rzeczy nie powinno się pomijać, bo pisarz obrasta w piórka.

      Usuń
  2. Komuda to jednak bardziej renesans niż średniowiecze.:) Przynajmniej ta jego "szlachecka" twórczość. Ale w sumie to nie wiem, nie czytałam. W ogóle staram się nie czytywać fabrycznych autorów.

    A w zacytowanym fragmencie widzę aspirację do toczenia sporu z Sapkowskim i Tolkienem, którzy bronili czci i wiary never-never landów. Co jest śmieszne, bo choćby Komuda pękł na tysiąc kawałków, co ciągle tworzy przecież fikcję, zupełnie taką samą, jak autorzy typowej fantasy. U niego akurat dekoracje są autentyczne, a u innych mechanizmy zdobywania władzy, broń czy cokolwiek. Wielka mi różnica.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie! Dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę. Zakręciłam się na tym Średniowieczu ze względu na początek XV wieku (jeszcze przed upadkiem Konstantynopola/wyprawą Kolumba), ale rzeczywiście inne jego powieści wypadają raczej w okolicach XVI wieku lub później.

      Całkowicie się z Tobą zgadzam. Fantastyka jest specyficznym gatunkiem i zawsze tworzy się w niej coś fikcyjnego. A z Sapkowskim niech się kłóci do woli - mam wrażenie, że pod tym względem panowie są do siebie podobni.

      Usuń
    2. Nie no, mam wrażenie, że Sapkowski jednak isemnie dyskutuje ze znacznie większą erudycją. Ale na potwierdzenie faktu mam tylko "Piroga" z lat dziewięćdziesiątych (polecam, świetny esej) i "Historię i fantastykę", więc ten...

      Usuń
    3. Ja z kolei mam "przed oczami" jego wypowiedzi na różnych konwentach, gdzie również potrafi obrazić wiele różnych osób w jednym zdaniu. Ale wierzę na słowo, że na piśmie jest bardziej wyważony :)

      Usuń
  3. Nie czytałam nic tego autora, bo nie przepadam za takimi klimatami. I po tym co tu przeczytałam, na pewno nigdy nie sięgnę. Smutne😕

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak jak już wspominałam wcześniej na FB, z Komudą jest mi nie po drodze. Już po pierwszej, niedokończonej książce widziałam, że to nie moja bajka i nie mam póki co zamiaru dawać mu drugiej szansy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie zamierzam dawać mu drugiej szansy. Ale skoro książka stała na półce przez tyle lat, to ta szansa należała się jeśli nie autorowi, to właśnie książce. Przeżyłam, cierpię, po kolejną nie sięgnę :)

      Usuń
  5. Moja przygoda z Komudą zakończyła się po kilku stronach. Nawet nie pamiętam, co wypożyczyłam, po prostu pokonał mnie jego styl i właśnie to używanie tak przestarzałych słów. Dałam książkę tacie bo on lubi takie klimaty (Ogniem i Mieczem czytał kilkanaście razy), ale i on szybko zrezygnował.
    Dobił mnie ten fragment z never-never landy fantasy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też lubię twórczość Sienkiewicza, ale nigdy nie męczyłam się przy żadnej jego książce tak jak przy Imieniu Bestii. Porównać z nią mogę jedynie Narrenturm Sapkowskiego. Przesada przesadę pogania.

      No to łączymy się w bólu...

      Usuń
  6. Dołączę do grona wszystkich tych i też powiem, iż również z Komudą mi nie po drodze. Na tym zakończę mój wywód.

    Korzystając z okazji chciałam namówić Cię do zwierzeń i odpowiedzi na nominację na moim blogu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takich momentach można by się zastanawiać, czy w ogóle ktoś (poza moją koleżanką) czyta książki Komudy. Bo jak na razie wszystkim "nie po drodze" :)

      Dziękuję, dziękuję - już nawet napisałam, teraz tylko muszę pomyśleć, czy to aby na pewno najlepsze fakty :)

      Usuń
    2. Gdyby przeprowadzić badania na tym blogu, wyszłoby na to, iż nikt nie czyta, lub już nie zamierza czytać książek Komudy. ;)

      Usuń
  7. Na początku, gdy zaczęłam czytać recenzję było mi aż głupio, że nie znam tego autora. Bardzo lubię historię, marzenie o zostaniu archeologiem chyba nigdy nie minie ( podziękujmy Indianie Jonesie ), dlatego połączenie tego z fantastyką wydało mi się niezwykle interesujące. Niestety nie znoszę buców i ludzi po prostu chamskich. Jednym zdaniem autor, całkowicie zniechęcił mnie do poznania bliżej swojej osoby. Rozumiem, że skandal i sensacja sprzedają się najlepiej, ale gdzieś pomiędzy tym należy wykazać się szacunkiem do drugiego człowieka, a tego mi tu chyba zabrakło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ogół staram się rozdzielać osobę i poglądy pisarza od jego twórczości, ponieważ w ten sposób można stracić sporo dobrej literatury, ale co innego wypowiedzi w wywiadach, a co innego taki tekst w książce. Zresztą rozmawiałyśmy już o kontrowersyjnych autorach przy okazji Cejrowskiego :)

      Usuń